W krainie bogów

Czy Japonii grozi utrata tożsamości i zapaść kultury, po której zostaną tylko samochody i elektronika? Być może, jeśli Japończycy nie zmierzą się z własną przeszłością w inny sposób, niż zmieniając w podręcznikach słowo "inwazja na "wejście.

06.03.2006

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu "Spirited Away" /
Kadr z filmu "Spirited Away" /

W 2001 roku animowany film mistrza gatunku Hayao Miyazakiego pt. "Spirited Away" ("W krainie bogów") obejrzało 20 mln ludzi - a był to dopiero początek sukcesów tego dzieła, które wkrótce zdobyło Złotego Niedźwiedzia, nagrodę Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Berlinie (2002) i Oscara dla najlepszego filmu animowanego (2003).

Jaką historię opowiada Miyazaki w filmie, który ma dziś w Japonii i na świecie dziesiątki milionów fanów?

Bohaterką jest 10-letnia dziewczynka imieniem Chihiro, która ratuje rodziców, zamienionych w świnie po bezprawnym zjedzeniu dań przeznaczonych dla bogów i przywraca ich do ludzkiej postaci. Na początku i końcu filmu Chihiro samotnie przemierza tunel łączący dwa światy, które jednak zbyt prosto byłoby nazwać rzeczywistością i fantazją. Świat, do którego wraca po serii przygód, zmienia się bowiem podczas jej nieobecności, a ona sama ma przy sobie nadal prezent, gumkę do włosów, którą dostała od przyjaciółki w łaźni Yubaby. Rządzona przez nieprzewidywalną Yubabę łaźnia mieści się w surrealistycznym gmaszysku zlepionym z elementów japońskiej tradycji i zachodniej nowoczesności. Po obu stronach tunelu istnieją równoprawne rzeczywistości: łaźnia, gdzie Chihiro spotyka duchy, bogów, smoki i czarownice - oraz życie przeciętnej współczesnej japońskiej rodziny. Według prof. Norihiro Kato z tokijskiego Uniwersytetu Waseda, film "Spirited Away" można czytać jako opowieść o powojennej Japonii i jej problemach z tożsamością.

Zapomnieć swoje imię

Japonię niepamiętającą o swojej przeszłości symbolizuje "niewinny" świat sprzed wydarzeń, którym musiała stawić czoło Chihiro. Uosabia go model rodziny "2+1" w samochodzie pełnym bagażu, przeprowadzającej się właśnie do nowego domu. Sama łaźnia symbolizuje przeszłość i to, co wyparte - to Japonia, w której hierarchia wywrócona została do góry nogami, logika wydarzeń pogmatwana jak w japońskiej kosmologii, a dobro często nieodróżnialne od zła. Z kolei świat, do którego wraca na koniec Chihiro przez tunel, to Japonia, w której przynajmniej niektórzy czują się odpowiedzialni za przeszłość i mają świadomość, jak wielkim jest wyzwaniem.

Japonia jako militarna potęga, w której cesarz był bogiem, a armia miała ambicję podboju Azji; Japonia jako ofiara atomowego ataku, pokonana, zmuszona do bezwarunkowej kapitulacji i okupowana; w końcu Japonia nowoczesna i demokratyczna, w której cesarz jest tylko człowiekiem, przeszłość przeszłością, a konsumpcja celem samym w sobie... Do filmu Miyazakiego nie da się jednak odnieść tego prostego porządku chronologicznego.

W "Krainie bogów" przeszłość i teraźniejszość przenikają się i nachodzą na siebie, ukazując strukturę kulturowej tożsamości współczesnej Japonii jako tygiel, w którym to, co wyparte, wciąż powraca i przypomina o sobie. Przeszłość nie mija jak zły sen, lecz jest wyzwaniem, przed którym staje Chihiro, aby uratować rodziców.

