Idziesz jak na wojnę

„Wolałabym leżeć u was” – pisała Olga w nocy do koleżanki, która pracuje w szpitalu psychiatrycznym.

19.05.2014

Czyta się kilka minut

Róża na świecie – od pięciu minut. Warszawa, 31 sierpnia 2013 r. / Fot. Adam Palenta
Róża na świecie – od pięciu minut. Warszawa, 31 sierpnia 2013 r. / Fot. Adam Palenta

Jagoda. Dwa porody naturalne; pierwszy w szpitalu, drugi w domu: – Prosiłam męża: „chwyć go tak, żeby nie przyłożył o wannę, kiedy wyjdzie”. Gdy już go trzymał, cieszyłam się, że położna nie zdążyła na czas. Bo nie dotykały go żadne obce ręce. Był tylko nasz.

Magda. Trzy cesarki: – Chodzi o to, by do minimum ograniczyć niebezpieczeństwo. Idziesz jak na wojnę. Masz listę rzeczy, bez których się nie obejdzie. Wszystko zaplanowane co do minuty. I cel: wyciągnąć z brzucha dziecko.
Olga. Cztery porody naturalne; pierwszy w szpitalu, następne w domu: – Po tamtej nocy nie odpowiadałam już ani na słowa ordynatora, który przy obchodzie rzucił: „coś się mama przy parciu nie spisała”, ani na słowa pielęgniarki, która widząc moje płaskie brodawki stwierdziła: „tym pani dziecka nie wykarmi”.

Marta. Jedna cesarka: – Usłyszałam, że mamy XXI wiek i poród naturalny to duże ryzyko. Że medycyna poszła do przodu. Byłam grubo po trzydziestce. To mogło być nasze pierwsze i ostatnie dziecko.

Dwie godziny po

Szpital. Prawie trzecia nad ranem. Kobiety, które leżą z Olgą na sali, są po cesarkach. Jedna z nich niemiłosiernie jęczy.

Olga bólu się nie bała. Od matki usłyszała, że „ból porodowy jest przereklamowany”. Od koleżanki, że poród to „krwawe przeżycie na granicy życia i śmierci”. Ale kiedy przechodziła przez tzw. kryzys siódmego centymetra (czyli siedmiocentymetrowe rozwarcie porodowe), wiedziała, że przesadziły obie.

W szyby wali czerwcowy deszcz. Kraków właśnie świętuje „Wianki”. Jasiek przychodzi na świat, kiedy nad miastem błyskają ­fajerwerki.

Kilka godzin wcześniej

Olga: – Mogę przykucnąć albo zostać na czworakach?
Położna: – Proszę leżeć na plecach, nogi podnieść i oprzeć.
Olga: – Wygodniej mi na czworakach.

Położna waha się. Patrzy na lekarza. Ten kiwa przecząco głową. Olga kładzie się na plecach.
Kiedy po porodzie położna chce pomóc Oldze podnieść się, ta odruchowo ją kopie. Syczy: „chcę sama”.
„Przegrana” – tak się wtedy czuje. Pamięta, że ją zszyli, że dziecko zabrali po dwóch godzinach, że kazali jej leżeć. Gapi się więc na swoje paznokcie u nóg. Przed chwilą zdążyła policzyć, że Jasiek ma wszystkie palce u rąk. Za dwanaście godzin znowu go zobaczy. Do tego czasu mały leży w „plastiku” – jak go nazywa, a jego ojciec wrócił najpewniej do akademika, gdzie mieszkają. Co mógł robić tamtej nocy? Nie zapytała go.
– Może wypił piwo. Najpewniej nie zasnął – mówi.

Kolejnego dnia powiedział jej, że kiedy od niej wychodził, usłyszał od portiera: „A pan czego tu o tej porze jeszcze szuka?”.

Dzień drugi

Jest kwadrans po jedenastej. Olga dalej leży. „Cesarki” dostały już swoje dzieci. Tylko Jaśka jeszcze nie przywieźli. Dwie myśli przecinają Oldze głowę na zmianę. Kiedy nie słyszy dziecięcego płaczu dobiegającego z korytarza, myśli: „Może umarł i nikt nie ma odwagi mi powiedzieć?”. Kiedy jakieś dziecko płacze, słyszy Jaśka. „Może ktoś zrobił mu coś złego? Może jest chory?” – maltretuje się w duchu.

