Tylko okruchy

JAN STRZAŁKA: Ma Pani dwadzieścia pięć lat i już sporo osiągnięć: tłumaczy Pani na ukraiński literaturę polską i angielską, wydała Pani cztery książki, o których szeptano u nas od dawna. Ale z pewnością każda rozmowa z Panią zaczyna się od sakramentalnego pytania: czy trudno być córką wybitnego pisarza?

29.09.2007

Czyta się kilka minut

SOFIJA ANDRUCHOWYCZ: Powiem szczerze: lekko nie jest. Przez lata ciążyła mi świadomość, że jestem córką mojego ojca, dziś ciąży mi to mniej. Skończywszy ostatnią książkę, zatytułowaną "Siomha" - siomha to gatunek szlachetnej ryby - poczułam, że jestem wolna, że wyrwałam się spod artystycznego wpływu ojca, że mam prawo czuć się pisarzem innym niż Jurij Andruchowycz...

Lekko jednak nie było, wątpiłam, czy mam prawo uważać się za prawdziwego pisarza, jakim jest ojciec. Dziś już nie pragnę być lepszym prozaikiem od niego, literatura to nie gonitwa na torach wyścigowych.

Jurij, o czym mi kiedyś opowiadał, czuje się z Pani dumny, Pani debiutanckie "Lato Mileny" uznał za piękną baśń poetycką...

Miło to słyszeć, bo ojciec był i pozostaje powściągliwy w ocenach mojej prozy, nigdy nie stara się być moim mentorem literackim, nie radzi, jak pisać. Traktuje mnie jak koleżankę po fachu, a kolegom się nie radzi, jak mają trzymać pióro... Nie przeczę, zależało mi na jego opinii, bo jest moim najważniejszym czytelnikiem. Nigdy jednak pierwszym - swoje opowiadania pokazywałam najpierw ludziom nie tak dla mnie ważnym jak ojciec.

Pisząc minipowieść "Lato Mileny", miałam szesnaście lat; lubiłam się wówczas bawić słowem, zabłysnąć epitetem. Z czasem poczułam konieczność precyzji i ekonomii słowa, zapragnęłam opisywać świat bez uciekania się do epitetów i nie zagracać prozy nadmiarem słów. W tomie "Kobiety ich mężczyzn", który ukazał się niedawno w polskim tłumaczeniu, unikam przymiotników; podejrzewam jednak, że moja proza nie zastygnie w minimalizmie i w krótkiej formie - ale jaka będzie jej ewolucja, tego nie wiem.

Kiedy ktoś się dziwi, że zdążyłam wydać już cztery książki, odpowiadam zawsze, że opublikowałam zaledwie dwie, bo "Lato Mileny" i "Starzy ludzie" to opowiadania. "Starzy ludzie" to opowieść o miłości młodego człowieka do starszej kobiety, o starości, która może być darem, i o śmierci, z którą należy się oswajać. Skąd wiem cokolwiek o śmierci? Otóż nic o niej nie wiem. "Starych ludzi" napisałam niejako na zapas, próbując wcielić się w rolę, jaka jest mi nieuchronnie pisana - opisać własne lęki, zawczasu je zagłuszyć, przekonać siebie, że wszyscy wyolbrzymiamy strach przed śmiercią.

Na "Starych ludzi" z ciekawością oczekiwał Taras Prochaśko, o czym wspomina w najnowszej książce pt.

"Z tego można zrobić kilka opowieści". A propos, Prochaśko wyznaje w niej, że nie musi być pisarzem, i brzmi to szczerze. A czy Pani musi być pisarzem?

Nie muszę, chcę. Taras - jeden z najbliższych przyjaciół naszej rodziny - nie musi kurczowo trzymać się pisania: przez lata prowadził znakomite programy w stanisławowskim radiu, mógłby też zajmować się roślinami i karpackimi lasami, bo jest z wykształcenia botanikiem i kiedyś pracował jako leśnik. Ja zaś nie jestem botanikiem ani nawet dziennikarzem. Mówiąc żartem: mam wybór?

Ale współredaguje Pani stanisławowskie pismo "Czetwer"...

Już nie.

Co się stało?

Zakochałam się, wyszłam za mąż, wyjechałam ze Stanisławowa i zamieszkałam z mężem we wsi Worzel pod Kijowem.

Nie wierzę!

Że się zakochałam?

Że wyprowadziła się Pani z miasta, które Jurij Andruchowycz podniósł do rangi mitu i matecznika nowej literatury ukraińskiej.

