Turystyka w czasach pośpiechu

W weekend majowy Polacy ruszają w góry. XXI wiek przyniósł zmiany trendów, rozwinął nowe dziedziny turystyki i doposażył turystów.

26.04.2015

Czyta się kilka minut

Wiosna na skiturach. Skrajna Przełęcz, Tatry Wysokie, 2013 r. / Fot. Bartek Dobroch
Wiosna na skiturach. Skrajna Przełęcz, Tatry Wysokie, 2013 r. / Fot. Bartek Dobroch

W długi majowy weekend zmiany te nie będą zapewne widoczne. A jeśli jakieś będą, to raczej na gorsze.

Do Morskiego Oka ruszą niedzielni turyści, emblematyczni polscy janusze, z wąsem, brzuchem – w ciepłe dni koniecznie odsłoniętym – a częstokroć i z piwem w ręku. Najpopularniejszy bodaj szlak jest jednak nie od wczoraj odwzorowaniem Krupówek, tyle że na łonie natury i – podobnie jak Giewont – w sierpniowe weekendy ze stojącą nieraz po dwie godziny kolejką na wierzchołek, nie powinien rzutować na opis polskiej turystyki górskiej. Jeżeli jednak wyruszymy wyżej, spotkamy cały przekrój miłośników gór: od letnich w Beskidach po zimowych w wyższych partiach gór, od rekreacyjnych po sportowych.

Wszędzie będzie jednak tłoczno. – To specyficzny czas: gdybym miał jeszcze dwa dmuchane schroniska, też bym je wypełnił – przyznaje Maciej Sokołowski, gospodarz Pasterki w Górach Stołowych. Poza długimi weekendami i sezonem tak różowo nie jest. Do Pasterki dotrzeć można samochodem, na pobliski Szczeliniec, na którego skałach także stoi schronisko, dojście zajmuje nieco ponad pół godziny od parkingu.

– Bardzo mało jest u nas takich, nazwijmy to, prawdziwych turystów, którzy chodzą z plecakami i nocują w schroniskach – dodaje Sokołowski. – Gdybym się miał z nich utrzymać, to by mi się to nie udało. Najwięcej jest rodzin z dziećmi i młodych między 25. a 40. rokiem życia. Często traktują schronisko jako miejsce imprezowe.

Góry Stołowe nie leżą na żadnym szlaku przelotowym, w przeciwieństwie do Beskidów, które cieszą się jeszcze „plecakową” estymą, podobnie jak Bieszczady czy Karkonosze. To jednak nie charakter lokalny, ale cywilizacyjne zmiany powodują, że coraz rzadziej na wędrówki w góry zakładamy wielkie plecaki. – Zmienił się sposób wędrowania. Niemal minęły czasy, gdy szło się na tydzień w góry. Tak się chodzi jeszcze w ukraińskie Gorgany czy w Czarnohorę. U nas dużo ludzi ogranicza swoją wędrówkę do podjazdu pod najbliższe schronisko czy atrakcyjny szlak, podejścia, zejścia bez noclegu i powrotu. Nawet schroniska muszą zmienić model funkcjonowania. Mniej jest ludzi, którzy chcą tam nocować, znacznie więcej passantów, którzy przychodzą, korzystając jedynie z oferty kulinarnej – twierdzi Jerzy Kapłon, dyrektor Centralnego Ośrodka Turystyki Górskiej PTTK.

I kwituje: – Na turystykę górską oddziałuje ogólny trend. Żyjemy szybciej, chcemy więcej zobaczyć, przeżyć coś w jak najkrótszym czasie.

Rzeźnik i Rzeźniczątko 

Być może podobnie można wytłumaczyć popularność biegów górskich. – To trend ogólnospołeczny, wychodzący z mody na bieganie. Do wysiłku fizycznego dochodzą doznania estetyczne – uważa ratownik i instruktor TOPR, Andrzej Maciata. – To nie tyle jednak rozwój samej turystyki górskiej, ile generalnie sportowego nastawienia społeczeństwa.

