Tunezja o niebieskiej godzinie

18.08.2007

Czyta się kilka minut

Po sześciu pobytach w Tunezji, postanowiliśmy wreszcie zmienić miejsce letniego wypoczynku. I znów wybraliśmy Tunezję. Wcale mnie to nie zdziwiło. Latem chce się prażyć na słońcu, kąpać w ciepłej wodzie, jeździć konno, leniwie poddawać masażom, wieczorem zaś zjeść dobrą kolację i pić wino. Zatem -Tunezja. Resztka kolonialnego uroku, język, którego nie rozumiem, odmienność kulturowa i cywilizacyjna, a przy tym poczucie bezpieczeństwa. W Tunezji nie muszę dyskutować o polityce - nawet nie wypada. Można wytchnąć od Europy.

W Tunezji wpadłem w nałóg. Już pierwszy, dobry, polecony nam przed laty hotel - Hasdrubal - stał się naszym drugim domem. To coś zupełnie innego niż hotel w Krakowie albo Warszawie, nawet w Brukseli. Natychmiast - w jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób - odgadnięto nasze upodobania, potrzeby i szybko je spełniano. Śniadanie - dokładnie takie, jakie lubimy. Poranna gazeta? Sam siebie upominałem: żadnej prasy, niech się świat wali dookoła, nie chcę o tym wiedzieć! A jednak, siła przyzwyczajenia. Więc była gazeta, lecz o najpiękniejszym dla dziennikarza tytule, którego nie trzeba nikomu tłumaczyć - "La Presse". Przeglądanie jej i czytanie sprawiało mi od samego początku wiele przyjemności. Wprawiało mnie w stan bezgranicznej ufności: wszystko dobrze szło, władze czuwają, dbają, troszczą się. I jak tu nie wypoczywać? Przy okazji cieszyłem się z sukcesów moich gospodarzy, jadłem przecież ich chleb i piłem ich wino.

Bardzo prędko spostrzegliśmy, że w hotelu roi się od podobnych do nas ludzi, którzy wyrwali się z zachodniej cywilizacji i spoufalili z Maghrebem. Niektórzy z nich opowiadali nam na plaży albo basenie, że są już dwunasty, trzynasty raz. Inni bywali tu jeszcze częściej i dłużej. My uciekliśmy tu tylko na dwa tygodnie, ale nasi sąsiedzi - na miesiąc albo i dwa. "Jak można w jednym miejscu spędzać tyle czasu?" - pytałem sam siebie. Wkrótce tęskniłem do tego miejsca i wiedziałem, że gdybym mógł - moje wakacje trwałyby tam znacznie dłużej. Ale i nasz pierwszy dwutygodniowy pobyt wystarczył, by wejść do tej cichej, dyskretnej rodziny: dyrektor prosił nas na kolację, inni goście też, przyznano nam stały numer pokoju - już na przyszłość, kiedy znów zajrzymy. W pokojowym minibarze znalazło się moje ulubione wino.

***

W pierwszym tygodniu wygnało nas na południe kraju. Z trzydniowej wycieczki na pustynię każdy zapewne przywozi podobne wrażenia. Już samo miejsce jest wyjątkowe, a czy wydmy są większe czy mniejsze - nie ma znaczenia. Jasne, że frapowała nas pierwsza noc na tym pustkowiu, ale wystarczyło spojrzeć na niebo, na te tysiące rozsianych na czerni gwiazd, by zasnąć jak niewiniątka. Jest bezpieczne i nic złego nie może się zdarzyć, nawet butelek z wodą mają tu w sam raz tyle, ile powinni, więc problemów nie ma.

