Ucieczki do wolności

Co roku tybetańska diaspora rosła o kilka tysięcy członków. Byli gwarantem jej żywotności, wiedli za sobą nić kontaktu z ojczyzną. Dziś ta nić się przerwała.

29.07.2008

Czyta się kilka minut

Rodzina Paljora została w Tybecie. Kilka tygodni temu Chińczycy uwięzili jego młodszego brata. Matce powiedział: "Tylu mnichów zostało aresztowanych, powinienem być z nimi"./ fot. Bartek Solik / visavis.pl /
Rodzina Paljora została w Tybecie. Kilka tygodni temu Chińczycy uwięzili jego młodszego brata. Matce powiedział: "Tylu mnichów zostało aresztowanych, powinienem być z nimi"./ fot. Bartek Solik / visavis.pl /

W Indiach żyje ich 100 tys., w Nepalu 20 tys. Po parę tysięcy w Ameryce, Bhutanie, Szwajcarii i na Tajwanie. Po kilkuset w innych krajach europejskich i Australii. Łącznie 150 tys. Tybetańczyków rozrzuconych po świecie. Część urodziła się na uchodźstwie. Najstarsi to dzieci pierwszego pokolenia uciekinierów z Tybetu, którzy dotarli do Indii za Dalajlamą po 1959 r. Pozostali uciekali przez Himalaje, ryzykując życie.

Historia Phuntsoka

Dharamsala. Trwa lekcja angielskiego. Volunteer Tibet to jedna z organizacji pozarządowych, które organizują tu kursy zawodowe dla uchodźców. Każdy z uczestników ma za sobą ucieczkę z Tybetu. Ale pytanie, kto zechciałby się podzielić swą opowieścią, wywołuje milczenie. Wreszcie wstaje chudy, niespełna 40-letni mnich. W okularach bez oprawek, wygląda na intelektualistę.

Phuntsok urodził się w północnozachodnim Tybecie; uciekł 15 lat temu. - Dwa razy przechodziłem przez Himalaje - opowiada. - Za pierwszym razem aresztowała mnie nepalska policja i odesłała w ręce Chińczyków. Spędziłem dwa tygodnie w więzieniu, bez jedzenia. Policjanci bili kijem, kopali. Za drugim razem się powiodło. Była jesień i nie leżało wiele śniegu, ale było zimno, a my nie mieliśmy dużo jedzenia ani ciepłych ubrań. Odmroziłem stopy. Przeprawa w grupie dwunastu mnichów zajęła nam 23 dni.

***

Pierwszym powodem tybetańskiej emigracji są represje religijne. Ok. 45 proc. napływających do Indii uchodźców to mnisi i mniszki (dane za raportem Międzynarodowej Kampanii na rzecz Tybetu "Dangerous Crossing. Conditions Impacting The Flight of Tibetan Refugees" z 2006 r.). Jedni uciekają przed prześladowaniami, inni chcą zdobyć wykształcenie monastyczne, którego uzyskanie uniemożliwiają w Tybecie restrykcje nakładane na klasztory. Dla innych powodem ryzykownej przeprawy jest pragnienie zobaczenia Dalajlamy.

Historia Tashi

- Wsadzili nas do więzienia po tym, jak znaleźli zdjęcie Jego Świątobliwości przy jednej z nas. Potem przeszukiwali każdego dokładnie. Ja też miałam zdjęcia Dalajlamy i Karmapy, ale zaszyte w ubraniu. - Tashi ma 19 lat, ale wygląda na 30.

Pomarszczone dłonie porastają kurzajki. Gdy miała lat 13,

rodzice wysłali ją do Indii. Chińscy żołnierze pojmali ją i wsadzili na dwa tygodnie do więzienia z resztą grupy, a potem odesłali do domu.

Tashi: - Większość nie dostaje paszportu, więc uciekają przez Himalaje. Gdybym została w Tybecie, nie miałabym szans na dobrą szkołę. Jeśli przyjęto by mnie do chińskiej szkoły, moi rodzice musieliby płacić wysoki podatek, co byłoby dla nich trudne.

