Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zła infrastruktura - tłumaczyliśmy sobie - wręcz zachęca do zadymy. Wytarta murawa, brak sztucznego oświetlenia, ubikacja w krzakach, brud i połamane krzesełka, cały ten posępny krajobraz, w jakim rozgrywały się polskie zawody piłkarskie, miał być wytłumaczeniem zachowań, które średnio wrażliwego obywatela muszą przyprawiać o odruch wymiotny.
Od kilku lat stadiony pięknieją. I rzeczywiście - zadym jest coraz mniej. Dziennikarskie śledztwo dziennikarzy "Gazety Wyborczej" pokazuje jednak, że za spokój przychodzi płacić wysoką cenę. Sformułowanie "układ poznański" wejdzie na trwałe do historii polskiego futbolu. W Poznaniu jest spokojnie, kolorowo, w Poznaniu kibicuje się jak należy przede wszystkim dlatego, że za wiedzą gospodarzy stadionu publiczność trzymana jest za mordę przez bandytów. Podział zysków wydaje się oczywisty: w świat płynie informacja o wzorowej atmosferze na stadionie, a w zamian trybuny oddane są na wyłączność chłopakom z miasta, również w sensie biznesowym - zyski z legalnego handlu konsumpcją trafiają właśnie do ich kieszeni. Nikt inny na stadionie handlować nie może.
Czy Poznań jest wyjątkiem, czy też regułą? Śmiem twierdzić, że regułą. Moda na tępych, bezmózgich osiłków, którzy demolują stadiony przy byle okazji, mija. Obok nich pojawiają się kibice niczym z "Rodziny Soprano", przede wszystkim zainteresowani zarabianiem pieniędzy. To, co na zdewastowanych trybunach widać było gołym okiem, teraz cywilizuje się i wchodzi w oficjalne kontrakty z właścicielami stadionów. Za plecami młodych, agresywnych kibiców stoją panowie do tańca i do różańca - wiedzą, gdzie można znaleźć konfitury, a i w twarz napluć potrafią.
Dotychczasowe reakcje władz Poznania pokazują, że taki układ nas urządza.