Berber, który na pięknym koniu prowadził naszą grupę przez ocean piasku, pewnie kpił sobie z nas w duchu, ale było mi to zupełnie obojętne. Jako turysta miałem prawo do tej zdawkowości - pustynię chciałem zobaczyć, co nieco przeżyć; wcale nie miałem zamiaru się tam osiedlać. Gonitwy po piasku uważałem za stratę czasu. Co innego, gdybym się zdecydował rzucić wszystko i zostać Berberem, jak pewien inżynier z Kolonii, który po dwudziestu latach pracy w zakładach Forda postanowił przenieść się do Egiptu. Kupił trzy wielbłądy i urządza teraz karawany między Egiptem a Sudanem. Widziałem o nim piękny reportaż w niemieckiej telewizji, tak urokliwy, że odszukałem autora filmu i zaprzyjaźniłem się z nim. Dzięki niemu dotarłem w końcu do zniechęconego życiem w Kolonii inżyniera-Berbera. Do Niemiec wraca rzadko, tylko na krótko, by odebrać pieniądze, zaszczepić się i zadziwić tym, że ludzie tracą czas na bzdury, jak wiele wydają pieniędzy, jak kupują tysiące zbędnych rzeczy i głupieją.

- Co rzuca ci się w oczy, jak wpadasz na chwilę do Niemiec? - zapytałem go, kiedy pojawił się w Europie po trzech latach.

- Jest mi tu przede wszystkim za ciasno. Tam mam przestrzenie, tam wieje wiatr, tam nikt nie zwraca uwagi i nie trąbi, gdy skręcę metr w lewo albo w prawo. Tam jestem pokorny wobec przyrody i tylko wobec przyrody, żeby przeżyć, muszę się z nią dogadać. Ale to jest czysta gra. Tam litr wody jest cenniejszy niż zegarek Patka. Kiedy to zrozumiesz, będziesz już wiedział, co jest ważne i cenne w życiu - prawił.

- Ale jednak wracasz do Kolonii - wbijałem mu żądło.

- Bo się niestety w tej cywilizacji urodziłem i przywiązała mnie do siebie. Tu zarabiałem pieniądze i stąd muszę je wyrywać, żeby tam żyć. Och, Boże, czemu przyszedłem na świat w Kolonii? - pytał sam siebie. I dodawał: - Wiesz, co mnie najbardziej na początku śmieszyło? Jestem z moimi wielbłądami sam, dwieście kilometrów wokół mnie nie ma nikogo, a ja się wstydziłem załatwić potrzebę, rozglądałem się, szukałem toalety...

Hans jest więc szczęśliwy, ale tylko wtedy, kiedy jest tam, między Egiptem a Sudanem. Zapytałem go kiedyś, jak to się zaczęło, ta fascynacja piaskiem, pustynią, przestrzenią Sahary. Odpowiedział, że zwyczajnie. Był kiedyś na urlopie w Tunezji i wybrał się na trzydniową pustynną wycieczkę... Myślałem o tym, leżąc w łóżku w położonym na pustyni hotelu w Zaaframe, kiedy z powodu upału nie mogłem zasnąć. Woda w basenie niemal się gotowała, klimatyzacja, mało wydolna, nie dawała rady, na zewnątrz - tak się przynajmniej wydawało - było chłodniej niż w pokoju. Dobrze czułem się tylko na wielbłądzie, kiedy unosił mnie nad piaskami. Ale już nie bardzo chciało mi się być Berberem, choć od kilku dni chodziłem w berberyjskim stroju. Miałem dość. Nie potrafiłem pokonać w sobie pragnienia wody. Zamiast zwilżać tylko usta i przełyk, piłem łapczywie, powiększając tylko problem. Nie, nie, na Berbera z karawaną na pustynnym pustkowiu się nie nadaję. Jeżeli już - to tylko w piaskowej cywilizacji, tam, gdzie są jednak ludzie i jakieś zręby świata, w którym potrafię się poruszać.

***

Na sukach (targach) szukam książek. Nie jest to w Tunezji produkt pierwszej potrzeby, niestety. Znaleźć tunezyjską poezję pisaną w języku francuskim - to wielka sztuka. W kraju wydaje się rocznie 700 tytułów książek (w sąsiednich krajach Maghrebu - Algierii i Maroku niewiele więcej). Kiedy więc dopadłem pod Tunisem półkę z książkami, wykupiłem od razu wszystkie pięć tytułów. Wśród nich książkę biograficzną Boulgaresa o Hannibalu i dość odważną publikację o prostytucji w krajach islamu. Zwłaszcza ta ostatnia dowodzi tolerancji w republice. Tutejsza wersja islamu nie jest agresywna.

