Tysiąc trybun ludu

Uaktywniają się przed wyborami. Udają gazety, niszcząc te prawdziwe. Mają być dla mieszkańców, są dla władzy. Jak ograniczyć wpływy samorządowej Polski swojsko-dworskiej?

19.05.2014

Czyta się kilka minut

Anioł Stanisław (Roman Wilhelmi) w serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4”, 1983 r. / Fot. Polfilm / EAST NEWS
Anioł Stanisław (Roman Wilhelmi) w serialu Stanisława Barei „Alternatywy 4”, 1983 r. / Fot. Polfilm / EAST NEWS

W kwietniowym numerze „Panoramy Powiatu Wielickiego” – gazety formalnie niezależnej od lokalnej władzy, ale blisko z nią zaprzyjaźnionej – burmistrz Artur Kozioł pojawia się cztery razy. W „Gazecie Michałowa” burmistrzów jest pięciu i kto wie, co będzie dalej: prowadzący gazetę redaktor, próbujący przez ostatnie lata znaleźć kompromis między dworskością a misją, nie wytrzymał urzędniczej cenzury i odszedł.

Rekordzistą Polski może się okazać burmistrz Marek Długozima. W prowadzonej przez samorząd „Panoramie Trzebnickiej” naliczono kiedyś jego 28 „główek”. W wydaniu kwietniowym jest ich ledwie 13. W najróżniejszych odsłonach. Burmistrz proreligijny: z palemką, podczas wielkanocnego kiermaszu; promodernizacyjny: z sołtyską na remontowanej drodze w Taczowie Ma­łym; prospołeczny: w świetlicy; ­protaneczny: podczas jubileuszowego turnieju tańca; prosportowy: na otwarciu Mistrzostw Przyszłej Gwiazdy Judo („Mistrzostwa Przyszłej Gwiazdy Judo uważam za otwarte” – mówi pod zdjęciem burmistrz Długozima).

Według szacunków Izby Wydawców Prasy samorządowych czasopism jest około tysiąca. Jeśli gmina jest niewielka, a społeczność lokalna słabo zorganizowana, to dla niej jedyne źródło informacji. Problem w tym, że niewiele tytułów tego typu ogranicza się do informowania o sprawach mieszkańców: o tym, co robią strażacy, co stworzył lokalny artysta, co dzieje się w miejscowej szkole. Albo inaczej: robią to, ale tak jakby wszystko, co wartościowe i doniosłe – emanowało z gabinetu burmistrza czy starosty.

Po reformie samorządowej częścią pejzażu lokalnego Polski stały się twory prasopodobne: ni to gazety, ni to biuletyny. Ładnie wydane, zwykle darmowe, leżące na stołach urzędów i rozdawane w sklepach.

Uaktywniają się zwykle przed wyborami.

Gdzie jest Halina?

W Michałowie nieopodal Białegostoku, blisko granicy z Białorusią, była sobie gazeta. Najpierw prywatna, później wydawana przez gminę (przy kilku tysiącach mieszkańców trudno się prywatnemu medium utrzymać). Od zawsze, czyli od dwu dekad, pod rządami Mikołaja Gresia, zatrudnionego też w miejscowej bibliotece.

Kłopoty zaczęły się od niepokornej dyrektorki zespołu szkół (podlega powiatowi, z którym gmina jest w sporze). Dwa lata temu Dorota Burak udzieliła „Gazecie Michałowa” wywiadu. Od redaktora Gresia usłyszała, że w powiecie stoją nieużytkowane budynki szkolne i że społeczeństwo jest tym faktem zmartwione. W odpowiedzi rozszerzyła kwestię na nieużytki gminne.

– Z gazety wycięto pytanie i odpowiedź – wspomina dyrektorka. – A redaktor Greś powiedział, że takie jest polecenie burmistrza.

Ale „Gazeta Michałowa” działała nadal. Raczej lubiana i czytana przez mieszkańców, bo kto wchodzi w polityczne niuanse. Owszem, były „główki” burmistrza Marka Nazarki (miejscowego działacza PO, znanego z doniesień o „pompowaniu partyjnych kół” w 2013 r.). Owszem, były wywiady bez niewygodnych pytań. Ale też jakiś małomiasteczkowy urok: historie bez politycznego podtekstu, od czasu do czasu jakieś głosy odrębne i ogłoszenia drobne (że K. upiecze tort na każdą okazję, a X kupi używane pługi 3-skibowe).

