Trzynastka

To zawsze jest tajemnica: jakie będzie to dziecko, jaki będzie miało charakter, temperament? Czego o sobie, dzięki niemu, się dowiemy? Jakie nowe furtki nam otworzy?

18.02.2008

Czyta się kilka minut

W styczniu mają urodziny Franek i Jurek, w lutym - Stasiu, w marcu - Zuzia i Marianna, w maju - Emilka, w lipcu - Magda, w sierpniu - Krysia, we wrześniu - Jasiek i Wiktoria, w październiku - Antoś. Zuzia skończyła czternaście lat, Jaś urodził się w połowie września. Między nimi jest pięć sióstr i czterech braci.

Doliczając rodziców, Katarzynę i Sebastiana, Kubisowie trzynaście razy w roku świętują urodziny. Średnio, przynajmniej raz w miesiącu zdmuchują świeczki na torcie któregoś z nich.

Sebastian: - Kaśka ma twardy dysk w głowie. Bez trudu wymieni jeszcze imieniny całej trzynastki i PESEL-e dzieci.

Oboje studiowali fizykę na Uniwersytecie Jagiellońskim na początku lat dziewięćdziesiątych. Zakochali się i Kaśka doszła do wniosku, że nie da rady kochać i studiować na tym samym kierunku, co Sebastian. Przeszła na italianistykę. Teraz jest przysięgłym tłumaczem języka włoskiego, prowadzi jednoosobową firmę. Sebastian został astrofizykiem; rozpaczliwie szuka czasu, by napisać rozprawę habilitacyjną.

Ona jest z Łodzi: - Jestem bałaganiarą, nie lubię niczego planować, lubię mieć własne zdanie. Gdy wspominam porody w szpitalu, zawsze myślę o sobie: "trudny typ".

Nie że kłótliwa, raczej stanowcza. "Czy mogłaby mnie pani nie nacinać?" - poprosiła czule położną podczas porodu Emilki, gdy zobaczyła nożyczki z zakrzywionymi końcami. W uszach miała jeszcze chrzęst dartego płótna, jaki rozległ się, gdy położna nacięła ją przy rodzeniu pierworodnej Zuzi. Wtedy nacięcia były rutyną, a Katarzyna wiedziała, że jest zdrowa i silna, więc urodzi dziecko bez pomocy zakrzywionych nożyczek, znieczuleń, naciskania brzucha czy cesarki. Miało być naturalnie.

Miała czwórkę rodzeństwa, była najstarsza - mniej więcej wiedziała, czym jest rodzina wielodzietna.

On jest Ślązakiem: - Mam w sobie spokój, jakąś pewność siebie. Lubię porządek: kiedy dzieci przy śniadaniu są umyte i ubrane, kiedy nie wynosi się jedzenia poza kuchnię, bo wtedy łatwiej utrzymać czystość w domu, kiedy nikt się nie spóźnia. Wolałbym planować, przynajmniej niektóre sprawy, by móc zapanować nad swoim życiem, zabezpieczyć się. Tyle że skrupulatnie tworzone projekty zwykle układają się potem po swojemu. Lepiej próbować sprostać temu, co życie przynosi. I akceptować to.

Miał młodszą siostrę, czekał jeszcze na brata. Jego szkolny kolega powiedział kiedyś Kaśce, że Sebastian planował rodzinę z ósemką dzieci.

Sebastian: - No i nie dotrzymałem słowa, z planów też nici. Mamy jedenaścioro.

Po urodzeniu Jasia nie powiedzieli: "Starczy - więcej nie planujemy". Życie daje przecież Ktoś inny, oni je tylko przyjmują. Potem patrzą, jak dziecko rośnie, stawia pierwsze kroki, próbuje mówić, a potem, właściwie nie wiadomo kiedy, zaczyna chodzić swoimi drogami. No więc, nie oni są tu najważniejsi.

