Uwaga, twardziele nadchodzą

17-18 czerwca przywódcy państw i rządów 25 krajów członkowskich UE mają przyjąć w Brukseli Konstytucję Europejską, którą pół roku wcześniej, też w Brukseli, odrzucili. Mają przyjąć - to znaczy wszyscy deklarują od grudnia 2003 r. wolę dojścia do porozumienia. Ale nic nie jest przesądzone...

20.06.2004

Czyta się kilka minut

Niepowodzenie poprzedniego szczytu spowodowane było twardym stanowiskiem Hiszpanii i Polski, niezadowolonych ze zmiany sposobu głosowania w Radzie. Premierzy José Maria Aznar i Leszek Miller z góry zapowiedzieli, że interesuje ich tylko “system nicejski", co zredukowało przestrzeń negocjacyjną do zera. Stąd na szczycie nie było już właściwie o czym rozmawiać - drugiego dnia rano delegaci pospiesznie rozjechali się do swoich stolic.

Tym razem klimat jest inny. W Hiszpanii zmienił się rząd, a nowy gabinet złożył kompromisowe propozycje. W Polsce rząd upadł, a nowy gabinet - który nie uzyskał jeszcze zaufania Sejmu - nie ma jasnego stanowiska, jednak jak na razie premier Belka nie naśladuje premiera Millera w pobrzękiwaniu szabelką. W europejskiej opinii publicznej i wśród elit politycznych wyraźna jest świadomość, że tym razem trzeba zrobić poważny wysiłek, bo kolejna porażka byłaby już kompromitacją idei Unii dwudziestu pięciu państw.

Z drugiej strony, nowe propozycje Hiszpanii i - szczególnie - Polski nie spotykają się jeszcze z nowymi propozycjami krajów założycielskich Unii. Nad kompromisem zawisły nawet kolejne czarne chmury: zaostrzyło się stanowisko Wielkiej Brytanii, a wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego w skali całej UE wzmacniają eurosceptyków. To wszystko może utrudnić porozumienie.

Z tych powodów należy się spodziewać innego niż w grudniu przebiegu szczytu: przedłużenia obrad zamiast ich wcześniejszego zakończenia, długich merytorycznych rozmów kuluarowych i znajdowania kompromisowych formuł o świcie.

Dyplomatyczne milczenie Irlandczyków

Kością niezgody był od dawna system liczenia głosów w Radzie. W połowie maja z Brukseli powiało sceptycyzmem. W czasie obrad ministrów spraw zagranicznych wszyscy zadeklarowali konieczność kompromisu, po czym powtórzyli wyjściowe stanowiska swoich rządów. W tej sytuacji zobowiązano przewodniczącą Unii w tym półroczu Irlandię do przedłożenia propozycji przełamujących impas. Irlandczycy taktownie zrobili swoje: celowo nie określając szczegółów, zaproponowali, żeby zachowując zasadę podwójnej większości podnieść oba progi (obecnie: 50 proc. państw i 60 proc. ludności Unii), utrzymując zarazem proporcję między obu progami. Dyplomatyczne milczenie Irlandczyków w kwestii procentowej wysokości progów, a zarazem ich stanowcze oczekiwanie, że strony sporu opuszczą okopy, dobrze przyjęto. Następne spotkanie ministrów pod koniec maja upłynęło już w lepszej atmosferze. Takie zabiegi pokazały też różnicę między dyplomacją Bertie Aherna, a błazenadą Silvio Berlusconiego, który w grudniu zapewniał, że w cudowny sposób doprowadzi do zgody, ale nic nie zrobił dla jej osiągnięcia.

Hiszpania godzi się na zasadę podwójnej większości, tyle że zmodyfikowaną: 55 proc. państw i 66 proc. ludności. Francja sprzeciwia się temu w punkcie drugim, powiadając 62 proc. ludności. Nie bardzo wiadomo, co mówi Polska, ale jest oczywiste, że w pojedynkę nie będzie się dało - nawet przy dużej na to ochocie - umierać za Niceę.

W kuluarach mówi się, że Irlandia mogłaby dodatkowo wysunąć propozycję nagrody pocieszenia dla Hiszpanii i Polski w postaci zwiększenia liczby deputowanych do Parlamentu z tych krajów (naturalnie od wyborów 2009 r.). Wygląda na to, że w tej kluczowej sprawie Dwudziestka piątka jest bliska porozumienia.

Wielka Brytania zawsze osobno

O ile na tym froncie sytuacja się nieco uspokoiła, o tyle na froncie brytyjskim wręcz przeciwnie. Ostatnie wypowiedzi ministra spraw zagranicznych Wielkiej Brytanii Jacka Strawa pokazują dużą determinację tego kraju. Brytyjczycy obawiają się, że włączenie do Konstytucji Karty Praw Podstawowych (przyjętej na szczycie w Nicei w 2000 r., ale dotąd mającej charakter solennej deklaracji) zobliguje ich do rewizji liberalnego ustawodawstwa socjalnego (szczególnie w dziedzinie prawa do strajku). To jest wątpliwość natury prawnej, nad jej wyjaśnieniem można więc pracować.

