Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Być może zresztą długo nie będzie nawet wiadomo, co tak naprawdę dzieje się od minionego tygodnia w Tybecie: jak duża jest skala antychińskich demonstracji, podobno największych od 20 lat? Jakie były ich przyczyny? Czy śmiertelnych ofiar jest kilkanaście (jak podają oficjalnie chińskie media, a co samo w sobie i tak wiele mówi o skali zajść), czy co najmniej sto, jak twierdzą organizacje tybetańskie na emigracji? Blokada informacyjna Tybetu i sąsiednich prowincji, gdzie również miało dojść do protestów (zwłaszcza w buddyjskich klasztorach; media chińskie nazywają mnichów "prowodyrami"), jest tak szczelna, że bezradni są nawet zachodni korespondenci akredytowani w Pekinie. Na temat wydarzeń w Tybecie milczał też (do niedzieli, gdy zamykano to wydanie "TP") Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Na razie wszystko wskazuje więc na to, że władze w Pekinie mają podstawy sądzić, iż pacyfikacja Tybetu załatwi sprawę i nikomu nie wpadnie do głowy bojkot olimpiady. Że w ogóle nic nie zakłóci wielkiej imprezy marketingowo-politycznej, jaką mają być igrzyska olimpijskie 2008. Że ich powodzenie - czytaj: izolacja olimpiady od wszelkich akcentów politycznych - to tylko "kwestia techniczna".
A może będzie inaczej? Dziś można zamykać serwery internetowe i blokować dostęp do informacji. Co będzie, gdy na terenie olimpijskiej wioski, na przykład, dokona samospalenia niechby jeden tybetański mnich? Chińczycy najwyraźniej nie doceniają, jakie skutki może mieć choćby jedno takie zdarzenie - nie, nie dla wielkiej polityki, ale na pewno dla tego, co zostanie zapamiętane z olimpiady "Pekin 2008".