Katarzyna: - Pierwszą trójkę urodziłam jeszcze na studiach - mimo to zdawałam egzaminy, napisałam pracę magisterską. To był dla nas znak, że wszystko jest tak, jak ma być: ani za wcześnie, ani za późno. Teraz też może się wydarzyć coś, z czego wywnioskujemy, że następnych Kubisów nie będzie: może dowiem się od lekarzy, że już żadnej ciąży nie donoszę, może organizowanie życia tak licznej rodziny zacznie przekraczać nasze możliwości.

- Mamo, twój Janek płacze! - Antoś ma trzy lata, charakter raczej zadziorny i donośny głos. Energicznie buja wózkiem, potem bacznie przypatruje się różowemu kokonowi z wystającą główką. Kiedy przyjechali ze szpitala z Jasiem, powiedział: "Ja jestem Antoś, a to jest Kryśka", pokazując na siostrę. "A ty jesteś mój Janek".

"Jak to było, kiedy myśmy Jaśka nie znali?" - zastanawia się czasami Katarzyna. Jasiek nie rozróżnia jeszcze twarzy, na razie dziwi się, że piąstka, na którą patrzy, należy do niego. Katarzyna obserwuje to po raz jedenasty, ale tak, jakby widziała po raz pierwszy. Każde dziecko bliżej znała najpierw tylko ona, choć wszyscy widzieli, jak pięknie jej rośnie kolejny brzuch. Jednak najdalej po dwóch dniach od przyjścia ze szpitala zastanawiała się, jak to właściwie było bez Marianny, Antka czy Jurka? Może byli zawsze? Chyba tylko czekali na moment, by pokazać się osobiście.

Kiedy to się stało, Sebastian zastanawiał się, dlaczego muszą przez to przechodzić, co mają zrozumieć.

Sześć miesięcy po urodzeniu Marianki, głowę Katarzyny zaczął rozsadzać ból, chwilę potem zaczęły się torsje. Czuła, jak strach paraliżuje jej ruchy i myślenie, jak dusi ją podchodzące pod gardło przerażenie. W jej mózgu pękł tętniak. Trafiła do szpitala z wylewem krwi do mózgu; podczas operacji na tętniaku zamontowano metalowy zacisk. Pomyślała, że ma dużo szczęścia, bo tętniak nie był duży i pozwolił jej przeżyć; bo to się mogło stać podczas któregoś z porodów, a wtedy, prawdopodobnie, nie przeżyłaby ani ona, ani dziecko. A skoro już ma ten zacisk, jej życie stało się bezpieczniejsze i może nikt nie powie: "Nie może pani rodzić"...

Katarzyna przewija Jasia na stole, pod którym Kryśka z Antosiem bawią się w dom. Za drzwiami małego "salonu" z telewizorem, wersalką, pianinem, półkami książek ciągnącymi się pod sufit i stołem, na którym można przewinąć niemowlę, dochodzą szumy i wrzaski sześciorga jeszcze obecnych w domu.

Sebastian próbuje dociec, o co chodziło z tym tętniakiem: - Nie pytam już: "Dlaczego?". Poczułem, jakie to nasze życie kruche: Kasi mogło nie być, musiałbym wychować nasze dzieci bez niej. Nie rozpamiętuję - cieszę się i doceniam każdy dzień. Z nią. Z nimi.

Nie brakowało wokół nich ludzi: przejętych, lojalnych, pomocnych. Zaczęli się zastanawiać, czy ich życie ma wyglądać tak jak dotychczas: Kasia pracowała w jednej ze szkół biznesu, praca naukowa Sebastiana leżała odłogiem, w domu byli na zmianę: gdy jedno pracowało, drugie zajmowało się dziećmi. Szarpanina. Nie brakowało konfliktów, w oczach mieli tylko kolejne obowiązki, terminy, sprawy. Choroba zatrzymała ich w miejscu: "Jednak nie tak miało być". Zdecydowali, że będą częściej korzystać z pomocy opiekunek, że zawsze będzie ktoś, kto będzie pomagał Kasi w organizowaniu domu (kiedyś wydawało im się, że ze wszystkim muszą poradzić sobie sami), że ona sama powinna ograniczyć pracę do tłumaczenia. Nie muszą ze wszystkim radzić sobie sami.

