W gorączce

Trwa największa w historii epidemia eboli. Po raz pierwszy podano chorym eksperymentalny lek. Czy pomoże Afryce?

11.08.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. AFP / EAST NEWS // SIM.ORG // SAMARITANSPURSE.ORG // FOXNEWS.COM
/ Fot. AFP / EAST NEWS // SIM.ORG // SAMARITANSPURSE.ORG // FOXNEWS.COM

W samo południe 2 sierpnia oczy Ameryki skierowane były na wyłączoną z ruchu autostradę w Georgii. Z bazy sił powietrznych Dobbins do szpitala uniwersyteckiego Emory w Atlancie jechał nią konwój eskortujący karetkę z jednym pacjentem. Do bazy przywiózł go z Afryki samolot-karetka, w specjalnym, szczelnym namiocie.

Przed szpitalem drzwi ambulansu otworzył człowiek w białym skafandrze i pomógł wysiąść pacjentowi ubranemu w taki sam skafander, delikatnie podtrzymując go za dłonie.

Pacjentem był dr Kent Brantly, pierwszy na terytorium USA chory z gorączką krwotoczną ebola. Wyszedł z karetki, powoli i chwiejnie, ale o własnych siłach.

Choć niewiele wcześniej – umierał.

Trzy dni później przywieziono tu pielęgniarkę Nancy Writebol. Oboje zarazili się w ośrodku dla chorych na ebolę w Monrovii, stolicy Liberii, gdzie pracowali jako wolontariusze. I gdzie jako pierwsi na świecie sprawdzili na sobie serum na nieuleczalną dotąd chorobę.

Gorsza niż HIV

W Gwinei, Liberii i Sierra Leone od marca trwa największa w historii epidemia eboli. Wirus dotarł też do Nigerii. Śmiertelność eboli może sięgać nawet 90 proc. WHO ogłosiło właśnie międzynarodowe zagrożenie. Do 4 sierpnia odnotowano 1711 przypadków zachorowań. 932 chorych zmarło.

Ebola uderzyła pierwszy raz w 1976 r., równocześnie w sudańskiej Nzarze i w wiosce nad rzeką Ebola na terenie Zairu (dziś Demokratyczna Republika Konga). Szczep z Zairu był wyjątkowo agresywny – z 318 chorych zmarło 280. Ten sam szczep zbiera żniwo dziś.

Jeszcze trzy inne gatunki – Sudan, Bundibugyo oraz Taï Forest – wywołują chorobę u ludzi. Piąty – Reston – zagraża tylko małpom. Rezerwuarem wirusa są prawdopodobnie owocożerne nietoperze, zarażają się nim małpy, przenosić go mogą również świnie, psy czy antylopy. Ludzie najpewniej zarazili się, jedząc mięso zakażonych zwierząt. Znane są też przypadki zarażenia przez zetknięcie z martwym zwierzęciem.

Między ludźmi ebola przenosi się przez kontakt z krwią, potem, wydzielinami, płynami ustrojowymi, moczem albo zwłokami chorego. Ale też przez zanieczyszczone przedmioty i miejsca oraz drogą płciową, nawet do 40 dni po wyzdrowieniu.

Zaczyna się podobnie jak grypa: ból głowy, gardła, mięśni, gorączka. Objawy pojawiają się w 2 do 21 dni od zakażenia, najczęściej w 8–10 dniu. Jak pisze Derek Gartner z Uniwersytetu w Lancaster na portalu TheConversation.com, ebola atakuje układ odpornościowy, niszcząc limfocyty T tak jak wirus HIV, tylko agresywniej. Potem zaczyna się biegunka, wymioty, może się pojawić wysypka. Jeśli organizm zdąży wytworzyć odpowiedź immunologiczną, chory ma szansę. Inaczej dochodzi do tzw. burzy cytokinowej: układ odpornościowy atakuje własny organizm. Naczynia krwionośne pękają, białka oczu stają się czerwone, a biegunka i wymioty – krwawe. Chory umiera w męczarniach, z wykrwawienia.

Ebola rozprzestrzenia się przy niskim poziomie higieny i gdy nie przestrzega się izolowania chorych. To dlatego cierpi Afryka Zachodnia, gdzie nie ufa się zachodnim lekarzom, a chorobę ukrywa się w domu. Problemem są też zwyczaje pogrzebowe, gdy tłum żałobników dotyka zmarłego.