W styczniu tego roku Dorota Burak wysyła do gazety tekst. Pisze, że Zespół Szkół w Michałowie nie potrzebuje zmiany organu prowadzącego (gmina przymierza się do przejęcia placówki od powiatu); że burmistrz szkaluje prowadzących szkołę na łamach gazety; że niektórzy mieszkańcy potrzebują lokali socjalnych, zaś nowo położonym marmurem na budynku urzędu nie da się nakarmić dzieci.

Tekst zostaje opublikowany, ale pod jednym warunkiem: Mikołaj Greś napisze w odpowiedzi komentarz.

– Przyniesiony przez burmistrza – precyzuje dziś były naczelny.

Replikę Greś podpisuje swoim nazwiskiem, ale dwa miesiące później nie wytrzymuje i odchodzi. W oświadczeniu pisze, że burmistrz „decyduje praktycznie o wszystkim, o każdej stronie, jakie zdjęcie zamieścić, z kim będzie wywiad, jakie padną pytania, a nawet sugeruje, jakie będą odpowiedzi”.

Głośna staje się sprawa Haliny z Mławy. Haliny, której nikt nie zna, ale która pojawia się w rubryce z listami mieszkańców, chwaląc i broniąc burmistrza.

Dorota Burak, śmiejąc się: – Czy szukaliśmy Haliny? Nie, nie było sensu. Skąd się wzięła, proszę pytać redaktora i burmistrza.

Mikołaj Greś, poważnie: – I tak wiadomo, że nikt nas nie czyta w Mławie. Te listy przynosili urzędnicy z ratusza.

Burmistrz Nazarko, gwałtownie: – Absolutnie takich rzeczy nie robiłem!

Po czym wyjaśnia: – Po prostu ludzie często zastrzegają, by zmienić im dane osobowe.

Jak wytłumaczy inne zarzuty?

O odejściu red. Gresia: – Syn pana naczelnego startuje w wyborach na burmistrza. Redaktor odszedł, by osłabić przeciwnika, czyli mnie.

O mediach samorządowych: – Są w każdej gminie. Proszę mi pokazać jakąś gazetę w pełni obiektywną.

O cenzurze: – Redaktor sam do mnie przychodził. Radził się, pytał, prosił o pomoc.

O lokalnej demokracji: – Ja panu powiem, co jest dobre dla demokracji: żeby jak najwięcej ludzi chciało pracować. A nie bzdurami głowę zawracać. Media mają kontrolować władzę? Nie! Media mają krytykować władzę tam, gdzie się należy, w kontekście merytoryki.

O wywiadach z samym sobą w każdym wydaniu gazety: – W marcu był? Nie było! W lutym? Też nie! Zresztą redaktor sam mnie tymi wywiadami udręczał. „Panie burmistrzu, ludzie proszą o wywiad, bo pan tłumaczy wszystko w taki obrazowy sposób” – mówił.

Wieloletnią historię współistnienia z władzą Mikołaj Greś opisuje z kolei tak: – Trzymałem się zasad przedstawionych w „Poradniku dla dziennikarzy prasy lokalnej”. Było tam napisane: „Zasadniczych konfliktów z władzami należy unikać. Niezależnie od wszystkiego, gazeta lokalna powinna afirmować życie na prowincji”.

I dodaje: – Taki taniec na linie, który przez lata przynosił efekty. Ale kiedy kazano mi pisać ten komentarz, zbuntowałem się, że tak nie robi porządny dziennikarz. Moja cierpliwość zaczęła się kończyć.

„Jeśli dojdzie do konfliktu z władzą, należy wyciągnąć broń największego kalibru, wezwać w sukurs inne media i bombardować do skutku lub do upływu kadencji. W końcu władze się zmieniają, a gazeta pozostaje” – czyta w innym fragmencie poradnika Greś. Wyciąga więc, wzywa w sukurs i bombarduje. Ale już jako były naczelny. Po rozmowie z „Tygodnikiem” wysyła zresztą e-mail, w którym zaznacza, że docenia pracę burmistrza, który zrobił wiele dla Michałowa. „Bunt mój powstał nie przeciw burmistrzowi, ale przeciw metodom: wprowadzeniu cenzury, kontroli tekstów, ataków na niewinne osoby. Osoby, którym pisząc teksty pod dyktando lub zamieszczając wirtualne listy, zrobiłem krzywdę, bardzo przepraszam” – pisze.

