Turysto, zwolnij!

Nie będę pisać o wielogwiazdkowych hotelach, nowoczesnych ośrodkach narciarskich ani o znanych zabytkach. Nie dlatego, żeby nie były warte odwiedzenia. Ale informacje na ich temat znajdziemy w kolorowych folderach, internecie, biurach podróży. Jeśli chcemy zrozumieć Słowację, warto urlop czy też weekend zaplanować inaczej.

16.01.2006

Czyta się kilka minut

Chata Téryego w Tatrach Słowackich /
Chata Téryego w Tatrach Słowackich /

"Turysto, zwolnij!" - taki napis należałoby ustawić na granicy polsko-słowackiej. Przepis jest prosty: jechać pomału, wybierać boczne drogi. Zatrzymać się przed wiejskim sklepem. Poprosić o piwo kamzik albo kofolę. Rozmawiać z ludźmi. Wysiąść z auta i pójść pieszo w góry. Nocować w kwaterach prywatnych lub w wysoko położonych schroniskach. Tylko tak można odkryć Słowację. W przeciwnym wypadku wrócimy do Polski w przekonaniu, że ten kraj to nic szczególnego. Stacje benzynowe i bankomaty, hotele i hipermarkety - takie same jak w całej Unii Europejskiej. Liszaje posocjalistycznej brzydoty - takie same jak we wszystkich krajach byłego ostbloku.

Piwo pomału czapowane

To było w Tatrach Zachodnich po stronie słowackiej, gdzieś na grani między Bystrą a Kotłową. Zdenerwowałem się, choć to niby drobiazg. Młody polski turysta opowiadał złośliwie, że bardzo długo musiał czekać na piwo w wiejskim barze u wylotu Doliny Lubochnianskiej i w końcu zbeształ leniwą barmankę. Choćby przebiegł wszystkie ścieżki górskie od Połonin po Białe Karpaty, niewiele będzie wiedział na temat Słowacji.

Czapowanie, tj. nalewanie piwa z beczki do kufla, to czynność, przy której nie wolno się spieszyć. Upadały królestwa, zmieniały się granice, ustroje i systemy polityczne, a czas napełniania półlitrowego naczynia chmielowym napojem pozostawał niezmienny. Był dokładnie taki sam w monarchii austro-węgierskiej Franciszka Józefa, w Czechosłowacji Tomáša Masaryka, w państwie ks. Jozefa Tiso i za rządów komunisty Gustáva Husáka. Po wejściu Słowacji do Unii nic się nie zmieniło. Czapa białej piany nad złocistą zawartością kufla musi osiągnąć optymalny kształt, wielkość i gęstość, dopiero wówczas barman mówi nech sa páči (proszę bardzo).

Dwie różne filozofie, dwa różne sposoby zachowania tożsamości narodowej. Polacy przelewali krew, Słowacy czapowali piwo. Nie odważę się wyrokować, kto mądrzejszy.

Chata Téryego, Tatry

Zacznijmy wycieczkę od dachu Słowacji. Dobre trzy godziny marszu, kilometr w pionie i siedem kilometrów w poziomie dzieli to miejsce od centrum Starego Smokowca. Prawie 107 lat temu na wygładzonych przez lodowiec skałach, w otoczeniu niedostępnych szczytów, zbudowany został kamienny domek z charakterystycznym półokrągłym dachem.

Chata Téryego, schronisko wysokogórskie, jakiego nie ma w Polsce. Malutkie: niespełna 20 miejsc noclegowych. Chatar, czyli szef chaty, mówi po polsku, angielsku, niemiecku, zna zestaw podstawowych zwrotów po węgiersku. Wieczorem pyta gości, gdzie wybierają się następnego dnia. Potem skontroluje, czy wszyscy wrócili. Jeżeli ruch jest nieduży, sam wyrusza w teren. Kiedyś, pamiętam, podszedł na nartach pod północną ścianę Pośredniej Grani, żeby sprawdzić, jak nam idzie wspinaczka. Gdy stwierdził, że wszystko w porządku, pomachał ręką i zjechał do schroniska. Kiedy indziej - we mgle i zadymce śnieżnej - wyruszył ciemną nocą, by szukać dwojga ludzi, którzy nie wrócili z Kopy Lodowej.

To nie jest hotel-mrowisko, gdzie goście i personel są dla siebie nawzajem trybami bezdusznej maszyny. Tutaj wszystko ma wymiar ludzki, opiera się na osobistych kontaktach.

Ruszajmy dalej, zgodnie ze wskazówkami zegara.

Magurka, Niżnie Tatry

Mostek nad strumieniem. Bez przekonania skręcam z wąskiej leśnej szosy w jeszcze węższą drogę. Gdyby nie tablica, zasłonięta krzakami i poczerniała - "Chata Magurka 4 km" - nie odważyłbym się zapuścić samochodem w tym kierunku. Gałązki świerkowe ocierają się o maskę, zeszłoroczne igliwie maskuje dziury w asfalcie. Las coraz ciemniejszy, dróżka pnie się pod górę, zakręty jak na karuzeli. Nagle... słońce i polana z białym kościółkiem.

W opisie nie da się uniknąć zdrobnień. Wszystko jest tu małe, czuję się, jakbym wszedł do bajki o krasnoludkach. Domów może z dziesięć, w tym kilka zamieszkanych. Cmentarzyk otoczony niskim, drewnianym płotem. Sklepik z desek zaciągniętych olejną farbą na brązowo, z dumną nazwą Viedenka - rozličny tovar, otwierany na dwie godziny dziennie. Nawet socjalizm ze swą gigantomanią uległ presji tego miejsca i zafundował Magurce brzydkie, ale na szczęście małe domki campingowe.