Wcześniej biegali po górach głównie sportowcy, ratownicy górscy lub kandydaci do TOPR-u. Inni bywali adresatami kąśliwych uwag starszych wędrowców. I dzisiaj zdarza się usłyszeć z ich ust wpojone niegdyś jak przykazanie z turystycznego dekalogu: „Po górach się nie biega, ale chodzi”. Dziś to raczej górscy tradycjonaliści częściej narażeni są w czasie wędrówek na irytację, bo trudno jest w wiosenny czy letni dzień nie spotkać w polskich górach biegacza. Przeważnie są to amatorzy. To z myślą o nich, nie o garstce startujących na międzynarodowych imprezach zawodowców, co roku przybywa górskich imprez biegowych. Zawody w biegach górskich organizują nawet Gdynia i Kraków, miasta, w których rolę gór pełnią wzgórza lub kopce. Najbardziej znany Bieg Rzeźnika, prowadzący czerwonym bieszczadzkim szlakiem przez połoniny z Komańczy do Ustrzyk Górnych na dystansie 77,7 km, odbędzie się 5 czerwca po raz dwunasty.

Impreza powiększyła się w dodatku o 135-kilometrowego Rzeźnika Ultra, Rzeźnika Na Raty, Rzeźniczka i przeznaczone dla dzieci Rzeźniczątko. Coraz częściej pojedyncze imprezy ewoluują w festiwale biegów górskich. – Od sześciu lat robimy Maraton Gór Stołowych, od trzech Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich, a od tego roku Zimowy Półmaraton Gór Stołowych – opowiada Sokołowski. – W pierwszym roku było stu zawodników, w drugim dwustu, w trzecim 400, a w tym roku narzucony przez park narodowy limit 500 miejsc wyczerpał się po 9 minutach.

Parki zazwyczaj są takim imprezom przychylne. Wyjątkiem jest tatrzański, który w tym roku drastycznie podniósł nałożone na organizatorów imprez rekreacyjno-sportowych opłaty, tłumacząc się wzrostem presji na organizację tego typu zdarzeń i ich oddziaływaniem na przyrodę.

– Z Pasterki na Błędne Skały, potem Szczeliniec jest dobre 6 godzin z przerwami na odpoczynek. Natomiast biegowo da się ten dystans pokonać w dwie, albo nawet godzinę i 40 minut. To jest fajne, ale czy to zwiedzanie i obcowanie z górami? – zastanawia się Sokołowski. I odpowiada: – To raczej moda. Kiedyś ludzie chcieli w ciszy i spokoju posłuchać szumu wodospadu, dzisiaj patrzą, żeby w ten wodospad nie wdepnąć i butów nie zamoczyć.

Kiedyś ruszano na obozy wędrowne, dziś królują w górach te skiturowe i biegowe. Na tych organizowanych przez Tatra Running Team można potrenować np. ze zwycięzcą 70-kilometrowego Biegu Ultra Granią Tatr i rekordzistą trasy Rzeźnika, Przemkiem Sobczykiem.

Zimowy boom 

Trasa wiosennej skitury, na którą idę z Andrzejem Maciatą, prowadzi przez miejsca-symbole kilkuwiekowych zmian w obcowaniu z Tatrami. Wrota Chałubińskiego przywołują nazwisko lekarza, który ściągając w najwyższe polskie góry pacjentów, odkrył walory Tatr dla turystyki. Dolina Piarżysta, do której zjeżdżamy, to dawny rewir kłusowników. A Ciemne Smreczyny znane z wierszy Kasprowicza i Tetmajera przypominają, że góry zawsze przyciągały ludzi wrażliwych na piękno.

Dziś trudniej spotkać poetów, malarzy czy kompozytorów, łatwiej fotografów. W wyjątkowo wdzięcznych, maleńkich Górach Stołowych nie ma miesiąca, by nie odbywały się warsztaty górskiej fotografii. Tymczasem pod koniec kwietnia w Tatrach zalega masa śniegu, co sprzyja wędrówkom narciarzy skiturowych. Turyści piesi są w mniejszości, spotykamy jedynie trójkę zapadającą się w ciężkim wiosennym śniegu. Przydałyby im się chociaż rakiety śnieżne. – Nie przebiły się jeszcze do świadomości ludzi tak jak skitury, choć z punktu widzenia bezpieczeństwa jedne i drugie traktowane są jako małe obciążenie, a także i mała ingerencja w pokrywę śnieżną – komentuje Maciata.