Właśnie z uwagi na sposób rozprzestrzeniania się wirusa zdecydowano się przewieźć Brantly’ego i Writebol do USA, choć natychmiast wybuchła tam histeria na punkcie „sprowadzania wirusa na amerykańską ziemę”. Ebola nie roznosi się przez powietrze, wodę ani żywność, a szpital Emory dysponuje bodaj najlepszym na świecie oddziałem izolacyjnym. Dr Bruce Ribner, który opiekuje się dwójką zarażonych, zapewniał dziennikarzy: „Nie widzimy możliwości, żeby jakikolwiek pracownik służby zdrowia, inny pacjent czy odwiedzający mógł być w jakikolwiek sposób narażony na kontakt z wirusem”.

Tuż obok szpitala mieści się siedziba współpracującego z nim Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC) – agencji rządowej, która bada najgroźniejsze mikroby świata.

Oliwy do ognia dolewa zapewne fakt, że w czerwcu wskutek naruszenia procedur bezpieczeństwa aż 84 pracowników CDC mogło mieć kontakt z wąglikiem, a na początku lipca CDC omyłkowo wysłało do innego laboratorium, zamiast próbek niegroźnych szczepów wirusa ptasiej grypy, te najgroźniejsze. Ale naukowcy są zgodni: szanse rozprzestrzenienia się eboli w USA są praktycznie żadne.

Nie wiadomo wciąż, dlaczego niektórzy przeżywają. Chorym pomaga podawanie płynów, wspomaganie oddychania i normowanie ciśnienia oraz leczenie pojawiających się infekcji. Nie ma wprowadzonej do obiegu szczepionki ani leku.

Ale na horyzoncie pojawił się ZMapp.

ZMapp

Z Kentem Brantlym i Nancy Writebol było niemal jak w filmie. Oboje bardzo religijni, pojechali na misję z poczuciem bożego posłannictwa. 33-letni Brantly trafił do Liberii w zeszłym roku, w ramach programu chrześcijańskiej organizacji Samaritan’s Purse. Zabrał żonę i dwójkę dzieci. Kiedy zaczęła się epidemia, został dyrektorem ośrodka w Monrovii. Jego znajomi opowiadali dziennikarzom CNN, że zanim został lekarzem, chciał być misjonarzem. Gdy się zaraził, żona i dzieci były akurat w USA.

Nancy Writebol z mężem Davidem na misjach pracują od 15 lat. Wcześniej opiekowali się sierotami, do Monrovii trafili w zeszłym roku z organizacją Serving in Mission. On zajmował się stroną techniczną szpitala, ona była pielęgniarką. Zaraziła się prawdopodobnie dezynfekując skafandry.

To był akt desperacji. Jeden z komentatorów porównał go do sposobu, w jaki reagują strażacy albo policjanci, gdy jeden z nich jest w potrzebie: oto Samaritan’s Purse udało się sprowadzić do Liberii zamrożone w ciekłym azocie serum zwane ZMapp – efekt wspólnej pracy firmy Mapp Biopharmaceutical i LeafBio z San Diego, armii USA oraz kanadyjskiej firmy Defyrus. To koktajl trzech tzw. przeciwciał monoklonalnych, które uniemożliwiają wirusowi wniknięcie do komórki i pomagają namierzyć go układowi odpornościowemu. Testy na małpach pokazały, że 43 proc. zwierząt, którym wstrzyknięto ZMapp w 104 do 120 godzin po zarażeniu ebolą, wyzdrowiało.

Ale na ludziach lek nie był nigdy testowany. Jest go bardzo mało – starcza na trzy dawki.

Według CNN dr Brantly odmawia przyjęcia pierwszej. Poleca dać ją Writebol. Jest młodszy, uważa że dłużej wytrzyma. Ale doznaje nagłej zapaści. Jest pewien, że umrze. Zaś pielęgniarka nie reaguje na lek.

Wtedy Brantly dostaje zastrzyk. Jak podaje na swojej stronie Samaritan’s Purse, miał też dostać dawkę krwi wyleczonego z eboli 14-letniego chłopca, którym sam się wcześniej opiekował – zapewne z nadzieją, że organizm chłopca wytworzył przeciwciała.