***

Wiele tybetańskich rodzin decyduje się na wysłanie dzieci do Indii, bo tylko poza Tybetem mogą otrzymać dobrą edukację. Frustrację wywołuje głównie brak możliwości nauki tybetańskiego i wychowania dzieci w ojczystej kulturze. W ciągu ostatniej dekady około 30 proc. uchodźców stanowiły dzieci i studenci, a także dorośli poszukujący na emigracji tybetańskiego nauczania.

Historia Paljora

Pochodzi z Amdo, tej samej prowincji, w której urodził się Dalajlama, i ma 23 lata. Tyle, ile przywódca Tybetańczyków w dniu ucieczki do Indii. Ze szczeciną czarnych włosów i uśmiechem Paljor wygląda zresztą równie sympatycznie.

Do Dharamsali dotarł w 2004 r. Na początku była ich ósemka. Mieli przewodnika, ale zachorował. Reszta grupy poszła przodem, a Paljor z bratem zostali i zajęli się chorym. Potem ruszyli sami ku Indiom: - Przez półtora dnia nie miałem nic w ustach. Dostrzegłem dom, zacząłem iść w jego kierunku. Po drodze spotkałem tybetańskiego handlarza. Zapytałem, co to za dom. Okazało się, że to strażnica wojskowa. Zacząłem panicznie pytać, co począć. Handlarz powiedział, że możemy iść z nim, że pokaże bezpieczne przejście. Sam bał się nas prowadzić. Powiedział: zostańcie tu do zmroku i dopiero w nocy próbujcie się przedostać. Nocą pod stopami góry Shar Kangpo przeszliśmy na wolną stronę Himalajów.

Handlarz, który pomógł Paljorowi, nie jest wyjątkiem: prócz uciekinierów himalajskie przełęcze pokonują karawany mułów i jaków. To stare szlaki handlowe, którymi w minionych wiekach podążali nomadzi, pielgrzymi i kupcy.

Rodzina Paljora została w Tybecie. Ma sześciu braci i trzy siostry. Czterech z nich jest mnichami, jedna z sióstr mniszką. Parę tygodni temu dowiedział się, że chińscy żołnierze uwięzili młodszego z braci: - Wcześniej aresztowano jego przyjaciela, postanowił pójść na policję i domagać się jego uwolnienia. Mama mówiła, by tego nie robił. Nie posłuchał, powiedział, że tylu mnichów zostało aresztowanych, że powinien być z nimi. Aresztowali go, gdy zaczął krzyczeć: "Chcemy powrotu Dalajlamy! Chcemy wolności!".

***

Trzeci powód ucieczek z Tybetu to represje polityczne. Byli więźniowie i działacze polityczni po wypuszczeniu napotykają liczne trudności. Mniszki i mnisi mają zakaz powrotu do swych klasztorów. Mimo że wielu próbuje zacząć nowe życie, ich szanse szybko okazują się być ograniczone.

Historia D.T.

Wyroki i prześladowania grożą za samą próbę ucieczki. Przekonał się o tym D.T. (choć do Indii dotarł dwa lata temu, boi się o los rodziny i nie ujawnia nazwiska). Dwukrotnie wpadał w ręce chińskich żołnierzy: - Podczas pierwszej próby szło nas 50 osób. Dorosłych, dzieci, starców. Tak dużej grupie trudno się było poruszać. Miałem wtedy 19 lat. Pomagałem nieść tobołki dzieciom, najmłodsze miały może 7-9 lat. Chińczycy łatwo nas wytropili. Dostałem wyrok: dwa miesiące więzienia. Zabrali mi pasek, kazali zdjąć buty. Przesłuchiwali. Musiałem trzymać spodnie, żeby nie spadły, a oni się śmiali i bili.

Za drugim razem grupa liczyła dziesięć osób, ale też okazała się zbyt liczna. Udało się dopiero za trzecim: - Ruszyliśmy w sześć osób. Robiliśmy postój, gdy zjawili się Chińczycy. Rzuciłem się do ucieczki, ale plecak został. Kiedy ich zgubiłem, w ręce miałem tylko blaszany dzbanek i pudełko zapałek. Wędrowałem z tym dzbankiem i zbierałem grzyby. Rozpuszczałem śnieg i gotowałem je na ogniu.

Śnieg: wielu Tybetańczyków ucieka w zimie, w czasie, gdy warunki są najgorsze nie tylko do wędrówki, ale także do strzeżenia granic. Przełęcze zasypane są śniegiem, szlaki skute lodem, panują mrozy.