Cztery miesiące po operacji zaszła w ciążę - miała urodzić się Wiktoria. Kop hormonalny, jaki kobieta wtedy otrzymuje, postawił ją na nogi.

Magda była taka, iż Kaśka i Sebastian po jej urodzeniu doszli do wniosku, że niczego jej nie brakuje: ładna, zgrabniutka, do tego miała zagadkowy, niepodrabialny wdzięk.

Sebastian: - To zawsze jest tajemnica: jakie będzie to dziecko, jaki będzie miało charakter, temperament? Czego o sobie, dzięki niemu, się dowiemy? Jakie nowe furtki nam sobą otworzy?

Z Magdą otworzyli dom. Miała trzy dni, gdy, niosąc ją na rękach i prowadząc siódemkę rodzeństwa, przyszli z mieszkania w kamienicy na krakowskich Dębnikach, zobaczyć położony kilkaset metrów dalej dom. Był stary, ponad stuletni, ale w dobrym stanie. Właścicielowi zależało na tym, by był zamieszkany i by go nie wyburzono dla postawienia bloku w środku dawnej podmiejskiej zabudowy. Nie zastanawiali się nawet chwili, czy warto: rata kredytu, jaki zaciągnęli na remont domu, była niższa od czynszu płaconego za wynajmowane mieszkanie.

W sierpniu robotnicy wbili pierwszy majzel w ścianę, w grudniu, tuż przed świętami, Kubisowie się wprowadzili. W styczniu Sebastian wyjechał do Triestu na półroczne stypendium naukowe. Kiedy po tygodniu złamał nogę w kostce, Kaśka pomyślała: "To dlatego, że nie chciał nas ze sobą zabrać". Dwa tygodnie później dowiedziała się, że jest w kolejnej ciąży (tym razem urodzi się Antek). Na przełomie marca i kwietnia dojechała do niego z ósemką dzieci. Wcześniej, dzięki pomocy przyjaciół z neokatechumenatu, Sebastian znalazł mieszkanie, wyposażył je w piętrowe łóżka i materace, w garnki i talerze.

Katarzyna: - I było ciepło, i prowadziłam dom, i szlifowałam sobie w codziennych sytuacjach mój nawykły do specjalistycznych tłumaczeń włoski. Dzieci chodziły do szkoły albo siedziały ze mną. Antek rósł w brzuchu.

Nie przywieźli żadnych oszczędności, choć stypendium było szczodre i pozwalało na spokojne życie w dziesiątkę. Z mniejszym kombinowaniem niż w Polsce, jak przeżyć do pierwszego.

"Wszystkie pani?" - Staś przedrzeźniał dociekliwych Włochów, liczących z lekkim niedowierzaniem gromadę małych Kubisów, wychodzących z mamą na spacer. Byli egzotyczni. W sklepie pytano Katarzynę, czy jest świadkiem Jehowy albo z neokatechumenatu. Przytakiwała, że należą do tej drugiej wspólnoty. "To wszystko jasne".

Pytań, po co tyle dzieci, nie udaje się jednak uniknąć ani w Polsce, ani we Włoszech. Nie ustają dociekania: czy to odpowiedzialne? Czy Kasia nie ryzykuje życiem, rodząc kolejne? Czy nie wiedzą, że liczne potomstwo mają z reguły rodziny patologiczne? Nawet niektórzy lekarze, gdy Kaśka musiała leczyć rogówkę, widzieli w ciąży problem: "Jak mamy leczyć, jeśli pani jest w ciąży i nie może przyjmować wszystkich leków?".