Podobno poprawa następuje błyskawicznie. Brantly jest w stanie sam się umyć. Sam też wysiada z karetki w Atlancie. Writebol otrzymuje kolejną, ostatnią już dawkę i jej stan poprawia się na tyle, że można ją przewieźć do Emory.

Gdyby to był film, produkcja ZMapp ruszyłaby pełną parą, lek trafiłby do Afryki Zachodniej i położył kres śmiercionośnej epidemii. Ale to nie film.

Nadzieja w tytoniu

Gdy media ujawniły historię dwójki Amerykanów, organizacje praw pacjentów natychmiast zaapelowały o udostępnienie serum Afrykańczykom. W amerykańskim prawie istnieje możliwość podania pod specjalnymi warunkami niezatwierdzonego leku w ramach tzw. zastosowania humanitarnego – gdy to ostatnia szansa dla umierającego.

Ale, choć można by pomyśleć, że to nieludzkie, wielu naukowców sprzeciwia się robieniu tego na masową skalę. Jak powiedział „Los Angeles Times” Arthur Caplan z Wydziału Etyki Medycznej Uniwersytetu Nowojorskiego, bez testów nie da się wykluczyć, że lek, zamiast pomóc, zabije pacjenta szybciej albo pogorszy agonię. Co więcej, jak donosił magazyn „Science”, lekarze na misjach boją się podawać niezbadany lek społecznościom, które i tak im nie ufają, żeby całkiem nie przekreślić szans na powstrzymanie epidemii. Chcą też uniknąć oskarżeń o traktowanie pacjentów jak królików doświadczalnych. Co więcej, bez testów klinicznych, a więc bez grupy porównawczej, nie da się stwierdzić, czy to ZMapp pomógł, czy inne okoliczności. Np. podanie owej krwi z przeciwciałami.

Wreszcie: leku jest po prostu za mało. Starczyłoby go raptem na jeszcze kilka dawek.

Szczęśliwie przeciwciała do surowicy pozyskuje się z genetycznie modyfikowanego tytoniu, który rośnie stosunkowo szybko. W Owensboro w stanie Kentucky znajduje się pracująca na potrzeby firmy Mapp szklarnia. Uprawia się w niej tytoń zarażony wirusem, do którego wprowadzono fragment DNA kodujący pożądane przeciwciała. Wirus przemyca materiał genetyczny do komórek rośliny, które na jego bazie produkują przeciwciała. Jak donosi portal Kentucky.com, użycie roślin sprawia, że tanio i szybko można zwielokrotnić produkcję. Tyle że „szybko” oznacza przynajmniej kilka tygodni.

Tymczasem już z końcem lipca odkrywca wirusa, prof. Peter Piot, w wywiadzie dla AFP apelował, by zacząć używać na ludziach eksperymentalnych leków. Zaś w środę 6 sierpnia WHO poinformowała, że wobec przypadku Brantly’ego i Writebol rozpocznie konsultacje nad sposobami etycznego i bezpiecznego użycia niezatwierdzonych jeszcze leków w Afryce. A nad lekami i szczepionkami pracują też inne firmy, jak Tekmira, Inovio czy Vaxart.

Dramat dwojga Amerykanów skierował wreszcie oczy Zachodu na dramat tysięcy Afrykańczyków. Jeszcze pod koniec lipca „Science” alarmował, że prace nad lekami i szczepionkami utknęły w laboratoriach. Według Reutersa jest tak również dlatego, że trudno o fundusze na lek, który będzie używany głównie w ubogich krajach.

Bo, jak to ujął cytowany przez tę agencję światowej sławy specjalista od eboli, prof. Jeremy Farrar, dotąd żadnej z ofiar epidemii „nie zaoferowano nic poza myciem letnią gąbką i zgrabnym pogrzebem”.


KORZYSTAŁEM TAKŻE Z MATERIAŁÓW CDC, WHO, CNN, BUSINESS INSIDER, FOX NEWS, THE DAILY BEAST, IFLSCIENCE.COM, POPULAR SCIENCE.


Tekst ukończony 8 sierpnia 2014 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2014