Gangrena

„Gangrena” – tak mówią o wpływie samorządowych mediów na lokalną demokrację dziennikarze lokalnych gazet niezwiązanych z władzą.

„Gazeta samorządowa to odpowiednik dawnej »Trybuny Ludu«. Jak burmistrz, urzędnik czy radny (…) może jednocześnie działać jako polityk i opisywać tę swoją działalność w prasie?” – pytał podczas konferencji na temat lokalnych mediów, jaką do spółki z UAM zorganizowała Helsińska Fundacja Praw Człowieka, Dominik Księski, wieloletni Prezes Stowarzyszenia Gazet Lokalnych.

W 2008 r. HFPC zainicjowała program „Obserwatorium wolności mediów w Polsce”. Udziela pomocy prawnej lokalnym dziennikarzom, opisuje przypadki wynaturzeń. Dorota Głowacka z Fundacji potwierdza, że problemy nabrzmiewają przed wyborami. Utrzymywanie odpowiedzialności karnej za zniesławienie (słynny art. 212 kk); wysokie sankcje finansowe w procesach o ochronę dóbr osobistych; utrudniony dostęp do informacji publicznej – to tylko niektóre z narzędzi, jakich władza używa do walki z dziennikarzami.

– Zadaniem samorządu w ogóle nie powinna być działalność medialna – mówi Wojciech Pelowski, wicenaczelny „Gazety Wyborczej Wrocław”. – Czy jeśli gmina chce coś zbudować, zakłada własną firmę budowlaną? Nie: zleca prace komuś innemu. Podobnie powinno być z działalnością autopromocyjną. Mamy kryzys prasy, coraz trudniej walczyć o czytelników. Jeśli dochodzi do tego konkurowanie z wydawcami, których wahania rynkowe nie dotyczą, psuje się rynek.

„Za dużo pracujemy”

 „Nowa Gazeta Trzebnicka” działa od ponad 20 lat. Jest tygodnikiem, ukazuje się na terenie całego powiatu. Nakład: nieco ponad 4 tys. Konkurować musi z gminną „Panoramą Trzebnicką”.

– Wokół Trzebnicy powstał ostatnio szum – mówi Daniel Długosz, redaktor naczelny „Nowej”. – Okazało się, że w gminie, która ma nieco ponad 20 tys. mieszkańców, wychodzi za publiczne pieniądze gazeta, której nakład jest zbliżony do liczby mieszkańców!

To mniej więcej tak, jakby „Gazeta Wyborcza” sprzedawała 25 milionów egzemplarzy dziennie. Z jedną różnicą: nakład „Panoramy” reguluje nie rynek, ale urzędnicy.

– W dodatku gazeta zamieszcza reklamy, proponując dumpingowe ceny – mówi Długosz. – Nie pokrywają one ogromnych kosztów wydawania gazety, za to psują rynek. Niektórzy reklamodawcy mówią otwarcie: „Po co mamy zamawiać u was, skoro tam jest taniej”. Inni, np. deweloperzy, którzy ubiegają się o warunki zabudowy w urzędzie, boją się u nas reklamować.

Długosz dodaje, że samorządowa gazeta nie ogranicza się do propagandy sukcesu. – Burmistrz ma swój „felieton”, w którym nas atakuje, co skądinąd mnie cieszy, bo to niezła reklama – przyznaje.

Co na to Marek Długozima? Z burmistrzem chciałem się spotkać w obecności naczelnego „Nowej Gazety Trzebnickiej”. Taka konfrontacja, rozmowa o lokalnej demokracji i roli mediów, byłaby ciekawa. Burmistrz odmówił.

– Głośno o was na Dolnym Śląsku – mówię burmistrzowi.

– Chciałbym, żeby było głośno w związku z działaniami, które podejmujemy w gminie, a nie za sprawą jednej z lokalnych gazet, która chce, by nazywać ją niezależną – odpowiada.

– Nie chciał pan z jej redaktorem naczelnym rozmawiać…

– Było wiele spotkań. Ale żadne merytoryczne.

– Dlaczego pan mówi, że to gazeta niezależna na niby?

– Gazetę oceniają każdego tygodnia czytelnicy, których, z tego co wiem, ubywa. Mieszkańcy mają już dość negatywnego pisania. Widzą, że to jest nieuczciwe. Za dużo dobrego się dzieje, by przekreślać to każdego tygodnia. Ta gazeta nie wypełnia swojej roli na rynku mediów.

– Jak się wypełnia taką rolę?