Ludzie działali tu od średniowiecza. Ryli zbocza górskie szukając złota, srebra i miedzi. W XIX w. osada górnicza liczyła prawie tysiąc mieszkańców. W okresie międzywojennym wydobycie kruszców stało się nieopłacalne i wioska opustoszała. Komunistyczna Czechosłowacja próbowała ją reanimować. Szutrowa droga do zwożenia urobku pokropiona została masą bitumiczną, w szczerym lesie stanęły słupy trakcji elektrycznej. Rozłożysty, drewniany budynek dawnego zarządu górniczego zamieniono na schronisko. Dziś "Chata Magurka" przez większą część roku zamknięta jest na głucho. Kapitalizm ostrożnie skrada się do Magurki. Prywatny pensjonat w nowym, murowanym budynku, jedyny we wsi, oferuje noclegi z wyżywieniem, ale daleko mu kubaturą do podobnych obiektów na Podhalu.

Wzdłuż północnych rubieży Liptowa skierujmy się teraz na zachód.

Koniarka, Wielka Fatra

Słowacy, amatorzy pieszych wędrówek, nazywają Wielką Fatrę ostatnim górskim rajem. Przyłączam się do nich. Wyobraźmy sobie takie miejsce: trawiasta kotlinka, zawieszona wysoko na stromym, mocno rozrzeźbionym stoku. Na środku mały szałas z żelaznym piecykiem, ze schowkiem na lampę naftową i sprzęty kuchenne. Wokół rosną niskie, poskręcane wiatrem buki. Na skraju zielonej kotlinki biała skałka. Spod skałki bije obfite źródło krystalicznej wody, nad wodą żółte kaczeńce. W lesie kwitnie wawrzynek wilcze łyko.

To miejsce istnieje naprawdę, ale nie będę opisywał, jak tam trafić, żeby nikomu nie odbierać przyjemności szukania. Nazwa Koniarka niczego nie ułatwia, bo w górach, gdzie kiedyś pasły się stada koni, wiele jest takich nazw. Powiem tylko, że trzeba iść nikłym śladem starej pasterskiej drogi, wyrzeźbionej w leśnym zboczu.

Minęliśmy południe, wskazówki zegara skręcają na północ.

Kalameny, Góry Choczańskie

Nazwa pochodzi od węgierskiego szlachcica Kelemena, który założył osadę w drugiej połowie XIII w. Zaraz za kościółkiem smołowana droga płytkim wąwozem prowadzi w górę. Następnie skręca w lewo i wśród pojedynczych domów, skrajem potoku Kalamenianka, wiedzie w stronę gór.

W miejscu, gdzie kończą się pola, a zalesione zbocze wznosi się stromo ku ruinom Liptowskiego Hradu, czeka nas niespodzianka. Po lewej stronie za strumieniem - sadzawka. Z rury wbitej w dno bucha ciepła woda. Źródło geotermalne. Żadnego ogrodzenia, szatni, biletów. Drewniana kładka przez potok i zielona łączka z miejscem na ognisko. Woda ma podobno właściwości lecznicze. Najciekawiej jest w zimie, gdy wokół leży śnieg, a nad sadzawką unoszą się kłęby pary.

Zgodnie z przyjętą logiką skierujmy się teraz na północny-wschód.

Przełęcz Bieda, Skoruszyńskie Wierchy

Kamienista droga coraz bardziej stromo pnie się w górę. Ponad głębokim wąwozem starego traktu stoi kamienny krzyż sprzed co najmniej półtora wieku. Była to kiedyś droga krzyżowa dla mieszkańców wsi, którzy z pomocą prymitywnych narzędzi formowali w stromym zboczu wąskie tarasy uprawnych poletek. Dziś efekty ich pracy zarastają krzakami i młodym lasem. Spomiędzy gęstych świerków wydostajemy się nieoczekiwanie na ogromną łąkę z oryginalnym widokiem na Tatry. Ścieżka znika w gęstych trawach. W poprzek hali trzeba iść skośnie w lewo. Na skraju lasu odnajdziemy znowu drogę, która trawersuje zbocze w kierunku wyraźnego obniżenia w grzebiecie górskim.

Przed samą przełęczą, na brzegu polany zarastającej krzaczkami borówek, nad źródełkiem - stoi biała kapliczka przykryta drewnianym dachem. W głębokiej wnęce na starym obrazku anioł stróż o wyglądzie solidnej gaździnki prowadzi za rękę dziecko, w tle widać krętą drogę, która pnie się w górę obok krzyża.

Mieszkańcy orawskiej Habówki do początków XX w. wędrowali za pracą, by pokonać biedę, a najkrótsza droga do najbliższego miasteczka, czyli do Trzciany, prowadziła tędy, przez Przełęcz Bieda. Tablica z drogowskazami na skrzyżowaniu szlaków turystycznych jakby wstydziła się dawnej biedy, używa innej nazwy: Nad Studienkami.

***

To zaledwie kilka miejsc niezwykłych. Jest ich więcej. Warto poznać smak Słowacji. Na początek proponuję zatrzymać się w małej karczmie gdzieś na Spiszu, Liptowie czy Szariszu. Zamówić bryndzowe haluszki ze słoniną i czapowane piwo, najlepiej smädnego mnicha (smädný znaczy spragniony). Tylko nie próbujmy ponaglać barmana. Czekajmy, aż powie nech sa páči.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Europa Środka - Słowacja (4/2006)