Obserwuje kątem oka sąsiadkę – kobietę przed czterdziestką, przy łóżku której pielęgniarka zostawiła kilkanaście minut temu dziecko. Ona i dwie kobiety, które przyszły w odwiedziny – chyba jej matka i siostra – obserwują małego.
– Może weźmie go pani i spróbuje nakarmić? – nie wytrzymuje Olga.

– Myśli pani, że mogę? – pyta sąsiadka.
Śniadanie. „Cukrzyca 37”, „niskotłuszczowa 24”, „trzydziestka szóstka” – padają hasła jedno za drugim. Olga podnosi rękę na „niskotłuszczową 24”. Swojego imienia do końca pobytu na porodówce nie usłyszy.
Przed południem przynoszą Jaśka. Mały ma spłaszczoną z jednej strony głowę, wybroczyny pod oczami i nie chce jeść. „Jezu, jest upośledzony” – boi się Olga.

Później dopiero się dowie, że spał całą noc na jednej stronie (stąd spłaszczona głowa), za słabo parła (stąd wybroczyny) i że dokarmiają go sztucznym mlekiem (dlatego nie chce jeść).

Olga: – Piersi rozsadzało mi od nadmiaru pokarmu. Ale kiedy poprosiłam, by pielęgniarki go nie dokarmiały, bo nie chce później mojego mleka, usłyszałam: „Chce pani zagłodzić własne dziecko?”.

W nocy Olga ma gorączkę. Ale chce ją ukryć, by wyjść ze szpitala jak najszybciej. „Wolałabym leżeć u was” – pisze do koleżanki, która pracuje w szpitalu psychiatrycznym.

Kilka miesięcy przed

Magda i Jagoda spisały listy. Dzieli je każdy punkt, łączy powód, dla którego je przygotowały.
Magda: – Znasz swoje ciało, ale nie w sytuacji porodu. Nie wiesz, jak zareaguje. Dlatego szukasz rozwiązania najbardziej przewidywalnego, obarczonego najmniejszym ryzykiem – dla dziecka i dla siebie.
Jagoda: – Lubię mieć wszystko pod kontrolą. A w ciąży poczułam, że to trudniejsze. Dlatego zaplanowałam to, co było możliwe. To mnie uspokoiło.

Magda swoją listę ma w głowie, Jagoda spisała ją na kartce.

Lista Magdy.
Plusy cesarki:
– nie powinno być komplikacji; jest mniejsze ryzyko, że dziecku stanie się coś złego podczas porodu,
– boję się cięcia, ale bardziej boję się „rozerwania” podczas porodu naturalnego, a później np. nietrzymania moczu,
– cesarka umożliwia zaplanowanie daty i godziny zabiegu,
– daje pewność, że wszyscy będą na miejscu, i minimalizuje loterię personelu, na który można trafić,
– cięcie wykona opłacony wcześniej lekarz; nie będę musiała liczyć na łaskę i niełaskę innych.

Minusy (stają się wyraźniejsze po porodzie):
– ból jest silny; zwłaszcza wtedy, gdy silne leki przeciwbólowe zastąpiono słabszymi,
– przez miesiąc nie powinnam podnosić ciężkich rzeczy, co w praktyce jest niemożliwe.
Plusy wygrywają. Magda decyduje się na cesarkę. Rozmawia z mężem. Jeszcze raz wspólnie analizują za i przeciw. Są zgodni. We wskazaniach do cięcia wpisują „lęk przed porodem”.

Na pierwszą cesarkę idzie „zielona jak pietruszka”. Do drugiej – jak na wojnę. Uzbraja się w potrzebną wiedzę, przygotowuje ubrania (szlafrok – nie frotowy; bieliznę – nie o trzy rozmiary za dużą), opłaca lekarza i najważniejsze – wyznacza cel: „wyciągnąć z brzucha dziecko”. Nie może przestać myśleć o tym, co usłyszała wcześniej od znajomych: „rozerwało mnie od pochwy do odbytu”, „wyciskałam dziecko”, „urodził się podduszony”.

Lista Jagody:
– szpital z najłatwiejszym dostępem do znieczulenia;
– jednoosobowa sala, ograniczająca „ekspozycję na widok publiczny”;
– dobra położna – taka, która obieca, że jeśli to nie będzie konieczne, nie natnie jej przed porodem i nie zabierze od razu dziecka.

Kiedy Jagoda odhacza ostatni punkt, nieco się uspokaja. „Nie będzie tak jak z Olą (jej kuzynką), której kazali przeć z całej siły i podali oksytocynę, choć jej nie chciała” – myśli.