Sebastian: - A którego moglibyśmy nie mieć?

Jest i różnica: we Włoszech pytano, czy wszystkie są ich, a kiedy przytakiwali, nie było końca rozmowie i pytaniom. W Polsce też pytają, po czym zapada milczenie - jakby dowiedziano się czegoś, o czym nie wypada mówić.

Kaśki oko ostatecznie wyleczyli w jednej z weneckich klinik okulistycznych. Ciąży (w drodze była Wiktoria) nie traktowano jak dodatkowego problemu, bo łzy z surowicy, jakich potrzebowała jej rogówka, by móc się regenerować, nie szkodzą ani ciężarnym, ani dzieciom.

Sebastian: - Powołanie? Posiadanie dzieci. Nie mamy finansowego zabezpieczenia na czarną godzinę, trudności nie brakuje. Ale przecież zawsze z nich wychodzimy, nie jesteśmy głodni ani zabiedzeni, rachunki i raty kredytu płacimy na czas. Dzieci są inteligentne i zdrowe. Więc to, co dla mnie najważniejsze, to chyba właśnie przyjmowanie kolejnych dzieci.

Kolekcjonuje ich rysunki. Kiedyś pokazał je opiekunce, studentce psychologii. "Rzadko się zdarza, by rysunki były tak kolorowe i radosne..." - usłyszał.

"Mamo, ty mnie urodziłaś na małego chłopca, a tata urodzi mnie na dużego" - powiedział Franek, kiedy miał cztery lata. Katarzyna poprawiła okulary, Sebastian przełknął ślinę. Z wrażenia, że ich mały syn ma taką intuicję.

Katarzyna ma wyrzuty sumienia, bo każdej z sześciu córek i pięciu synów najchętniej poświęciłaby cały swój czas, a musi go dzielić przez jedenaście, dodając do tego tłumaczenie i gotowanie. Sprzątanie już dawno uznała za najmniej ważne.

Zuza przygotowywała się do trzech olimpiad: z chemii, fizyki i języka polskiego - nie znalazła czasu, by z nią przysiąść. Ale może nie musiała, skoro córka świetnie sobie poradziła i wyszła z etapu szkolnego. Mariankę powinna pogonić do ćwiczeń na skrzypcach. Dziewczyna robi to bez entuzjazmu, ale trzeba być konsekwentnym - wytrzymać choć do końca roku, potem zobaczą, co dalej. Stasiowi miała kupić kredki... Magda już piąty raz mówi: "Mamoooo...", więc Kasia piąty raz pyta: "Co córeczko?". "Bo, mamooo..." - Magda chce skupić całą uwagę mamy na sobie. By była tylko dla niej.

Katarzyna: - Lubię iść do sklepu i brać ze sobą tylko jedno dziecko - by każde miało czas, kiedy jestem tylko dla niego.

Sebastian: - Nie wiem, dlaczego na posiadanie dzieci patrzy się jak na udręczenie, rodzaj cierpienia, że to tylko praca. Oczywiście, to jest i to, ale problem z życiem nie polega na tym, czy ma się dzieci, czy nie - ale czy ma ono sens, czy jest nakierowane na nieskończoność, czy jest uratowane i zbawione. Nasza sytuacja komuś z zewnątrz może się wydawać nie do zniesienia, trudności wielokrotnie przekraczają nasze możliwości - a przecież przeszliśmy przez nie, jak Izraelici przez Morze Czerwone. Dla nas to jest znak: Komuś na nas, tak jak na tamtych uciekinierach, zależy.

Kaśka postawiła wodę w kilkulitrowym błyszczącym garnku, wsypała trzy paczki mrożonych warzyw. Obiera kilka dużych ziemniaków, kroi w kostkę. Do tego sól i przyprawy. Gdy zupa prawie gotowa, dolewa kartonik wysokotłuszczowej śmietany.