Gorzej ze stanowiskiem brytyjskim w sprawie dokonanego przez Konwent rozszerzenia pola głosowania większością kwalifikowaną. W niektórych dziedzinach Konwent przyjął jako zasadę głosowanie jednomyślne (czyli z prawem weta), ale jako wyjątek przewidział możliwość głosowania większością. Na przykład polityki zagranicznej projekt Konstytucji nie zalicza do wyłącznych kompetencji Unii ani nawet do kompetencji wspólnych Unii i państw członkowskich. Poświęca jej osobny przepis, który jest raczej wizją zasad europejskiej polityki zagranicznej, niż precyzyjnym określeniem kompetencji (art. 15). Z kolei art. 39 stanowi, że o polityce zagranicznej decyduje Rada Europejska lub Rada Ministrów Spraw Zagranicznych na zasadzie jednomyślności, ale - uwaga! - z wyjątkiem spraw przewidzianych w części III Konstytucji. W tejże czytamy zaś, że głosowanie większością może się odbywać, gdy rzecz dotyczy egzekwowania decyzji Rady Europejskiej (powziętej zatem jednomyślnie). Otóż Wielka Brytania żąda, by wykreślić z projektu jakiekolwiek wyjątki od zasady jednomyślności w tej dziedzinie (podobnie jak w sferze obrony, podatków i spraw socjalnych), obawiając się zapewne, że wyjątek byłby furtką, przez którą chyłkiem weszłoby decydowanie większością w sprawach podstawowych, ubranych jedynie w formę “egzekwowania decyzji".

Dla Francji, Niemiec i innych krajów założycielskich podważa to sens całego przedsięwzięcia: Konstytucja bez tych przepisów byłaby “Konstytucją - nic", gdyż sankcjonowałaby dotychczasową niemoc decyzyjną Unii. A w takim razie - powiadają zwolennicy silniejszej integracji - lepiej już nie mieć Konstytucji.

Sytuację utrudnia jeszcze niedawna zapowiedź premiera Tony’ego Blaira, że podda Konstytucję pod głosowanie w referendum. Otóż Konstytucja w jej obecnym kształcie, przy obecnych nastrojach Brytyjczyków, zostałaby niechybnie odrzucona. Szanse na jej przyjęcie wzrosłyby, gdyby uwzględniono brytyjskie postulaty. Tylko, powiadają zwolennicy “Europy politycznej", po co komu taka Konstytucja? Nikt nie wie, jak z tego impasu wyjść.

Scenariusze na wypadek kryzysu

Nikt nie wie, chyba, żeby wyjścia upatrywać w... wyjściu Brytyjczyków. Zapowiedź Blaira i twarde stanowisko Strawa w brukselskich negocjacjach uruchomiły falę spekulacji na temat awaryjnych scenariuszy. Trudno jednak wyobrazić sobie Unię - a szczególnie jej najbardziej kosztowne i technologicznie wyrafinowane projekty - bez udziału Brytyjczyków. Z drugiej strony, trudno też sobie wyobrazić Unię, jakiej chcą jej reformatorzy, z Brytyjczykami.

Nie zyskał poparcia pomysł kanclerza Gerharda Schrödera, by umożliwić wejście w życie Konstytucji, nawet jeśli nie zostałaby ona przyjęta przez wszystkie państwa. Słusznie, bo w przeciwnym razie mielibyśmy sytuację groteskową: pytamy społeczeństwa europejskie, czy akceptują Konstytucję, a kiedy nam odpowiedzą, że nie akceptują, i tak robimy swoje. Pomysł był niefortunny, ale coś trzeba zrobić z tym pasztetem...

Były francuski minister finansów Dominique Strauss-Kahn i były włoski premier Giuliano Amato zgadzają się, że trzeba wymyślić mechanizm, który mimo sprzeciwu Wielkiej Brytanii czy innych krajów, umożliwi pozostałym marsz naprzód. Amato: - “Jeśli jeden z naszych krajów zagłosuje przeciwko Konstytucji, prawnie będzie to oznaczać, że Konstytucja nie zostanie przyjęta. Politycznie nic nie przeszkodzi tym, którzy ją przyjęli, w podpisaniu między sobą nowego traktatu zawierającego tę samą treść i pozostawieniu dysydentów na zewnątrz" (“Le Monde", 29 maja). Tak czy tak, Wielka Brytania ze względu na swój potencjał zawsze będzie mile widzianym partnerem. W takim przypadku, jak opisywany, zapewne wymyślono by stosowne ramy prawne umożliwiające Brytyjczykom udział w niektórych wspólnych projektach. Wielka Brytania miałaby w takim razie status państwa stowarzyszonego, ale szczególnie uprzywilejowanego. Jednak przez fakt pozostawania na zewnątrz UE, nie mogłaby sypać piasku w tryby tam, gdzie chce się pogłębiać integrację europejską.

Sceptycy wobec kompromisu

Wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego pokazały rekordowo niską frekwencję (45 proc.) oraz sukces partii eurosceptycznych i populistycznych, przy czym w nowych krajach członkowskich oba te zjawiska występują z większą siłą niż w krajach “starej Unii". Niska frekwencja jest symbolicznym desintéressement wobec Europy społeczeństw Unii dwudziestu pięciu państw. Sukces eurosceptyków na kilka dni przed decydującymi rozmowami w Brukseli daje wsparcie przeciwnikom projektu Konstytucji w wersji Konwentu.