Poetów warto czytać, zwłaszcza tam, gdzie nic lub niewiele wie się o kraju, który przypadł nam do serca. Poeci są duszą każdego kraju, a książki, które można znaleźć na półkach - świadectwem jego myśli i estetycznej wrażliwości. Można zjechać kraj wzdłuż i wszerz, zajrzeć do każdego zakątka, a jednak tylko u poety znajdziemy jego prawdziwą definicję, tak jak w przypadku Tunezji.

- Która godzina? - zapyta przyjezdny. - Jest godzina niebieska - odpowie Tunezyjczyk. Tak pisze poeta Fawzi Mellah, bowiem Tunezyjczycy nie potrzebują liczyć godzin. Mogą je nazywać według kolorów, które odpowiadają stanom ducha. Jasne, że niebieska w hierarchii poprzedza białą. Niebieska to najpiękniejsza godzina w ogóle. Jeszcze jest dzień, ale już go właściwie nie ma, już jest noc, ale właściwie - jeszcze nie nadeszła. Ale ponieważ zniewalający ukrop ustępuje i przenikliwa jaskrawość dnia odchodzi - uspokajają się oczy i serca. Wiele razy widziałem tę niebieską godzinę, wiele razy dokładnie obserwowałem jej nadejście. Każdy może ją zobaczyć, jeśli tylko zechce - w Sousse, przy Medinie, przy murach Kairouan, w białych uliczkach Sidi Bou Said, w okolicach Carthago albo zerkając w stronę wyspy Kerkennah akurat w tym momencie, gdy na swoich kolorowych łodziach wracają z morza rybacy i wpływając do niewielkiego portu, rozpoczynają kojący śpiew. Albo - tak jak ja widziałem niebieską godzinę ostatni raz w Douz, na południu, kiedy stateczne wydmy jakby się podniosły, sygnalizując jednocześnie, że wtapiamy się w nieskończoną Saharę. I zapewne, zapewne - wystarczy się tylko dobrze wczytać - niebieską godzinę znajdziemy też u André Gide'a ("Immoralista") czy Gustawa Flauberta ("Salammbô"). Do skarbnicy bowiem zachodniej cywilizacji należy również i ta kołyska południowego wybrzeża Morza Śródziemnego - poczynając od Rzymian, którzy straszyli Hannibalem i sami zostawili niezliczone dowody swojej obecności tutaj. Zwrot "spalona ziemia" też pochodzi z tej kultury - jeżeli wierzyć przekazom o wyznającej judaizm berberyjskiej księżniczce El Kahina, która walczyła z podbojem arabskim. Jako pierwsza stosowała taktykę spalonej ziemi właśnie...

***

Tunezja jest wielkim zaskoczeniem - przemierzając kraj, widzimy tu i trochę Rzymu, i trochę Paryża, i trochę prawdziwej, zachodniej Afryki i - w końcu - szczyptę prawdziwej Arabii. Tunezja jest piękna i pozwala się dotknąć. Można uciec w stronę Dougi, by w rzymskim amfiteatrze usłyszeć Antygonę (jeżeli się ktoś dobrze wsłucha), i tego samego dnia zaszyć się w jaskiniach Matmaty na południowym wschodzie. Każdy, kto choć raz w ten sposób spróbował Tunezji, chce do niej wrócić, bo jeden raz - to żaden raz.

Mój hotel, Hasdrubal, też wie, że pokochałem Tunezję. Już podczas drugiego pobytu korzystałem ze specjalnych praw jako stały gość. Na tarasie mamy swój stolik, obsługuje nas ten sam kelner, a dyrektor dogląda, czy świeża gazeta już leży na stole. Pod filiżanką - podstawka z wizerunkiem Hasdrubala, brata sławnego Hannibala, syna władcy Kartaginy Hamilkara "Barkasa" - nasz patron. Z tamtej pięknej stolicy odważnych bojowników nie zostało nic, Rzymianie zrównali ją z ziemią, posypali solą, by nic na niej nie wyrosło. Ale 2131 lat później, w 1985 roku burmistrzowie Rzymu i Tunisu podpisali w końcu "układ pokojowy". Myślę o tym, spoglądając na piękne turkusowe morze, ciesząc się na samą myśl, że zaraz skoczę do wody. Dziękuję Tunezji, że nie zamknęła się w sobie i pozwala za sobą tęsknić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2007