Lokalni politycy robią kampanię za nasze pieniądze. Wykorzystują urzędy, spółki komunalne i domy kultury. Najwyższy czas to zmienić

Wizerunek Rafała Trzaskowskiego oglądają pasażerowie w warszawskiej komunikacji miejskiej. Akurat przed wyborami samorządowymi. Podobnie jest w innych miastach.

12.03.2024

Czyta się kilka minut

Wojciech Szczurek prezydent miasta i grupa „zwykłych mieszkańców” na plakacie promującym kampanię dotyczącą 100-lecia Gdyni. Gdynia, 27 lutego 2024 r. / Fot. Michał Ryniak / Agencja Wyborcza.pl
Wojciech Szczurek, prezydent miasta, i grupa „zwykłych mieszkańców” na plakacie promującym kampanię dotyczącą 100-lecia Gdyni. Gdynia, 27 lutego 2024 r. / Fot. Michał Ryniak / Agencja Wyborcza.pl

Od kilku tygodni pasażerowie gdyńskiej komunikacji miejskiej podróżują w towarzystwie twarzy prezydenta Wojciecha Szczurka i grupy „zwykłych mieszkańców”. Uśmiechają się z plakatów rozwieszonych w autobusach i na przystankach, na których widnieją też hasło „Razem na 100-lecie Gdyni” oraz adres internetowy, przekierowujący na podstronę urzędu miasta poświęconą obchodom. Nie byłoby w tym nic zaskakującego, gdyby nie to, że rocznica będzie dopiero za dwa lata.

Dlaczego więc właśnie teraz rusza kampania promocyjna? Z Urzędu Miasta można się dowiedzieć, że kampania promocyjna to nie „kontrolowany falstart” pod wybory, tylko jest ona skorelowana z terminami budżetu obywatelskiego oraz trwającymi aż do Wielkanocy konsultacjami społecznymi dotyczącymi obchodów. Terminy pokrywają się z kampanią do samorządów, w której bierze udział także sam prezydent Szczurek, ubiegający się o swoją siódmą kadencję (rządzi miastem od 1998 roku). Zdaniem Martyny Regent, aktywistki miejskiej z Gdyni związanej z Siecią Obywatelską Watchdog Polska, to oczywiście nie przypadek. – Prezydent wykorzystuje zasoby miejskie do wsparcia swojej kampanii wyborczej. Zgłosiłam to do prokuratury, ponieważ uważam, że jest to łamanie kodeksu wyborczego – mówi „Tygodnikowi”.

Wszyscy robią to samo

Ekspozycja informacji o konsultacjach kosztowała 36 tys. zł, choćprzy zastosowaniu rynkowych stawek zamieszczania ogłoszeń w środkach gdyńskiej komunikacji wyszłoby ok. 100 tys. zł. Przeciwko wykorzystywaniu zasobów miasta protestował już Tadeusz Szemiot z PO, konkurent Szczurka w wyścigu o prezydenturę Gdyni. Niby słusznie, kłopot w tym, że jego partyjni koledzy, jeśli mogą, korzystają z podobnych metod. Jak prezydent Hanna Zdanowska, która opublikowała w sieci filmik zapowiadający jej walkę o reelekcję w Łodzi. Błyskawicznie podały go dalej na swoich profilach społecznościowych spółki komunalne, m.in. oczyszczalnia ścieków, zakład wodociągowy i MPK. Łódzkie ZOO nie ograniczyło się do suchego komunikatu, dodało swój, informując obserwatorów, że „Bez Hanny Zdanowskiej nie powstałoby Orientarium – obecnie jedna z największych atrakcji turystycznych w Polsce, nie byłoby też nowoczesnej motylarni, remontów wybiegów i wieloletniej strategii rozwoju ogrodu. Dziękujemy!”. Wszystko to sprawia wrażenie, jakby oprócz wyrażenia poparcia chodziło też o zapewnienie sobie przychylności po wyborach.