Miyazaki mówił, że "W krainie bogów" to "przygodowa opowieść, chociaż bohaterka ani nie używa broni, ani nie okazuje ponadludzkich sił w bitwie. (...) Jej tematu nie stanowi konfrontacja między dobrem i złem".

Rzeczywiście, to raczej konfrontacja Chihiro z dobrem oraz złem, które mają twarz bliźniaczych sióstr Yubaby i Zeniby i nigdy nie stają do otwartej walki, stanowi główny wątek "Spirited Away". Zło nie zostaje pokonane, a zwycięstwo bohaterki polega na uświadomieniu sobie ich złożonego istnienia i odnalezieniu w sobie siły, aby w świecie pełnym niepewności i ambiwalencji umieć wybrać to, co właściwe.

Łaźnia Yubaby to świat hybrydyczny, złożony z tradycyjnie japońskich i zachodnich elementów, które splatają się w całość nie z tej ziemi. Każdy, kto dobrze zna dzisiejsze Tokio, poczuje tu znajomy dreszcz. Z zewnątrz łaźnia wygląda jak europejski zamek, w środku pojawiają się stylistyczne elementy z różnych okresów historycznych, a pokój strasznego dziecka Yubaby, ni to oseska, ni to dorosłego - to kraina otaku, fanatyka kultury popularnej, żyjącego w bezczasowym świecie animowanych postaci i rysunkowych idoli.

W tym świecie ambiwalencji i nieciągłości Chihiro nagle zapomina, jak ma na imię. Oznacza to, że znalazła się w miejscu naprawdę niebezpiecznym. Tylko wyjątkowe okoliczności mogą sprawić, że zapomnimy własne imię.

Wielu japońskich intelektualistów twierdzi, że w powojennej Japonii zapanowały właśnie wyjątkowe okoliczności, w których groźba utraty tożsamości jest naprawdę bliska. Jedną z jej przyczyn stanowi wyparcie przeszłości. Dlatego konieczność konfrontacji z wypartymi wydarzeniami ostatniego 70-lecia wielu uważa za kwestię kluczową.

Miyazaki pokazuje wprost, czym grozi wyparcie: w jego obrazie przeszłość jest na wyciągnięcie dłoni i jeśli bohaterka nie zmierzyłaby się z nią, podzieliłaby los rodziców, zamienionych w świnie i obżerających się do upadłego.

Żywi i umarli

Wyparcie przeszłości wiąże się z faktem, że powojenna, zdemokratyzowana Japonia zbudowana została na fundamentach podważających przedwojenną przeszłość militarnego mocarstwa. Skutek: zaburzona relacja między pokoleniami, między żywymi i umarłymi. Na pytanie, jak opłakiwać tych, co polegli podczas japońskich podbojów, uznając jednocześnie fakt, że polegli w niesłusznej sprawie, nie znaleziono jeszcze odpowiedzi.

Dusze japońskich żołnierzy, którzy zginęli w czasie II wojny światowej - gdy Japonia była sojusznikiem Niemiec, a wcześniej, w latach 30., najechała kraje Azji - znalazły wątpliwą przystań w osławionej świątyni Yasukuni.

Wzniesiona w 1869 r. jako miejsce kultu państwowej wersji religii sinto, upamiętniające poległych w walce, stała się do dziś "domem" dla 2,5 miliona kami, ubóstwionych dusz żołnierskich. Zapisane w Yasukuni imiona oraz data i miejsce śmierci upamiętniają również tych, którzy zmarli w sposób daleki od żołnierskiej chwały. Od 1978 r. pośród spisu kami znalazło się bowiem 14 głównych japońskich zbrodniarzy wojennych, osądzonych i skazanych po wojnie przez Międzynarodowy Trybunał w Tokio na śmierć lub więzienie. Zaliczeni w poczet "męczenników" okazali się nieusuwalni, bo wszelkie protesty kapłani z Yasukuni oddalają "z powodów formalnych": kto raz został dołączony do grona kami, argumentują, ten nie może zostać wykluczony, podobnie jak nie da się oddzielić wody dolanej do wody.