D.T.: - Pewnego dnia niedaleko granicy z Nepalem stanąłem nad rzeką. Była szeroka i rwąca. Nie zamarzła, choć było zimno, minus 10, może minus 15. Wskoczyłem do wody i zacząłem płynąć. Gdy wyszedłem, wszystko zamarzło, ubranie i włosy były lodową skorupą. Ciężko było się ruszyć. Spod Mount Kailash do Nepalu przechodziłem ponad miesiąc. Kiedy przeszedłem granicę, w Nepalu napadła mnie grupa maoistów. Pobili, zabrali pieniądze.

Niektórzy uchodźcy przeprawiają się do znanych z odosobnienia dystryktów Mustang, Dolpo i Humla w zachodnim Nepalu.

Inni próbują szczęścia w graniczącym z Indiami i Nepalem rejonie Purang, wzdłuż rzeki Karnali zwanej "turkusową" i niedaleko Kailash, świętej góry buddystów, hinduistów, sikhów, dżinistów i wyznawców bön, pierwotnej religii Tybetu.

***

Nie mniej ważnym powodem emigracji z Tybetu jest chińska polityka gospodarcza. Zmienia życie Tybetańczyków. Mają problem ze znalezieniem pracy, ich dochody są niskie, a chiński rozwój gospodarczy zmusza do zmiany stylu życia. W ostatniej dekadzie ponad 20 proc. przybywających na wygnanie stanowili rolnicy, kolejne 5 proc. nomadzi i bezrobotni.

Historia Lobsanga

Twarzy nie boi się pokazać Lobsang Choeden. Widzieli ją już widzowie BBC i CNN. Jest jednym z najbardziej znanych uchodźców. 30 września 2006 r. rumuński kamerzysta Sergiu Matei towarzyszący wyprawie himalaistów na ośmiotysięcznik Cho Oyu przypadkiem zarejestrował dramat jego grupy, ostrzelanej przez chiński patrol pod przełęczą Nangpa La. Kilkuminutowe nagranie pokazały telewizje na całym świecie.

Lobsang pochodzi z Khamu, wschodniej prowincji historycznego Tybetu. Jego ucieczka zaczęła się na początku września. Towarzyszyła mu żona, dzieci i dwie mniszki. Wpadli w ręce chińskich oficerów. Po trzech dniach przesłuchań i tortur puszczono ich wolno i kazano wracać do Lhasy: - Żona była tak przerażona, że gdy widziała chiński mundur, reagowała panicznie. Zdecydowaliśmy, że wróci do domu i zostanie z dziećmi w Tybecie, a ja pójdę sam. Brnęliśmy w śniegu sięgającym wyżej pasa. Przewodnik mówił: "Tu zmarło kilka osób" albo "Do tej szczeliny wpadł mężczyzna".

Gdy Lobsang wyruszał z Lhasy, jego grupa liczyła aż 72 osoby, ale na przełęcz Nangpa La udało się dostać tylko 43 z nich. Tamtego dnia szedł na końcu. Kilka metrów za nim była jeszcze tylko dziewczyna, 25-letnia mniszka Kelsang Namtso.

- Nagle usłyszałem strzały i zobaczyłem żołnierzy celujących do nas ze wzniesień ponad przełęczą. Obejrzałem się. Dziewczyna leżała w śniegu, zginęła. Ludzie zaczęli uciekać. Biegłem zygzakiem z trójką dzieci. Cały czas strzelali. Ranili chłopaka, który później zmarł. Przecięli drogę, która dzieliła mnie od uciekającej przodem grupy. Schowałem się.

Nagle zorientował się, że wokół są jacyś ludzie. Stali w milczeniu i patrzyli. Bał się cokolwiek powiedzieć - aż zrozumiał, że to himalaiści, którzy obozowali w pobliżu. Zabrali go i ukryli w namiocie-toalecie.

Na zarejestrowanym z odległości kilometra filmie słychać huk strzału, po którym ostatnia ludzka figurka pada w śnieg. Głos z offu mówi po angielsku: "Strzelają do ludzi jak do psów". Grupa idzie dalej. Cięcie. Mężczyzna z karabinem celuje z grzbietu moreny. Cięcie. Lobsang ze strachem w oczach kryje się za słupkiem namiotu. Cięcie. Chiński żołnierz relaksuje się, paląc papierosa między namiotami himalajskiej bazy.

