W stronę „Światła”

"Czysta ziemia" to szczególny wybór: jakby Dariusz Suska nie chciał się przyznać do utworów pisanych przed trzydziestką.

25.03.2008

Czyta się kilka minut

Nie wiem, czy Suska czytał moją recenzję z tomu "DB6160221", ale dziwnym zbiegiem okoliczności przeczesał nowy zbiorek pod dyktando zawartych w niej odczuć. Zarzucałem poecie, że "beznamiętnie rejestruje świat, który nigdy nie będzie po jego stronie. Tak jak bohater wierszy Suski jest po stronie niczyjej, po stronie własnego światła, które świeci słabo".

Zagadywanie lęku

Wydawało mi się, że pytania o strony świata stają się pytaniami o strony wiersza, o kształt poetyki. W tytule widniał numer dowodu osobistego, a na okładce sam dowód z czasów PRL-u. Spodziewałem się kombatanctwa, reporterskich opowiastek lirycznych z czasu społeczno-politycznego przełomu, rzeczowych opowieści w stylu szorstkiej poetyki "bruLionu". Nic z tych rzeczy - czytamy wiersze podniosłe w tonie, jakby namaszczone, bo rytm ponad wszystko i dbałość o rozmiar wersu, kształt strofy. Bogata symbolika i mityczno-paraboliczna metaforyka usiłowały przełknąć gazetowe zwroty typu "Batman w dresie z bazaru", ale te ostatnie sprawiały wrażenie przyklejonych na siłę. Sądziłem, że Suska nie zdecydował, kim chce być w tej książce - poetą epifanii (wychodzą wtedy wiersze tak znakomite jak "Światło"), czy poetą biografii, szukającym w drobinach rozproszonej pamięci osobistego poświadczenia, że przełom na pewno był, skoro teraz dzieci nie muszą już czekać na mityczny statek wiozący od towarzysza Fidela pomarańcze na święta.

I co się stało? Czterdziestoletni poeta wyrzuca fragmenty doraźne, prowokujące mnie do sygnalizowania czytelniczej niewygody. Zmienia tytuł na "Światło". Teraz widać wyraźnie, że pierwsza świadoma swego artyzmu książka Suski była opowieścią o czasie i odmiennościach (ludzi, rzeczy, sytuacji), podsuwanych przez czas. Ciąg nagłych przypomnień wyrzuca bohatera na małą stacyjkę w miasteczku, w którym zmieniło się niewiele: ubył kolejny nadwrażliwiec, który teraz tuła się po rozmaitych Warszawach. Problem wrażliwości niesionej przez tę książkę można wiązać z poczuciem bezdomności. I tak naprawdę pozostaje powietrze albo światło jako substancja pogodzenia i dostępnej mistyki, światło, w którym skąpane było dzieciństwo i światło na obrazie Rembrandta, przestrzeń aniołów i doznań wyrywających się z nieznośnie płaskiej perspektywy codzienności.

Między rokiem 1998 a 2000 rodzi się ten Suska, którego wiersze z "Wszystkich naszych drogich zakopanych" powitałem z podziwem. Myślę, że chodziło tu o swoiste paktowanie ze śmiercią, o próbę wzięcia jej śmiechem, katarynkowym, mantrycznym rytmem, oszalałym, jakby wysapanym zaśpiewem. Bo wiersze Suski nie są ckliwe ani sentymentalne. Tylko na pozór wydaje się, że mamy do czynienia z domowymi, podwórkowymi trenami. Te wiersze w swej metafizyczności wydają się raczej łobuzerskie, a bohater podobny jest do eschatologicznego twardziela. Okazuje się, że śmierć można wykpić. Ten, co przeżył, zawsze jest górą. Kierkegaardowskie drżenie obraca się w nerwowy tik wiersza, persyflażowy uśmieszek, intymnie zdyszaną tonację. Odkryto jeszcze jeden sposób zagadywania lęku. Jakby wszystkie tonacje wyczerpały się na dobre. Dlatego Suska skacze po rejestrach i tworzy specyficzny melanż, klezmerski jazgot tonacji, ni to ostatecznych, ni to kabaretowych. Epitafia Suski podszyte są czymś groteskowym, ale być może po prostu błędnie je odczytuję: z rymowaniem taki jest ambaras, że wprowadza mnie w trans interpretacyjny, nacechowany niedowiarstwem.

Dolnośląskie podwórko

Gdybym miał tę książkę czytać na nowo, zrobiłbym to najprościej, na modłę autobiograficzną. Dużo jest bowiem fragmentów, które pozwalają przywołać własne dzieciństwo na podobnym dolnośląskim podwórku. Wówczas śmierć młodszego brata w komunijnym ubranku, a także śmierci kolegów czy sąsiadów stają się pretekstem do uważnego opisu dzieciństwa spędzonego pośród uroczych i znanych (choćby z "Tomka Sawyera") zajęć - wędkowania, kopania robaków, niebezpiecznych igraszek na krawędzi wyrobisk, oślepiania kota itd. Życiowa aktywność małych barbarzyńców została opisana z nostalgią i maskowaną miłością, a ponadto osadzona w wyraziście zarysowanych ramach historycznych.