Odpowiedzialność za sporządzenie listy zawierającej nazwiska zbrodniarzy, którą przerzucają się świątynia i rząd, w końcu rozmyła się na dobre. Dla tej części Azji, która doświadczyła kolonizatorskiej pasji Kraju Wschodzącego Słońca, Yasukuni jest symbolem japońskiego militaryzmu i nacjonalistycznej buty. Wielu Chińczyków i Koreańczyków zgadza się z Iris Chang, która w książce "The Rape of Nanking" ("Gwałt na Nankinie", 1997 r.) pisze, że świątynię Yasukuni w Tokio można by porównać do zbudowania w Berlinie katedry ku czci armii Hitlera, którą z pompą odwiedzałby corocznie kanclerz Republiki Federalnej.

Ale to nie wszystko. W sąsiedztwie Yasukuni znajduje się muzeum wojenne, gdzie można się dowiedzieć, że wojna jest wprawdzie złą rzeczą, ale każda zaczęta przez Japonię odbyła się w słusznej sprawie. Przyczyny, dla których skazano 14 zbrodniarzy, są przemilczane. Nie usłyszymy tu ani o masakrze w Nankinie, ani słynącej z eksperymentów na ludziach "Jednostce 731", ani o ianfu (comfort women, "pocieszycielkach"): tysiącach Koreanek i innych Azjatek zmuszonych do prostytucji w burdelach dla japońskich żołnierzy.

Dla wielu Japończyków Yasukuni nie jest powodem do dumy, bo ucieleśnia niebezpieczny związek państwa i religii oraz wybieloną wersję przeszłości, z którą nie wszyscy się zgadzają. Jednak taka właśnie wersja dominuje. Dlaczego? I dlaczego głównym miejscem upamiętniającym poległych musi być kontrowersyjna świątynia?

Zapomniana wina

Problem z przeszłością, której tak trudno stawić czoło, jest w Japonii problemem zapoznanej winy i rozmytej odpowiedzialności. Po zakończeniu II wojny światowej cesarz Hirohito zmuszony został wprawdzie do zrzeczenia się boskiego statusu, ale ani nie stanął przed trybunałem, ani nawet nie został powołany na świadka (podobnie jak członkowie jego rodziny).

Historycy zgadzają się dziś, że ta gwarancja nietykalności była konieczna dla pokojowej rekonstrukcji Japonii, ale zarazem rola cesarza nie musiała ograniczyć się do milczenia. Do swej śmierci Hirohito nie powiedział bowiem słowa o swej odpowiedzialności za rolę Japonii podczas II wojny światowej oraz poprzedzających ją brutalnych kampanii w Azji. Świat nie usłyszał od niego słowa "przepraszam". To, o czym Hirohito wiedział, a o czym nie wiedział, pewnie na zawsze pozostanie tajemnicą. Dożył on swych dni w roli enigmatycznego symbolu tradycji, w której zabrakło miejsca na indywidualną winę. A że po 1945 r. Japonia szybko stała się dla USA ważnym strategicznie sojusznikiem w walce z komunizmem, rosnącym w siłę w Chinach, Korei Północnej i Wietnamie, sprawa rozliczenia przeszłości odeszła w zapomnienie.

Także sami Japończycy nie podjęli problemu. Kolejni niemieccy przywódcy przy różnych okazjach przepraszają za swoich przodków, o niemieckim poczuciu winy napisano tomy. Tymczasem premierzy Japonii odwiedzają świątynię Yasukuni, i to mimo protestów ze strony krajów, które odczuły japońskie marzenie o podboju Azji. Przeciętni Japończycy czują się raczej ofiarami niż sprawcami wojennych nieszczęść. A skoro nie ma winnych ani powodów do przepraszania, II wojna światowa przybiera postać niezasłużonego kataklizmu, który spadł na wyspy japońskie bronione przez bohaterów umierających w chwale za cesarza.

