W moralnych okopach

Im łatwiej przyjmujemy jako oczywiste, że o tym, co jemy i jak jemy, da się rozmawiać – publicznie, nie prywatnie – w kategoriach moralnych, tym bardziej umyka nam sprzed oczu prosty fakt, że są to wybory polityczne.

15.02.2021

Czyta się kilka minut

 / GRAŻYNA MAKARA
/ GRAŻYNA MAKARA

Post to świadoma rezygnacja, przeżywanie utraty, a weganizm daje kompletnie inną obietnicę, mówi: nie jesz tego czy czegoś innego, ale wciąż masz radość, jesteś zaspokojony i szczęśliwy” – to słowa Marty Dymek, promotorki kuchni roślinnej, bodaj najsławniejszej w Polsce, ale przy tym, wedle mojego rozeznania, najsensowniejszej – co rzadko idzie w parze. Pamiętam te słowa ze spotkania, na które festiwal Nowe Epifanie zaprosił mnie parę lat temu u progu Wielkiego Postu – im mniej ludzi go przeżywa i przestrzega, tym więcej przy tej okazji rozprawia o „niejedzeniu mięsa”.

Słowa niezbyt kontrowersyjne, ale potrzebne, żeby rozplątać to, co bezsensownie się plącze. Post to nie jest dieta. Owszem, na głębszym poziomie jest to okres i praktyka, gdy ciało przestaje być tylko manichejsko pogardzaną doczepką do nieśmiertelnej duszy, kiedy skupiając się na głodzie i wyrzeczeniu, człowiek dotyka pełni swojej osoby przez łączność z materialną, czasową postacią. Ale paradoks z uobecnieniem ciała w poście nie oznacza bynajmniej, że na piedestale stawiamy jego dobrostan rozumiany w kanonach aktualnych trendów medycznych i estetycznego dyktatu.

Manichejskie widzenie, ucieczka w moralistyczne okopy – tego, gdy wyprostuję plecy i okręcę się na kuchennym taborecie, widzę coraz więcej w miarę upływu lat między tamtą rozmową z Martą Dymek a nowym wywiadem, którego udzieliła kwartalnikowi „Nowy Obywatel”. Ten, zgodnie ze swoją linią programową, szukał w rozmowie z nią potwierdzenia przekonań o wzorcach żywieniowych jako środkach klasowego ucisku. „Mówienie, że ktoś dokonuje »złych wyborów żywieniowych«, sprawia, że umyka nam cały system, który do tych wyborów doprowadza. Kategoria »wolnego wyboru«, jeśli chodzi o jedzenie, jest mocno przewartościowana. Tak naprawdę jemy to, co sobie możemy wyobrazić, kupujemy to, co jest dostępne na półce, przygotowujemy to w taki sposób, na jaki mamy czas”.

Ech, ten lewicowy determinizm, a gdzie wolna wola? Owszem, każdy ją ma i jest suwerennym podmiotem moralnym, który odpowiada za siebie przed sumieniem lub Stwórcą, zależnie w co i jak wierzy. Ale na pewno nie przed internetowym świętoszkiem opieprzającym miliony nieznanych sobie ludzi za złe wybory, które wpychają ich w uzależnienie od masowej produkcji śmieciowego żarcia ze wszystkimi tego konsekwencjami „dla planety”, za co spotyka je zasłużona kara w postaci otyłości. Zdumiewająca jest kariera wypukłego brzucha i opasłego tyłka jako współczesnych znaków pogardy i upodlenia: cech, które, owszem, obniżają znacznie atrakcyjność stricte seksualną, zastępującą nam wszelkie inne sposoby widzenia bliźniego.

Im łatwiej przyjmujemy jako oczywiste, że o tym, co jemy i jak jemy, da się rozmawiać – publicznie, nie prywatnie – w kategoriach moralnych, tym bardziej umyka nam sprzed oczu prosty fakt, że są to wybory polityczne. Nie partyjne rzecz jasna, tylko polityczne w ścisłym znaczeniu tego słowa: odnoszące się do sposobu zarządzania życiem zbiorowym, do ustroju gospodarczego i oferowanych przezeń możliwości godnego życia, a także wzorców tegoż życia, które państwo może wspierać lub osłabiać. Być obywatelem to znaczy też móc rozliczać instytucje swojej wspólnoty z tego, czy dobrze służą deklarowanym przez siebie celom. Oczywiście, instytucjom tym jest na rękę, że chętnie zapominamy o tym obowiązku, poprzestając w zamian na moralizowaniu, które budzi same przyjemne uczucia.

„Jak oni mogą jeść rybne paluszki?”, „Widziałeś skład sałatki, którą ta baba wzięła do koszyka?”, „Ja bym odbierała prawa rodzicielskie za dawanie dzieciom takiego syfu!”. Przypomina mi to częste ostatnio wywody na temat „katolicyzmu kulturowego”, czyli pustych kalorii duchowych, którymi wedle krytyków karmią się w Polsce masy i dzięki temu podtrzymują toksyczny i szkodliwy byt koncernu-Kościoła. „Gdyby tylko klienci uświadomili sobie, że dostają śmieciową strawę duchową, to system by upadł” – mówią ci, którzy mają dość kapitału kulturowego i dostępu do rynku wszelakiego samodoskonalenia, by mieć wybór w zaspokajaniu potrzeby ładu i ukojenia przed lękiem istnienia bez uciekania się do – faktycznie przeżartych zepsuciem i pychą – instytucji. Obawiam się, że złorzeczą na bliźnich równie bezsilnie jak ci, którzy się łudzą, że sykiem i pogardą namówią kogoś, żeby odstawił colę i kupił sok z marchwi. ©℗

 

„Przed nami stoi miska soczewicy / i w ciemność psalmu pochyla się ciało” – ten wers Tadeusza Nowaka dobrze oddaje tajemnicę tego, jak ze skromnego uważnego jedzenia uczynić swoistą modlitwę, w której odnajdujemy pełnię siebie tu i teraz. Soczewica pasuje zresztą do przednówka, który chronologicznie zbiega się z Wielkim Postem. Trudno z niej wymyślać cuda, ale jest niezawodna w syceniu ciała. Oto zwykłe danie pasta e lenticchie – w którym skrobia wzmocni wartość odżywczą. Dusimy pomału kilka minut na oliwie drobno posiekaną cebulę, marchew, seler naciowy i ząbek czosnku. Dodajemy 200 g opłukanej soczewicy, pół szklanki przecieru pomidorowego i dolewamy gorący bulion warzywny (albo wodę), żeby przykrył całość na 1 cm. Gotujemy pod przykryciem na wolnym ogniu, aż soczewica zmięknie (ok. 45 min. – w razie czego dolewamy jeszcze bulionu). Potem dodajemy ok. 200 g drobnego, krótkiego makaronu, dolewamy znów bulionu albo wody i gotujemy tak długo, jak podaje producent. Gasimy ogień, dosypujemy dwie garści parmezanu, dolewamy jeszcze trochę płynu (jeśli ktoś woli konsystencję zupy, a nie papki). Standardowy przepis zakłada dodatek boczku lub pokrojonej słoninki, jeśli się wam to nie kłóci z postem, spróbujcie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 8/2021