O ile jednak w Tatrach turyści poruszający się na rakietach są zjawiskiem rzadkim, o tyle w łagodniejszych pasmach spotkać ich można coraz częściej. W Górach Bystrzyckich w Sudetach i na Rycerzowej w Beskidzie Żywieckim organizowane są nawet biegi na rakietach. W Sudetach zimą popularna jest także turystyka na nartach biegowych, szczególnie w Jakuszycach i Górach Izerskich. Na świetnie przygotowanych trasach w Górach Bialskich i Orlickich w Kotlinie Kłodzkiej nadal spotkać można więcej Czechów niż Polaków. Ten rodzaj turystyki przebija się także z mozołem w innych górskich regionach Polski. W śnieżny lutowy weekend w Gorcach na oddanej dwa lata temu do użytku najpiękniejszej bodaj trasie biegowej w naszym kraju, prowadzącej z Obidowej na Turbacz, panował ruch jak na pobliskiej „zakopiance”. Niestety, plagą są wandale wjeżdżający na przygotowane przez ratrak trasy biegowe skuterami śnieżnymi, quadami, wozami konnymi czy nawet samochodami terenowymi. Z absurdami polskiej rzeczywistości stykają się także skiturowcy w Babiogórskim Parku Narodowym, wedle przepisów którego na Babią Górę można na nartach wejść, ale... nie wolno z niej zjechać.

– W latach 70., 80., aż do 90. popularna była głównie turystyka letnia. Niektóre schroniska, jak w Dolinie Pięciu Stawów, nawet przez miesiąc nie oglądały turystów. Teraz w trudno dostępnym zimą schronisku zdarza się, że z braku miejsc turyści śpią na podłodze – zauważa Maciata.

Trwa boom na turystykę zimową. Powstają kolejne wypożyczalnie sprzętu do jej uprawiania, w których można zaopatrzyć się w zestawy skiturowe, sprzęt lawinowy, raki i czekany. W zimowe i wiosenne weekendy sprzęt znika z regałów często już przed dziewiątą. Liczba adeptów kursów lawinowych i turystyki zimowej odbywających się w Tatrach, masywie Babiej Góry czy Karkonoszach, idzie w tysiące. Dużym zainteresowaniem cieszą się imprezy szkoleniowe, takie jak Dni Lawinowe w Pięciu Stawach czy Wintercamp na Turbaczu.

Edukacja, głupcze! 

– Pojawia się nowy sprzęt. Gdyby jednak nie było świadomości potrzeby jego użycia, to ludzie by tego sprzętu nie nabywali – mówi Maciata, dodając jednak: – Trochę gorzej jest z wiedzą. Niektórzy uważają, że chodzenie po górach jest tak proste, że wystarczy sam sprzęt, by sobie poradzić.

Rzeczywistość jest zupełnie inna. „Ludzie, zlitujcie się, dajcie nam szansę was uratować!” – pisał Maciata rok temu w głośnym apelu do turystów po lipcowej serii wypadków. – Mój apel nie był kierowany do górołazów, ale do ludzi, którzy chodzą po górach kompletnie bezmyślnie, traktując je jak park przydomowy – mówi ratownik.

Kilka lat temu w weekend majowy wraz z koleżanką uciekałem na nartach przed burzą do schroniska na Hali Kondratowej. Mimo że grzmiało i błyskało, na Kopę Kondracką zmierzała dziarsko trójka pieszych turystów. Schronisko pękało w szwach, wypełnione ludźmi uciekającymi przed deszczem. Pod dachem z boku budynku rodzina z dziećmi, chcąc uniknąć zamoknięcia, tuliła się do... piorunochronu.

– To pokłosie pominięcia w całym procesie naszej edukacji wiedzy związanej z zachowaniem w terenie – ocenia Maciata. Podobnie widzi to przewodnik tatrzański Janusz Konieczniak: – Jeden procent gór w powierzchni naszego kraju powoduje, że zainteresowanie edukacją górską jest ciągle znikome. Sporo ludzi przyjeżdża w Tatry bez żadnego przygotowania.

– Coraz mniej jest wśród nauczycieli pasjonatów. Trudniej młodzież nauczyć potrzeby wędrowania – uważa dyrektor Kapłon. Jednocześnie twierdzi, że pęd do turystyki zbiorowej w polskich górach nie wygasa. – Wydawało się kiedyś, że jest to wymysł czasów słusznie minionych. Że były to spędy organizowane przez państwo w ramach jakichś funduszy socjalnych. Tymczasem wola, żeby się spotykać w górach, wcale nie minęła – mówi Kapłon. Jako przykład podaje imprezę Odkryj Beskid Wyspowy, w której uczestniczy nawet tysiąc osób. Duże przedsiębiorstwa i organizacje nadal robią rajdy górskie, co roku na takiej imprezie spotykają się chociażby urzędnicy NIK. Novum w XXI w. są powstające w korporacjach kluby górskie.