Ze wsparcia spółek korzysta także Rafał Trzaskowski, którego podobiznę można oglądać w warszawskiej komunikacji miejskiej. Na zdjęciach, jakie pokazał w portalu X Adrian Zandberg, prezydent stolicy uśmiecha się nie tylko z plakatu informującego o tym, ile autobusów jeździ po Warszawie, ale także z telebimu uświadamiającego pasażerów, że Trzaskowski ciężko pracuje i był już na gospodarskich wizytach w prawie wszystkich dzielnicach. „Wybory w stolicy to gra na nierównym boisku. @trzaskowski_ będzie mieć dużo więcej kasy na kampanię niż @MagdaBiejat. Czy naprawdę musi jeszcze tak korzystać z budżetu miasta?” – pyta retorycznie lider Partii Razem.

Ale o to samo można by spytać Marcina Bazylaka, prezydenta Dąbrowy Górniczej, wybranego w 2018 r. z poparciem komitetu SLD Lewica Razem. W tych wyborach już formalnie bezpartyjny prezydent ma za sobą szerszą koalicję. I akurat teraz miasto organizuje kampanię „Dzień dobry Dąbrowo”, w ramach której chwali się osiągnięciami w mediach społecznościowych. Przykładowo na profilu miasta na Facebooku możemy obejrzeć filmik, z którego dowiemy się, ile pieniędzy samorząd przeznaczył na inwestycje drogowe w latach 2018-2024. Czyli akurat w czasie pokrywającym się z kadencją prezydenta i rady miasta.

Można by rzec, że w tej kwestii obowiązuje ponadpartyjne porozumienie. W Świdniku, którym przez lata rządził związany z PiS Waldemar Jakson, wydawany przez podległy Ratuszowi Miejski Ośrodek Kultury „Głos Świdnika” opublikował właśnie na pierwszej stronie wywiad z zastępcą burmistrza Marcinem Dmowskim. Nie będzie chyba zaskoczeniem, jeśli dodam, że Jakson chce przekazać Dmowskiemu pałeczkę w sztafecie kierowania miastem. Ten drugi jest kandydatem Porozumienia Samorządowego na burmistrza, popieranym także przez PiS.

Inną metodą zdobywania poparcia przez pretendentów do stanowisk jest wsparcie ze strony „ogólnopolskich” kolegów, którzy korzystają z dostępnych im zasobów budżetu państwa, nie samorządu. I tak pod koniec lutego Szymon Hołownia, korzystając z przywilejów marszałka Sejmu, pędził na łeb na szyję limuzyną Służby Ochrony Państwa do Krakowa – według Interii co najmniej część trasy pod eskortą policji i na sygnale – by zdążyć na wiec wyborczy kandydata Polski 2050 na prezydenta miasta, Rafała Komarewicza. Trasę z Warszawy przejechał w 2,5 godziny.

Przykład idzie z góry

Wykorzystywanie zasobów samorządów (a czasem państwa) nie zna granic między gminami, ni kordonów między partiami. I nie jest tylko domeną miast. Mówi o tym „Tygodnikowi” Małgorzata Łosiewicz ze Stowarzyszenia Rozwoju „Inspiracje” ze Słupska, które nie tylko monitoruje wybory w swoim mieście, ale także wspiera w tym mieszkańców kilkudziesięciu gmin w północno-zachodniej Polsce.

– Znamy przypadek gminy w województwie zachodniopomorskim, której nazwy nie możemy podać ze względu na dobro tamtejszych obserwatorów, gdzie wójt wykorzystuje chyba cały dostępny mu arsenał. Gminne ośrodki kultury, samochody służbowe wożące go na spotkania wyborcze, podnośniki należące do gminnych spółek, które komitet ze zniżką wypożycza po to, by wieszać jego banery. Gmina wydaje także swoją gazetkę, która chwali wójta. A gdy prześledziliśmy rejestry wpłat na jego kampanię, okazało się, że prym wśród donatorów wiodą pracownicy urzędu – opowiada Łosiewicz. Jej zdaniem nie jest to wyjątek; na podstawie dotychczasowych doświadczeń szacuje, że w 80 proc. gmin mogą występować nieprawidłowości.

Trudno się dziwić zjawisku, zwłaszcza po kampanii do parlamentu, w której rządzący jeszcze wtedy PiS bez umiaru wykorzystywał państwowe zasoby od mediów publicznych, przez spółki Skarbu Państwa, po fundusze celowe. Lokalni włodarze nie mają więc skrupułów, a mechanizmy ich kontroli bywają jeszcze słabsze niż w przypadku krajowej polityki.