– Trzeba w sposób rzetelny i uczciwy opisywać rzeczywistość, czego ta gazeta nie robi. Pomija milczeniem wszelkie dobre rzeczy, które organizujemy w gminie. Choć jestem za tym, żeby takie gazety na rynku istniały.

– To chyba w demokracji oczywiste, panie burmistrzu?

– Ale najważniejsza jest opinia mieszkańców, a nakład tej gazety...

– Wolałbym się skupić na gazecie samorządowej. Czy kilkanaście zdjęć burmistrza w jednym wydaniu to opis rzetelny i uczciwy?

– Gazeta opisuje działania, w których zarówno ja, jak i inni urzędnicy, a także pracownicy podległych spółek, bierzemy udział. Nie są to nasze prywatne działania służące naszemu prywatnemu dobru. W tym kontekście jedyną naszą winą może być faktycznie to, że... za dużo pracujemy. A rolą samorządu jest informowanie.

– „Panorama”, podobnie jak wiele innych gazet samorządowych, uprawia nachalną propagandę sukcesu.

– To nie jest pytanie, to stwierdzenie. I oczywiście ma pan do niego prawo.

– Jaki jest nakład „Panoramy”?

– Jest dostosowany do potrzeb czytelników, którzy chętnie czytają "Panoramę".

– Lokalne media podają, że nakład jest zbliżony do liczby mieszkańców.

– Jest to informacja nieprawdziwa, powielana przez lokalny tygodnik [redaktor naczelna, do której wysłał mnie burmistrz po „informację prawdziwą”, nie odebrała, mimo wielu prób, telefonu – PW].

– Czy gazeta samorządowa powinna mieć prawo przyjmowania reklam?

– Przepisy prawa tego nie zabraniają.

Bilans dodatni, bilans ujemny

Ustawowy zakaz rzeczywiście nie istnieje. Co nie znaczy, że sprawa jest oczywista. – Mamy już opinię Regionalnej Izby Obrachunkowej w Łodzi, według której przyjmowanie płatnych reklam od prywatnych przedsiębiorców przez samorządowe tytuły jest sprzeczne z misją samorządu – mówi Dorota Głowacka. – Staramy się ją nagłośnić w środowisku dziennikarzy, żeby wpływali na praktykę w innych częściach Polski.

Podobną do łódzkiej opinię wydała Izba na Dolnym Śląsku, a więc na terenie, na którym wychodzi „Panorama Trzebnicka”. Stanowiska dwóch RIO sprowadzają się do wykładni: gazeta wychodząca za publiczne pieniądze powinna służyć publicznym celom. Ta opinia nie jest zakazem ani nakazem – takich instytucja wydać nie może – wyznacza jednak kierunek przy kontroli, jaką RIO przeprowadza cyklicznie w jednostkach samorządowych. Izba może teoretycznie stwierdzić nieważność uchwały budżetowej, zalecić zaprzestanie przyjmowania reklam, w ostateczności poinformować wojewodę o niewykonywaniu zadań przez samorząd.

Czy gminy i powiaty opiniami RIO się przejmą? Nawet jeśli tak – z pewnością nie załatwi to wszystkich problemów.

Błogosławiona eurokampania

Do sprawowania lokalnego rządu dusz nie jest wcale potrzebna gazeta samorządowa.

„Panorama Powiatu Wielickiego” z miejscową władzą nie ma nic wspólnego. Formalnie. Gazetę wydaje prywatna spółka, redaktorką naczelną jest od lat Barbara Zapadlińska, która w 2005 r. kandydowała do Sejmu, nie zrzekając się tej funkcji. Rok później wystartowała – z list PiS – w wyborach samorządowych (z tych samych kandydował obecny burmistrz Artur Kozioł).

W wydaniu kwietniowym tego – jak czytamy w nadtytule – „Miesięcznika Mieszkańców” na okładce burmistrz występuje w towarzystwie kardynała Dziwisza, podobnie jak kilka stron dalej, gdzie przecina wstęgę (otwarcie świetlicy środowiskowej). Jeszcze dalej jest wywiad z posłem PiS Edwardem Czesakiem o kanonizacji („Papież Polak zostanie ogłoszony świętym. Co Pan czuje?” – to fragment pierwszego pytania wywiadu, skądinąd niepodpisanego imieniem i nazwiskiem). Pod tym informacja, że Edward Czesak jest kandydatem PiS w wyborach do PE.