Europa już dla Polaka 

Polski turysta rusza dziś w góry także znacznie lepiej wyposażony niż jeszcze przed 15 laty. Ortaliony i plecaki ze stelażem zalegają już tylko na strychach. Dość długo Polacy nie mogli się przekonać do chodzenia z kijkami turystycznymi. – Jeszcze w latach 90. wołano za nami „gdzie macie narty?” – przypomina Kazimierz Stagrowski prowadzący od 1991 r. sklep górski Wierchy w Krakowie. – W końcu się to zmieniło. Swój udział ma w tym moda na nordic walking. W Beskidzie Niskim powstało mnóstwo tras do jego uprawiania.

– Kiedyś po ubiorze poznawało się w górach, skąd ludzie pochodzą. Wchodząc na najwyższą wydmę w Maroku, spotkałem na jej czubku grupę. Mieli te same buty – scarpy. Powiedziałem bez ryzyka „dzień dobry”. Choć firma jest włoska, była u nas bardzo popularna – opowiada Stagrowski. – Dziś jest mnogość produktów. Chociaż ludzie wybierają najczęściej te najtańsze, z Decathlonu.

Tym różnimy się jeszcze od turystów z Zachodu wyglądających często jak z reklam w katalogach Mammuta czy innych drogich firm outdoorowych. Turyści, których stać na buty z goreteksem najlepszej firmy, lekkie i ciepłe kurtki z primaloftu, poszukują często w górach nowych wyzwań, emocji. Zamiast wycieczki popularnym szlakiem, wybierają wspinaczkę na Mnicha z przewodnikiem lub wejście na Gerlach pod opieką uprawnionego do prowadzenia na najwyższy szczyt Słowacji przewodnika wysokogórskiego IVBV.

Chętniej wyjeżdżają także z przewodnikami w góry Europy, często poszukując tam aktywności w polskich górach niedostępnych. Popularność zdobywają tzw. via ferrata, czyli zabezpieczone stalowymi linami i drabinami drogi w górskich ścianach czy, kanioning. Dolomity czy góry Słowenii, w których można te aktywności uprawiać, przyciągają także ludzi poszukujących niespotykanych w Polsce krajobrazów. – Najpopularniejsze są sławne rejony. Tour de Mont Blanc, okolice Matterhornu – wymienia Joanna Widlarz-Popiołek, prezes Stowarzyszenia Międzynarodowych Przewodników Górskich LIDER. – Modne są jednak także kierunki zdecydowanie nie alpejskie, za to tanie, jak góry Rumunii. Także wśród tych, którzy szukają kontaktu z naturą, czegoś mniej komercyjnego niż Alpy.

Ostatnio wśród kierunków polskiej turystyki górskiej pojawiła się Norwegia, do której latają tanie linie lotnicze. – Ilościowo i jakościowo wiele się zmieniło. Ludzi na takie wyjazdy stać, podobnie jak stać ich na to, by nie jeść konserw, ale to, co podają na miejscu. A jeszcze nie tak dawno jeździli sami, spali na dziko w namiotach, jadali własnym sumptem. Nie było biur organizujących trekkingi, a ludzie nie mieli świadomości, gdzie pojechać – podsumowuje przewodniczka.

– Kiedyś, gdy granice były zamknięte, ludzie chcący wyjechać na wakacje gnieździli się w polskich górach, bo były najciekawszym wyborem – wspomina Sokołowski. – Z perspektywy Polski Góry Stołowe są piękne, ale jak spojrzysz na mapę Europy, to gór na niej dostatek. Nie jest tak, że którekolwiek nasze góry to pępek świata.

W tym roku PTTK na obsługę 60 tys. szlaków turystycznych w Polsce po raz pierwszy od lat dostało 700 tys. zł z Ministerstwa Sportu i Turystyki. To mniej więcej tyle, ile kosztuje półtora kilometra ścieżki rowerowej. – A był taki rok, że nie dostaliśmy ani złotówki. Gdyby zainwestować w edukację turystyczną 1-2 mln zł, wyprowadzić dzieciaki w góry, na pewno byłby to większy pożytek niż oddanie 3-4 km dróg rowerowych, które mają ograniczony zasięg. Niedocenienie roli szlaków górskich powoduje, że mieliśmy kłopoty z ich utrzymaniem – utyskuje dyrektor Kapłon.
A Kazimierz Stagrowski dodaje: – Ten rodzaj aktywności się nie rozwija. Chodzenie po górach nie staje się coraz bardziej modne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2015