Nie bagatelizując szkodliwości zawłaszczania państwa, uważam, że zjawisko to w samorządach może być dla demokracji jeszcze bardziej szkodliwe. Lokalne elity mają do dyspozycji ogromne możliwości: od finansów gmin, po tłum ludzi uzależnionych od władzy. Mniejszy jest zarazem jednostkowy koszt głosów – za mniej pieniędzy można kupić ich więcej. A wyborcom trudno ocenić, czy dany przekaz to informacja, czy propaganda za wspólne pieniądze. Zwłaszcza gdy brakuje niezależnych lokalnych mediów patrzących władzy na ręce.

Kampania w czasie pracy

Wykorzystywanie własności wspólnej zaczyna się już od budynków urzędów, w których można kręcić filmy promocyjne. Zdarzają się przy tym sytuacje, gdy urzędnicy zatrudnieni np. w dziale promocji prowadzą w godzinach pracy kampanię na rzecz swoich szefów. Bywa, że robią to chętnie, gdyż boją się korekt personalnych przy zmianie władzy, a zarazem nie obawiają się wyciągnięcia konsekwencji służbowych. Ich przełożeni to akceptują, gdyż sami startują w wyborach, np. na radnych.

– Na mieście można spotkać kandydatów zatrudnionych w spółkach miejskich prowadzących kampanię, i to w godzinach pracy – mówi „Tygodnikowi” Krzysztof Jakubowski z lubelskiej Fundacji Wolności, która prowadzi lokalny monitoring. Na jej stronie JawnyLublin.pl można przeczytać, że prezydent Krzysztof Żuk (PO) bezprawnie użył w materiałach wyborczych logotypu miasta (jest to wykorzystywanie publicznych środków). Po interwencji Fundacji jego komitet skarcił sam Ratusz. Portal informuje też, że lokalny PiS zapłacił za organizację spotkania z Jarosławem Kaczyńskim w podlegającym województwu (rządzi w nim PiS) Centrum Spotkania Kultur pięciokrotnie mniej, niż wynika to z cennika.

Spółki miejskie czy instytucje kultury mają prawo do udostępniania przestrzeni kandydatom w wyborach. Powinny jednak za to pobierać odpowiednie opłaty, a te komitety winne wykazywać w swoich sprawozdaniach. Zarazem owa przestrzeń powinna być udostępniana wszystkim zainteresowanym. Z tym bywa różnie. – Znamy przypadki, w których np. lokalny dom kultury organizuje spotkania z wójtem czy burmistrzem, ale gdy to samo miejsce chce wynająć jego konkurent, wtedy słyszy odmowę pod pretekstem rzekomego braku wolnych terminów – mówi Łosiewicz.

Także media działające za pieniądze gminy (gazetki, telewizje internetowe, profile społecznościowe) często są jednostronne i nie udzielają miejsca konkurentom aktualnej władzy. Nawet te formalnie niezależne często milczą, bo na coraz trudniejszym rynku są uzależnione od urzędowych ogłoszeń. Tymczasem bywają one często jedynymi źródłami informacji w regionie.

Czy elekcja jest równa?

Wykazywanie patologii przejmowania własności publicznej nie jest łatwe. – Mówiąc o zawłaszczaniu zasobów samorządów, czujemy, że coś jest nie tak, ale dokładne sprecyzowanie nieprawidłowości oraz określenie, co stanowi nadużycie w kampanii wyborczej, a co nie, jest trudne – przyznaje Robert Lech z Fundacji Odpowiedzialna Polityka, która monitorowała pod tym kątem wybory parlamentarne, a obecnie współpracuje z Siecią Obywatelską Watchdog Polska przy szkoleniu lokalnych obserwatorów wyborów samorządowych. – Przykładowo media lokalne powinny informować na bieżąco o działalności burmistrza, więc nawet jeśli jest on jednocześnie kandydatem w wyborach, nie każda informacja o jego udziale w uroczystości otwarcia nowej drogi musi być oceniona jako część kampanii. Podobnie można oceniać spotkania z mieszkańcami: włodarze powinni z nimi rozmawiać przez całą kadencję, jeśli jednak nagle przybywa tych spotkań przed wyborami, może to świadczyć o wykorzystywaniu zasobów gminy dla realizacji celów „gminnego” kandydata – dodaje.