Lobsang: - Strzelali przez półtorej godziny. Widziałem, jak zeszli do miejsca, gdzie leżała mniszka, zaczęli ją ciągnąć jak worek, po czym wrzucili w szczelinę lodowca. Wyłapywali członków naszej grupy. Przeszukali obóz himalaistów, ale nie zajrzeli do toalety. Siedziałem tam do nocy.

Przyszedł brodaty wspinacz, który sfilmował całą tragedię. Gdy podawał Lobsangowi jedzenie, zjawił się chiński żołnierz. Himalaista objął Lobsanga, jakby był jego kumplem, członkiem wyprawy. Chińczyk dał się nabrać. Później Lobsang dostał kurtkę, ciepłe spodnie, skarpety. Następnej nocy próbował przejść przełęcz, ale było za dużo żołnierzy. Wrócił do obozu i przez cały dzień chował się w toalecie.

Himalaiści znaleźli dla niego białą kurtkę. Kolejnej nocy przeczołgał się w śniegu przez przełęcz i dalej przez granicę.

Do września 2006 r. przez tę położoną w Himalajach na wysokości 5716 m n.p.m. przełęcz prowadził najpopularniejszy szlak uciekinierów. Od wieków była ona też szlakiem handlowym. Potem Tybetańczycy zaczęli wybierać inne przejścia.

Lobsang: - Gdy zdecydowałem się powiedzieć światu o tragedii z Nangpa La, w mojej wsi w Tybecie zjawiła się policja. Sołtysowi udało się ostrzec żonę. Uciekła z dziećmi i dotarła do Lhasy. Tam znalazła człowieka, który za duże pieniądze, 8 tys. chińskich jenów za osobę, ukrył ich w ciężarówce i przewiózł do Nepalu.

***

Wartość przewodnika zależy od jego umiejętności omijania posterunków chińskich i nepalskich oraz znajomości z Nepalczykami, którzy często wydają uchodźców Chińczykom. Opłata za przejście to często roczny dochód Tybetańczyków. W 2006 r. wahała się w granicach 80-350 dolarów, ale wraz z rosnącym ryzykiem podróży wzrosła, według źródeł z Dharamsali do 500-600 dolarów. >

Historia Tenzin

Podobnie jak rodzina Lobsanga, do Indii przemycona została 9-letnia Tenzin Y. W grudniu 2007 r. ojciec zapakował ją do ciężarówki, którą znajomy legalnie przewoził towary z Tybetu do Nepalu. Zmieściła się między bagażami. Miała dostęp powietrza i można jej było podać wodę do picia, ale chińscy celnicy, by ją odnaleźć, musieliby rozładować całą ciężarówkę.

Gdyby to zrobili, jej rodzice - jeśli nie zostaliby aresztowani - zostaliby wyrzuceni z pracy, zapewne bez możliwości znalezienia nowego zatrudnienia. Dlatego wiele szczegółów z jej historii musi pozostać tajemnicą.

Tenzin pochodzi z Khamu, w którym mówi się w innym dialekcie. Nie rozumie jeszcze wszystkiego, co mówią do niej inni Tybetańczycy. Ma piękną okrągłą buzię i czarne oczy. - Czasem płacze, kiedy przypomina sobie o rodzicach - mówi jej opiekunka z ośrodka dla tybetańskich dzieci. - Trzeba okazywać jej wiele uczucia.

***

Z Tybetu do Nepalu ludzie przedostają się na własną rękę. Sami organizują przewodnika lub przemytnika. Gdy docierają do Centrum Przyjęć Uchodźców w Katmandu, otrzymują nocleg, wyżywienie, lekarstwa i pomoc w uzyskaniu dokumentów. Po ich skompletowaniu biuro w Katmandu organizuje busy do Delhi i wysyła po 40-50 osób z ochroną. Centrum Przyjęć Uchodźców w Delhi organizuje ich podróż do Dharamsali. Tu otrzymują audiencję u Dalajlamy. Po niej wysyłani są do szkół, klasztorów i innych instytucji.