Brytyjska Partia Niepodległościowa (UKIP), opowiadająca się za wyjściem Wielkiej Brytanii z UE, zdobyła 15 proc. głosów, zaś niechętne projektowi Konstytucji partie z Europy Wschodniej przeważnie odniosły jeszcze większy sukces. Przykładowo: w Polsce sukces eurosceptyków jest bezsporny, a czeska Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS) zyskała 20 proc. głosów. To wszystko sprawia, że polityczni przeciwnicy ściślejszej integracji uzyskają silniejszą pozycję w Strasburgu. Przed wyborami takie ugrupowania (tzn. deputowani ze starych krajów członkowskich i delegaci z krajów nowych) miały ok. 80 mandatów na ogólną liczbę 788. Teraz mogą liczyć na blisko 100, przy zmniejszonej liczebności Parlamentu (732 mandaty). Co prawda europejscy deputowani nie decydują wprost o stanowiskach negocjacyjnych swoich rządów, ale trudno oczekiwać, by nowy skład Parlamentu w ogóle nie oddziałał na brukselskie negocjacje.

Największy klub w Parlamencie, chadecka Europejska Partia Ludowa (PPE), przewidując taki rozwój wypadków zmienił statut, umożliwiając frakcjom narodowym zajmowanie niezależnego stanowiska m. in. w sprawach instytucji europejskich. To oferta dla brytyjskiej Partii Konserwatywnej, ale także dla eurosceptyków z nowych krajów członkowskich np. właśnie dla ODS prezydenta Vaclava Klausa. Jest to jakiś sposób na zachowanie kontroli, ale z drugiej strony rozmywa chadecką i jednoznacznie proeuropejską tożsamość PPE.

Obie największe kluby, chadecy (PPE) i socjaliści (PSE) będą mieli łącznie ok. 450 mandatów. Problem w tym, że już od dawna te formacje, będące w przeszłości motorami integracji, straciły na wyrazistości, a niedzielne wybory jeszcze tę tendencję pogłębiły.

Wydaje się, że możliwości kompromisu w tej sytuacji maleją. Bo z jednej strony sukces wyborczy eurosceptyków notują kraje już i tak, mniej czy bardziej, eurosceptyczne, zaś w krajach będących motorem integracji układ sił pozostał, jaki był. Z perspektywy wyborów 13 czerwca rzecz ma się tak, że ani jedna, ani druga strona nie ma powodu ustępować, przeciwnie: może się czuć politycznie utwierdzona w wyjściowych pozycjach.

Jeśli przyjąć, że - ze względu na zaszłości z grudnia 2003 r. - sukces zbliżającego się szczytu zależy w znacznym stopniu od elastyczności polskich negocjatorów, to perspektywy nie rysują się zbyt jasno.

W wyborach do Parlamentu Europejskiego eurosceptyczne Liga Polskich Rodzin, Samoobrona, Prawo i Sprawiedliwość oraz Polskie Stronnictwo Ludowe uzyskały w sumie blisko połowę głosów. Trudno nazwać Platformę Obywatelską partią eurosceptyczną, ale w sprawie Konstytucji jej stanowisko nie różni się zbytnio od poglądów LPR, Samooobrony, PiS i PSL - potwierdził to w niedzielny wieczór lider PO Donald Tusk. Patrząc pod tym kątem, wybraliśmy reprezentację wrogo nastawioną do kompromisu w sprawie Konstytucji. Jak się może w tej sytuacji zachować w Brukseli minister Cimoszewicz, który zapędził się daleko na pozycje eurosceptyczne, a nadto reprezentuje rząd nie mający zaufania Sejmu, a popierany przez partię nie mającą dziś chyba żadnej w tej sprawie wykrystalizowanej linii politycznej?

Sytuacja jest trudna: z jednej strony Polska nie może sobie pozwolić na samotny upór, bo będzie tym razem już bezapelacyjnie uznana za euro-warchoła, ale z drugiej słabiutki rząd ma niewielkie pole manewru (chyba, że premier Belka uzna, że i tak już niczego nie może oczekiwać po tym Sejmie).

To wszystko grozi kolejnym patem w Brukseli. Może wyjściem byłoby rozszerzenie pakietu negocjacyjnego - tak, by wykraczał on poza same sporne sformułowania Konstytucji? Na przykład: Konstytucja wedle projektu Konwentu za stanowisko przewodniczącego Komisji - co byłoby ofertą dla Brytyjczyków; Konstytucja za preambułę ze wzmianką o chrześcijańskich korzeniach Europy - dla Polski; Konstytucja za bogatszy budżet i szansę na mocniejsze wsparcie biedniejszych regionów - dla Polski i innych nowych krajów?

W każdym razie Europa, pojmowana jako ambitny projekt polityczny, znalazła się na wirażu. Trudno jej będzie i utrzymać się na torze, i nie zredukować prędkości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2004