Są jednak kwestie, które można ocenić jednoznacznie. Jeśli spółka komunalna nie bierze pieniędzy za usługi albo daje ogromne upusty, które służą kandydatowi do prowadzenia kampanii – stanowi to jej nielegalne finansowanie.

– Wykorzystywanie komunalnych zasobów może mieć wpływ na wynik wyborów, nawet jeśli trudno to precyzyjnie oszacować. W efekcie wybory nie są równe dla wszystkich kandydatów, gdyż obywatelom utrudnia się zdobywanie informacji o ich ofercie wyborczej – dodaje Robert Lech. – Badaliśmy też, ile kandydaci w wyborach lokalnych, według ich sprawozdań finansowych, wydali na kampanię w internecie i porównywaliśmy to z realnymi wydatkami według naszych wyliczeń. Różnice były czasami nawet dwukrotne, co świadczyło o wykorzystaniu dodatkowych źródeł finansowania – mówi. A internet to tylko jeden ze sposobów docierania do wyborców.

Dlatego Odpowiedzialna Polityka udostępniła swoje narzędzia i wiedzę Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska, która pod koniec lutego rozpoczęła szkolenie lokalnych obserwatorów. Do udziału zgłosiło się prawie 90 osób z dużych miast i mniejszych miejscowości całej Polski. Na kolejnych spotkaniach dowiadują się, jak wygląda kalendarz wyborczy, jak można monitorować poszczególne wydarzenia, co w trakcie kampanii jest dozwolone, a co nie. A także jakich zasad etycznych należy przestrzegać w trakcie obserwowania.

Samorząd pod pewną kontrolą

Jak twierdzi Małgorzata Łosiewicz, już sama świadomość bycia kontrolowanym przez obywateli powoduje, iż politycy mniej chętnie nadużywają swoich prerogatyw. Dziś jednak kontrola społeczna wciąż jest słaba, a patologie związane z wykorzystywaniem publicznych zasobów są powszechne, mimo że istnieje przecież prawo, które utrudnia wykorzystywanie zasobów publicznych w kampanii. Tylko co z tego, skoro nie jest ono przestrzegane. A nie jest, ponieważ tego procederu nie traktuje się jako czegoś nagannego. Jak wskazuje Robert Lech, z badań dostępnych Fundacji wynika, że społeczności lokalne nie mają wyrobionego zdania, czy lokalne elity mają prawo wykorzystywać wspólne mienie dla swoich politycznych celów – tylko jedna trzecia uważa, że nie jest to właściwa działalność. Można z tego wywnioskować, iż większość z nas albo uważa, że politycy mają prawo do wykorzystywania własności publicznej, traktowanej jako swoisty wyborczy łup, albo jest im to obojętne.

Wygląda na to, że przede wszystkim musimy zmienić nastawienie samych obywateli. Pogłębić świadomość, że za pieniądze, które wspólnie wydajemy na kampanie naszych włodarzy (lub których nie zarabiają miejskie spółki, bo udzielają im nieuprawnionych rabatów), można by zrobić wiele dobrego dla naszych małych ojczyzn. A także uświadomić, że ze względu na nierówne boisko demokracji lokalnej pomysłom konkurencyjnym wobec wizji władzy o wiele trudniej się przebić w przestrzeni publicznej. Na szczęście zmiana tej mentalności powoli następuje, a nagłośnieniu problemu niechcący przysłużył się rząd PiS, który złamał w tym zakresie wiele dotychczasowych niepisanych granic, przez co temat stał się nośny. I dlatego oprócz dylematu 7 kwietnia przy urnie, który kandydat ma lepszą ofertę dla naszej społeczności, warto też przyjrzeć się, jak dotychczasowi włodarze, choć oczywiście nie tylko oni, podchodzą do korzystania z publicznego mienia w kampanii. To może być ważny trop w ocenie uczciwości kandydatów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2024

W druku ukazał się pod tytułem: Kampania za nasze