Historia wybielana

Nasza wiedza o wojnie na Pacyfiku ogranicza się często do Pearl Harbor oraz Hiroszimy i Nagasaki. Tymczasem na długo zanim wojna zaczęła się w Europie w 1939 r., trwał krwawy japoński podbój Azji, którego pamięć żyje w Chinach i Korei. Dopiero bestsellerowa książka Iris Chang sprawiła, że nazwa stała się znana gronu szerszemu niż historycy, oprawcy i ci, którzy przeżyli masakrę.

Iris Chang, młoda Amerykanka chińskiego pochodzenia (zmarła tragicznie w 2004), wywołała burzę. Wydarzenia z tego chińskiego miasta autorka nazywa "zapomnianym Holokaustem" dokonanym przez japońskie wojsko: w Nankinie w ciągu sześciu tygodni na przełomie 1937/38 r. zginęło ponad 300 tys. ludzi. Więcej niż w Hiroszimie i Nagasaki. Fotografie, opowieści świadków i zeznania kilku oprawców zamieszczone w "The Rape of Nanking" pokazują okrucieństwo żołnierzy japońskich, w szczegółach przerażających nawet dla kogoś, kto wie, czym był Auschwitz.

Także w latach 90. wybuchła kolejna bomba z opóźnionym zapłonem. W 1991 r. dziennik "Asahi Shinbun", jedna z największych gazet japońskich, opublikował wyznania koreańskich "pocieszycielek", ianfu. Według różnych źródeł było ich od stu do dwustu tysięcy. Większość nigdy nie zdecydowała się mówić o czymś, co w ich kulturach bywało dla kobiety powodem do samobójstwa. Tylko dlaczego japońska debata o kobietach zmuszonych do prostytucji zaczęła się dopiero po pół wieku?

Odpowiedź brzmi: zinstytucjonalizowany proces zapominania rozpoczął się w Japonii zaraz po zakończeniu amerykańskiej okupacji, a świetnym jego przykładem jest cenzura podręczników szkolnych. Pretekstem stało się przekonanie, że podręczniki powstałe zaraz po wojnie pisano z obcego punktu widzenia, reprezentowanego przez zwycięzców.

Trwająca już od 1953 r. fala wybielania historii wzmogła się w latach 80. XX w., gdy premier Nakasone uznał, że należy ostatecznie rozprawić się z negatywnym i pesymistycznym postrzeganiem przeszłości, która ma być tylko źródłem dumy narodowej dla młodzieży. Ministerstwo edukacji wymagało od autorów podręczników wprowadzenia zmian terminologicznych i np. słowo "inwazja" zalecano zamienić na "wejście". "Wejście armii japońskiej do Chin" brzmiało lepiej niż "inwazja na Chiny" (choć to pierwsze było kłamstwem, a drugie prawdą).

W tym samym nurcie masakrę w Nankinie nazywano - o ile w ogóle ją wspominano - "incydentem". Powstało nawet kilka książek, których autorzy (np. Tadao Takemoto i Yasuo Ohara) dowodzą, że tak naprawdę nic wartego uwagi nie wydarzyło się w tym chińskim mieście, a konkursy w ścinaniu głów, tortury i zbiorowe mogiły to oszczerstwo i antyjapońska propaganda. Z kolei comfort women nazywano chciwymi japońskich jenów prostytutkami, które z własnej woli zatrudniały się w wojskowych domach publicznych. W latach 90. minister edukacji oświadczył, że nie ma potrzeby, aby Japonia przepraszała Chiny czy Koreę, bo wojna to wojna, z natury rzeczy nie jest niczym przyjemnym. W tym samym czasie prawicowe Stowarzyszenie na rzecz Nowych Podręczników Szkolnych rozpoczęło kampanię przeciw wspominaniu w materiałach edukacyjnych o comfort women i Nankinie. Być może rzeczywiście nie wszystkie dowody związane z japońskimi zbrodniami wojennymi są w stu procentach pewne i im więcej czasu upływa, tym mniej prawdopodobne, że historycy kiedykolwiek uzyskają taką pewność. Jedno nie budzi wątpliwości. W historii ludzkości, tak pełnej zbrodni i masakr, o wiele więcej wysiłku przykłada się zwykle, by zatuszować te już popełnione, niż by wymyślić w szczegółach takie, których w ogóle nie dokonano. Fakt, iż w Nankinie zdarzyło się coś bardzo złego, jest więc bezdyskusyjny, podobnie jak to, że tysiące kobiet służyło jako seksualne niewolnice w wojskowych domach publicznych dla japońskich żołnierzy.