Gazeta składa się głównie z relacji działań władzy i z materiałów wyborczych. Jak wywiad z Andrzejem Dudą, szefem sztabu PiS i kandydatem do PE. Sam tytuł („Nowy program PiS”) nie pozostawia złudzeń: materiał jest ogłoszeniem. Ale informacji o tym, że to reklama – brak.

Co ciekawe, drugą wysokonakładową gazetą w gminie jest „Życie Wieliczki i Powiatu”, związane z… PO. Pismo współwydawane przez radnego Piotra Ptaka oraz Elżbietę Achinger (kandydatkę PO do PE) ma w związku ze swoim opozycyjnym charakterem kłopoty. Jak mówi Agnieszka Frąk, redaktorka naczelna „Życia”, gmina blokuje dostęp do informacji, bywa też, że reklamodawcy wolą ogłaszać się w gazecie, która nie zadziera z władzą.

Władzy w Wieliczce nie wystarczy jednak najwyraźniej przyjaźń z gazetą prywatną. Tutejsze Centrum Kultury i Turystyki (jednostka podległa gminie) wydaje własny tytuł.

Koszty? Ze sprawozdania burmistrza z wykonania budżetu na 2013 r. wynika, że gmina na opracowanie materiałów prasowych w prasie lokalnej, regionalnej i w innych wydawnictwach oraz na „kreowanie wizerunku Miasta i Gminy” – wydała 400 tys. zł.

Na same ogłoszenia płatne w prasie lokalnej poszło 75 tys., a ponad jedna trzecia tej kwoty powędrowała do „Panoramy Powiatu Wielickiego”.

Po co te wydatki, skoro gminna jednostka wydaje już tytuł samorządowy? Na to i inne pytania burmistrz Kozioł nie odpowie, odsyłając – ustami rzeczniczki – do „tych gazet”. Barbara Zapadlińska, naczelna „PPW”, w krótkiej wymianie zdań informuje, że ogłoszenia wyborcze do PE są płatne, prosi o szacunek dla ciężkiej pracy, na koniec zaś życzy „błogosławionego dnia”.

Medialny kurczak i pływanie w garniturze

O ile na gazety prywatne, agitujące za władzą, nie ma rady, o tyle na rozwiązanie problemu mediów samorządowych jest od lat kilka pomysłów.

Najprostszy ma Helsińska Fundacja Praw Człowieka. – Według nas nie powinny istnieć w tej formie – mówi Dorota Głowacka. – Nie mamy nic przeciwko biuletynom z informacjami, ale taki biuletyn nie może udawać gazety. A tym bardziej konkurować z prywatnymi mediami.

Stanisław Kracik, były burmistrz Niepołomic, zwraca uwagę na rolę mediów lokalnych, która może uzasadniać istnienie gazety finansowanej przez władzę: – Chodzi o odwołanie się do wspólnoty lokalnej. O jej promowanie, jednak nie poprzez promocję rządzących, ale członków tej wspólnoty.

– A gdyby tak gazet samorządowych nie było?

– To nic by się nie stało – odpowiada Kracik.

Bo i bez tego gminy wydają sporo na medialną promocję.

– Czy 400 tys. wydane przez gminę Wieliczka to dużo? – pytam.

– Ani dużo, ani mało, po prostu bez sensu. Zwłaszcza w miejscu, które nie potrzebuje autopromocji – mówi Kracik. I opowiada o… medialnym kurczaku oraz pływaniu w garniturze.

W Niepołomicach upada miejscowy zakład drobiarski. Burmistrz dogaduje się z hodowcami: stworzą spółkę, a gmina się dołoży.

– Zrobiliśmy event, kiedy dowiedziałem się, że są blisko ubicia milionowego kurczaka – wspomina Kracik. – Wziąłem go i w obecności mediów darowałem mu życie.

Innym razem, podczas otwarcia pływalni, burmistrz wskakuje do basenu w garniturze: – Do dziś mnie ludzie w Polsce pytają, jak tam pływalnia.

Wniosek? Więcej da się ugrać zręczną komunikacją niż autoreklamą za pieniądze mieszkańców.

– Jestem przeciwny, by Sejm, o którym nie mam lepszego zdania niż o radzie gminy X, decydował, co samorządowi wolno, a czego nie – mówi Kracik. – Powinni reagować mieszkańcy, radni powinni odmawiać na takie cele pieniędzy. A samorządowcy powinni się uczyć, że nie tędy droga.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014