We "Wszystkich naszych drogich zakopanych" najbardziej porusza mnie jednak sensualność opisu rozkładu. Zbliżamy się do baroku i "Mojego dzieła pośmiertnego" Jarosława Marka Rymkiewicza. Suska nie jest surowym sędzią rodzaju ludzkiego. To raczej spolegliwy kronikarz upadku, dobrotliwy brat w doświadczeniu, w upartym i sugestywnym świadczeniu śmierci, w opisywaniu jej ciemnych - tu jakby ośmieszonych - sprawek. Śmierci przeciwstawia się inaczej niż Rymkiewicz. Nie szafuje chrystianizmem, wygląda na nieuzbrojonego w jakąkolwiek ideologię. Jedyne, co mu pozostało, to współczucie, eschatologiczna empatia i sztuka układania słów, rymotwórcza perfekcja. Zupełna nagość, wzruszająca bezbronność. Ale jest przecież urok w obserwowaniu, jak ktoś mierzy się z materią słów, by swoje wizje wcisnąć w elegancki garnitur rymów. I to jest piękne, że autor zatrzymuje na wieki jedno mgnięcie, maleńki kawałek czasu spędzony na podwórkach Złotoryi i okolic, że zatrzymuje tych wszystkich, którzy przeciekli przez palce czasu. Poeta jednak ocala.

Najnowsze zdjęcia dotyczą córeczki. Jej zmagań z nieobjętym niebem i piachem. Natasza wyprowadzana na spacer. Wprowadzana w tajniki śmierci i rozkładu. Tatuś wyprowadzany na spacer. Wprowadzany w tajemnice dziecięcego języka, który potrafi pogodzić królujące Nic z miauczeniem nieutopionych jeszcze kociąt. Nie znam wierszy równie przejmująco opisujących odpowiedzialność za dziecko, wprowadzane w tajemnice życia, które podszyte jest śmiercią. Przygotowywanie do śmierci odbywa się w języku zdrobnień, które niczego nie tuszują i nie osłabiają, a wręcz przeciwnie - pogłębiają przerażenie, biorące się z faktu, że do egzystencjalnego hazardu wciągnęliśmy jeszcze kogoś: dziecko. Te wiersze to pełen napięcia, liryczny dokument ojcowskiego poczucia winy, to "Ballada o spłodzonej śmierci", która zaczyna dryfować w stronę dzieciństwa poety. Znowu się do niego powraca, podkreślając sceny i sytuacje świadczące o zadawaniu bólu i cierpienia.

Pomysł wydania wierszy wybranych zastał poetę w momencie, gdy komponował "Czystą ziemię". W ostatnich jedenastu wierszach, pełniących funkcję kody, nie przeszkadza mi już ostentacyjne i konwulsyjne rymowanie, które wydaje się znakiem firmowym sztuki poetyckiej Suski. Suska nauczył się zręcznie je maskować, rzekłbym - naturalizować. Rytm w końcówce (początku nowego?) wyraźnie zwalnia. Zrezygnowano z szaleństwa intonacji. Nie zdało się na wiele obłąkańcze rapowanie. W ostatnich wierszach dominuje głos nad wyraz spokojny, powściągliwy i oszczędny.

W najwcześniejszych utworach Suska wiele zawdzięczał Herbertowi. W dojrzałych tekstach zbliżył się do Rymkiewicza. Na koniec można mieć skojarzenia z Leśmianem. Rzecz nie dotyczyłaby tylko gloryfikacji rytmu, muzyki transcendencji. Przede wszystkim szłoby o zacieranie granic między śmiercią a nie-śmiercią, o tworzenie iluzji pozostawania w pozaontologicznej przestrzeni bycia nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak. Ostatnie wiersze Suski są obrazami zamierania, zacichania na jakiejś krawędzi światów. Bohater niby jest, niby bierze udział, ale tak naprawdę patrzy z pozycji umarłego in spe. W tych wierszach umieranie jest istotą pędzącej materii, a życie przypadłością, błyskotliwym pozorem, ulubionym tematem sztuki przedstawiającej. Kobiety, mężczyźni i umarli, te trzy płcie z mozołem grają swe role w teatrze świata, który nie ma pewności, czy nie jest zaświatem. Czwartą płcią są zwierzęta. Niewiele rozumiejąc z toczącej się gry, cierpią całkiem niepotrzebnie.

***

Odnoszę wrażenie, że ta poezja otrząsnęła się z trupiej groteski, by na nowo i inaczej zmierzyć się z ostatecznością, odsłonić powagę zamierania, dokonać nieuchronnej wiwisekcji. Przekonuje mnie ta wersja dzielności, opowieści o świetle, które stopniowo zanika. Jedynym objawem życia w ciemności wydaje się tylko błysk wiersza. Ostatnie światełko na czystej już ziemi.

DARIUSZ SUSKA, "Czysta ziemia",

Biuro Literackie, Wrocław 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2008