Włączenie tych wydarzeń w zbiorową pamięć Japonii pozostaje więc nadal wyzwaniem, z którym trzeba się zmierzyć, aby zrozumieć własną przeszłość.

Wyjście z łaźni Yubaby

Tożsamość budowana na samurajskich bajkach nie może być silna i trwała. Dopóki Japonia nie przeprosi za przeszłość, dopóty będzie skazana na powolne zapominanie swojego imienia - jak Chihiro w łaźni Yubaby. Potrzebne jest nowe miejsce, realne i symboliczne, by Japończycy mogli opłakiwać tych, którzy polegli w czasie wojny, rozumiejąc jednocześnie jej zło i potrzebę wzięcia na siebie winy. Duma czerpana z takiego aktu odwagi mogłaby stać się trwalszym fundamentem tożsamości niż obsesyjne zaprzeczanie faktom i nacjonalistyczna buta. Rekonstrukcja zaburzonego związku z przeszłością możliwa jest tylko przez nową relację ze zmarłymi, a śmierć żołnierzy pójdzie na marne, jeśli ich dusze pozostaną w świątyni Yasukuni.

Przypominając katastroficzną wizję Kurta Vonneguta, Kenzaburo Oe pisze w "Japan's Dual Identity", że może sobie wyobrazić sytuację, w której japońska kultura, nie mogąc stworzyć ludzkiego modelu przyszłości, ulega destrukcji, zostawiając po sobie tylko rzeczy martwe: samochody, telewizory i komputery. Oraz młode pokolenia, które w ogóle nie dostrzegają, że coś jest nie tak. Bohaterka Miyazakiego, pozbawiona tożsamości, mogłaby przyzwyczaić się do tego, że jej rodzice zostali zamienieni w świnie, i żyć dalej, jakby nigdy nic. Albo dołączyć do nich.

Nadzieję można czerpać z faktu, że wielu młodych ludzi zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa takiej postawy. Tokijscy studenci z uniwersytetu Waseda, zapytani podczas seminarium o powojenną odpowiedzialność Hirohito, nie mieli wątpliwości: cesarz ponosił winę, bo Japonia była agresorem. Nie mówili jednak o potrzebie ukarania władcy, lecz o jego destrukcyjnym moralnie milczeniu. Wzięcie na siebie indywidualnej odpowiedzialności i słowa przeprosin skierowane do rodaków i krajów najechanych przez Japonię były dokładnie tym, czego dzisiejszym 20-latkom zabrakło w przeszłości. Zmiana relacji między żywymi i umarłymi leży w ich rękach.

Tak jak w rękach małej Chihiro leżało ocalenie rodziców, którzy zatracili się i ześwinili w świecie pozbawionym sensu, przepełnionym dobrami konsumpcyjnymi.

JOANNA BATOR jest antropologiem kultury. Laureatka Nagrody im. Beaty Pawlak za książkę "Japoński wachlarz" (2004). Pracuje w Instytucie Filozofii i Socjologii PAN w Warszawie. Obecnie prowadzi badania w Tokio jako stypendystka Fundacji Canon.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 11/2006