Czasami, ale tylko czasami - zdaje się, że nie jestem prawdziwą Galicjanką, która nie wyobraża sobie życia gdzie indziej - tęsknię za Stanisławowem. W Worzlu nie czuję się jak na wygnaniu i nigdy nie ośmieliłabym się powiedzieć, że środkowa i wschodnia Ukraina jest gorsza niż zachodnia. Jest inna, i to mnie fascynuje. Ale może ta inność pozwala lepiej odczuć kwintesencję życia? Może dzięki kontrastom cywilizacyjnym ostrzej postrzega się brzydotę, ale i piękno naszego życia? Siła najnowszej literatury ukraińskiej tkwi m.in. w jej rozdarciu kulturowym, a ta rzekomo inna Ukraina - taka choćby, jaką znamy z prozy Serhija Żadana, który pochodzi z Charkowa - nie jest kulturową pustynią. Ukraińcy ze Wschodu z neofickim wręcz zapałem odkrywają wszystko, co przez kilkanaście ostatnich lat napisano w naszym języku, dla nich to wciąż ekscytująca nowość, a dla ludzi z zachodniej Ukrainy to od dawna chleb powszedni. Może neofici pozostają w mniejszości, ale bronią języka i kultury bardziej stanowczo niż Ukraińcy z Zachodu.

Wyprowadziłam się ze Stanisławowa, i jest mi dobrze na tej innej Ukrainie. Stanisławów to senne prowincjonalne miasteczko, w którym ludzie zawsze mają czas, by się sobie bacznie przyglądać, plotkować i wywoływać burzę w szklance wody. Czuję, że Kijów mnie wzbogaca, że "Siomha" jest inna niż moje wcześniejsze książki, bo pisałam ją w Kijowie i Worzlu, a nad "Latem Mileny" i "Starymi ludźmi" pracowałam w Stanisławowie, więc czuć w nich klimat prowincji. Czuć ją również w "Kobietach ich mężczyzn", nieco groteskowych opowiadaniach powstałych częściowo podczas stypendium w krakowskiej Willi Decjusza. Nie chcę jednak powiedzieć, że groteskę odkryłam dopiero w Krakowie...

Kocham Stanisławów, ale widzę go z innej perspektywy niż ojciec. Ojciec pisał o stanisławowskim fenomenie, który tworzył wraz z Tarasem Prochaśką i Jurkiem Izdrykiem, ja byłam za młoda, by zaliczać się do tej grupy. Niewątpliwie, to fenomen, kiedy w tym samym czasie i miejscu pojawia się tylu utalentowanych pisarzy i malarzy, ale dziś Stanisławów - z czego można się tylko cieszyć - traci uprzywilejowane miejsce na mapie ukraińskiej literatury. Można już mówić o fenomenach kijowskich czy charkowskich - myślę nie tylko o Żadanie, ale także o nietłumaczonym dotąd na polski prozaiku Saszce Uszkałowie. Przed laty, gdy rodziła się wolna kultura, ojciec powiadał, że jesteśmy świadkami i uczestnikami pięknej katastrofy, bo wali się fałszywy i propagandowy model kulturowy. Dziś żyjemy w innym świecie, kultura kwitnie, możemy opowiadać o Ukrainie zgodnie z naszym artystycznym sumieniem...

Czego więc możemy dowiedzieć się o Ukrainie z "Kobiet ich mężczyzn"?

Opowiadania z tego tomu, mam nadzieję, pokazują Ukrainę rozpiętą między Wschodem i Zachodem. Piękną i brzydką. Można ją kochać, można nienawidzić. Inna Ukraina nie istnieje. Co mnie w niej drażni, czego nienawidzę? Jest w niej wiele brzydoty, ale ja zachwycam się nawet brzydotą, więc akcję jednego z opowiadań umieściłam w toalecie publicznej, akcję innego w obskurnym pociągu, którego pasażerowie wiodą głupawe pogawędki. Ten świat nie kryje w sobie piękna, ale jest typowy - tacy są ludzie, takie rozmowy podsłuchać można wszędzie...

Ale nad realizmem tych opowiadań unosi się duch poetycki...

Może dlatego, że rzeczywistość odbieram jak poezję? Nigdy nie pisywałam wierszy, więc może swój liryzm wyładowuję w prozie? Piszę o przejażdżce rowerem, podróży pociągiem, podpatruję stypendystów z Willi Decjusza itd. - to tylko okruchy rzeczywistości, ale czy czasami nie mówią one więcej o świecie niż opasłe powieści? Większość z nas zbyt mało uwagi poświęca drobiazgom. Pasjonujemy się polityką, przyglądamy tłumom, ale poza wielkimi wydarzeniami i milionowymi masami na tym świecie istnieją jeszcze rowerzyści i pasażerowie pociągów.

Bohaterkami tych opowiadań są kobiety, ale nie czuję się pisarką feministyczną, portretując bohaterki, nie myślałam o jakimkolwiek odzwierciedleniu poglądów feministycznych. Myślałam natomiast o gatunkach, o tym, by historie moich przyjaciółek, przygodnie poznanych kobiet, czasami kobiet fikcyjnych, zamienić w literacki romans czy np. thriller. I właśnie to mnie bawiło.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (34/2007)