- Kiedyś wyglądało to inaczej - mówi Nawang Lhamo, posłanka tybetańskiego parlamentu na uchodźstwie. - W latach 60. Tybetańczycy nie wiedzieli, jak się zaaklimatyzować na obczyźnie, nie było instytucji gotowych im pomóc. Uciekali sami, nie znając drogi. Niektórzy błądząc, po kilku miesiącach docierali do punktu wyjścia. Moim rodzicom wędrówka do Indii zabrała 6-7 miesięcy.

Nawang Lhamo urodziła się w czasie tej wędrówki. Nie wiadomo, czy na terenie Tybetu czy w Indiach. Jako miejsce urodzenia wpisaną ma rodzinną wioskę w Tybecie.

Historia Kunsanga

Na półpiętrze zimnego budynku Centrum Przyjęć Uchodźców w McLeod Ganj, w Dharamsali, mieści się hol wyłożony białymi kafelkami. Do marca panował tu zaduch, woń zmęczonych, brudnych ludzi. Dziś unosi się tylko zapach lizolu. Rzędy pryczy z płyty pilśniowej są puste. Tylko na końcu sali siedzi silny mężczyzna z wąsem. To Kunsang Sonam, 38-letni sprzedawca odzieży.

Dziś jest tu jedynym nowym uchodźcą z odciętego od świata Tybetu.

Tuż przed marcowymi protestami udało mu się legalnie dostać wizę. 26 marca załatwił dżipa, który dowiózł go do Dram. Niektórzy handlarze mogli jeszcze przekraczać granicę. Potem złapał transport do Katmandu, gdzie zarejestrował się jako uchodźca.

Do Indii przywiózł swoje świadectwo z marcowych wydarzeń.

Opowiada: - 14 marca w Lhasie odbyła się wielka pokojowa demonstracja. Z rana, gdy ludzie zaczynali demonstrować, zjawiła się policja, otworzyła ogień i zabiła kilka osób. Także jednego z moich przyjaciół. Po południu, gdy wznowiono demonstrację, ponownie zjawiło się mnóstwo ludzi pod bronią. Znowu zaczęli strzelać i rzucać granaty z gazem. Widziałem co najmniej sześć ciał.

- W ubiegłych latach przybywało do naszego ośrodka każdego roku 2500-3500 ludzi. Teraz, po marcowych protestach, uciekło z Tybetu bardzo niewielu - mówi Migyur Youdon, wicedyrektorka Centrum Przyjęć w Dharamsali. - Pierwszy powód to wzrost liczby żołnierzy chińskich i agentów na granicy. Drugim są częste wizyty chińskich urzędników w tybetańskich domach, gdzie sprawdzają liczbę członków rodzin. Trzeci powód: gdziekolwiek Tybetańczycy się nie ruszą, są legitymowani.

Historia Tybetu 2008

Phuntsok mówi, że trudno w ostatnich miesiącach skontaktować się z rodzicami i przyjacielem, który został w klasztorze w Tybecie: - Tam także były demonstracje. Gdy się dodzwoniłem i o coś pytałem, nie mogli odpowiedzieć. A potem linia telefoniczna została odcięta.

Paljor dzwonił do amerykańskiego radia, żeby opowiedzieć o aresztowaniu brata: - Nadal w Tybecie jest niebezpiecznie. Ciągle aresztują ludzi, głównie mnichów.

Kunsang miał kontakt z rodziną po tym, jak dotarł do Nepalu. Potem już nie udało się dodzwonić: - Nie wiem, co się tam dzieje, ale mam to przed oczyma wyobraźni, bo widziałem, co się działo w marcu.

Tashi unika aparatu fotograficznego. Boi się o rodziców. - Chciałabym ich zobaczyć, ale stanie się to pewnie dopiero, gdy Tybet odzyska wolność. Nie mogę wrócić, a oni na ucieczkę są za starzy.

Lobsang mieszka od roku z rodziną w jednopokojowym mieszkaniu w Dharamsali. Na ścianie wisi płótno, na którym namalował tragedię z Nangpa La. - Na początku było ciężko, tęskniłem za ojczyzną, za żoną i dziećmi. Ale odkąd są ze mną, tu jest mój dom, mój Tybet.

Tekst i fotografie powstały w ramach projektu "GÓRALE DLA TYBETU" ( www.GoraleDlaTybetu.pl ). Dowiedz się więcej o wystawie fotografii...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2008