- Będzie jarzynowa? - Staś nie udaje entuzjazmu. - To na razie poproszę o bułkę z masłem.

Nie pytają, czy starczy do pierwszego, bo wiedzą, że nie starczy.

Katarzyna: - Raczej zastanawiamy się, co zobaczymy tym razem. Może ja otrzymam dobrze płatne zlecenie, może Sebastian intratną dodatkową pracę. Różne rzeczy już widzieliśmy.

Na przykład wtedy, gdy Emilia rozpoczynała naukę flamenco. Zapisując córkę na test kwalifikacyjny, Katarzyna zastanawiała się, skąd właściwie wezmą pieniądze, by opłacić naukę. Odpowiedź poznała po teście - Emilia okazała się tak zdolna, że zakwalifikowano ją do grupy tanecznej, która za naukę nie płaci.

Albo ktoś coś kupuje, np. koszyk jabłek i mandarynek. Albo daje pieniądze, nieproszony.

Przez pięć ostatnich lat nie byli razem na wakacjach: nie ma kwatery, która by ich pomieściła, ani transportu. Dzieci rozsyłają po znajomych i rodzinie. Potrafią jednak spełniać marzenia - ostatnio remontują strych. Odliczają czas, by przenieść dzieci z dwóch pokojów do kilku.

Słysząc kolejny raz, że z taką liczbą dzieci żyją na koszt państwa, już nie wchodzą w spory, niczego nie tłumaczą. Tylko Sebastian liczy, w głowie: odsetki od zaciągniętego kredytu, dodać podatki, dodać VAT od towarów i usług (ile jedzenia i pampersów choćby tylko na tydzień!), dodać to, co dzieci wypracują, gdy zaczną zarabiać i płacić podatki, także na czyjeś emerytury. Policzy i pomyśli: "Wszystko się zgadza, nie ma czego tłumaczyć".

Każde z dzieci było odkryciem i zaskoczeniem. Za każdym razem Katarzyna i Sebastian rozpoczynali od nowa naukę ich zdolności, charakteru, serca.

Zuzia - intelektualistka, skrzypaczka. Daje sobie radę w klasie prymusów w bardzo dobrym gimnazjum, dobre serce dzieli z głębokim poczuciem sprawiedliwości: jeśli starsze rodzeństwo ma dyżury w kuchni, dlaczego niektórzy robią wszystko, by ich to ominęło? Co zrobić, by zawsze było sprawiedliwie?

Emila jest pogodna i nie zraża się trudnościami. Dużo pracuje. Precyzyjna. Chce projektować modę.

Franek gra na wiolonczeli, pisze książkę, w przedszkolu narysował parę zeszytów komiksów. Filozof, mając cztery lata, zapytał mamę: "Po co mnie urodziłaś? Teraz będę musiał tylko umrzeć...".

Staś: przeciwieństwo starszego brata, dlatego w dzieciństwie nazywali ich Ramzes i Kryzys - bezproblemowy, prawdziwe historie ubarwia tym, co sam wymyśli.

Marianna: "puszeczka" - zamknięta w sobie, ale ma charakter, i to gwałtowny.

Wiktoria: wielkie oczy, drobne ciałko. Z wielkiej radość potrafi łatwo przejść w płacz nie do opanowania.

Krysia: uosobienie optymizmu. Prawie niepodważalnego.

Magda: "kotka" - długo nie mówiła, lubi skupiać na sobie całą uwagę drugiej osoby.

Antoni: słysząc podniesiony głos mamy, biegnie, by powiedzieć: "Przepraszam, mamo". Ale sam też lubi się powydzierać.

Jurek: więcej się uśmiecha, niż mówi.

Jaś: zagadka.

Kubisowie nie zastanawiają się, co jest najlepszego w tym wszystkim. Chyba wiedzą - oni, cała jedenastka. No i to, co ich łączy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2007