Marta kilka tygodni przed porodem spotkała się z przyjaciółką. – Tylko nie udawaj, że jesteś bohaterką – słyszy od niej.
Marta: – Radziła mi, żebym po cięciu nie bała się prosić o środki przeciwbólowe, jeśli będzie źle.

Było?
– Po dwunastu godzinach trzeba zacisnąć zęby i – choć boli jak nie wiem co – wstać.

Dlaczego cesarka?
– Z wielu powodów – mówi Marta. I wymienia: była po trzydziestce z niewielkimi komplikacjami zdrowotnymi, więc lekarz zasugerował. Doradzała też przyjaciółka – bo mamy XXI wiek, medycyna poszła do przodu i warto korzystać z jej dobrodziejstw. – Poza tym dziecko nie jest narażone na podduszenie, na urazy i bakterie, z którymi ma kontakt przy porodzie naturalnym – dodaje.

Marta jest zadowolona, że tak wybrali. – Gdybyście się zdecydowali na poród ­naturalny, z Mają mógłby być duży problem, bo była porządnie owinięta pępowiną – usłyszeli po porodzie od lekarza. Marta mówi, że to dzięki niemu i ludziom, których spotkała w szpitalu, się udało. Że to oni dali jej poczucie bezpieczeństwa.

Kilka lat po

Dochodzi szesnasta. Jagoda usiłuje, nie wykonując gwałtownych ruchów, rozbić kotlety. Nabiegała się dziś po mieście (poczta, rachunki, zakupy). Chciała wszystko dopiąć na ostatni guzik przed porodem. Termin ma za kilka dni. Siadają do stołu z mężem i córką. Po obiedzie wszystko dzieje się kilka razy szybciej niż zwykle. Jagoda czuje, że odeszły jej wody płodowe, mąż odprowadza córkę do sąsiadów, ona dzwoni do położnej i wchodzi do wanny. Kiedy mąż wraca, Jagoda dotyka już główkę dziecka. Bierze jego rękę i kieruje ją między uda.

Jagoda: – Było tak, jak sądziłam. Mogę urodzić sama. Po pierwszym porodzie byłam pewna dwóch rzeczy: że do szpitala wracać już nie chcę i że mam dość siły, by urodzić bez znieczulenia i innych „wspomagaczy”.

Kiedy pytam, dlaczego na dobre pożegnała się z porodówką, przywołuje badanie, na które wysłała ją pielęgniarka. W gabinecie siedział młody mężczyzna, który nie miał żadnej plakietki i nie przedstawił się Jagodzie. „Stażysta” – pomyślała. Zadał jej kilka pytań i poprosił, by rozebrała się do badania.

Teraz, kiedy o tym mówi, jest na siebie zła za to, że wtedy rozebrała się bez słowa. Ale też za to, że po porodzie nie urządziła awantury, kiedy dowiedziała się, że przekłuli jej pęcherz płodowy i podali oksytocynę, choć mówiła, że ma dość siły, by urodzić bez niej.

– Moja „lista bezpieczeństwa” okazała się na nic. Nie mogłam przecież przewidzieć, na kogo trafię – mówi Jagoda.
Magda idąc na drugą cesarkę, mniej boi się bólu, choć w przeciwieństwie do pierwszego porodu wie, że jest silny. I wie jeszcze jedno, że poród to nic w porównaniu z tym, co jest później.

– Nikt nie powiedział mi, że po urodzeniu dziecka trzeba pożegnać się z dotychczasowym życiem na dobre. Młodzi rodzice nie są do tego przygotowywani – mówi.

Czerwony dywan

Olga chodzi po przekątnej pokoju tam i z powrotem. Położna siedzi przy dużym drewnianym stole, pod oknem z widokiem na ulicę. Nie patrzą na siebie. Choć Olga wie, że położna śledzi ją kątem oka.

O tym, co dzieje się u nich w domu, wiedzą tylko ona, jej mąż i położna. Teściowa nigdy by na ich pomysł nie przystała. Kiedy przed pierwszym porodem Olga wspomniała, że wybrała szpital, w którym nie nacinają kobiet, usłyszała od niej, że dobra matka nie myśli o sobie. – A co dopiero poród naturalny w domu – mówi Olga.

Wygląd mieszkania nie zapowiada tego, że za chwilę przyjdzie tu na świat dziecko. Przygotowań było niewiele. Nożyczki do przecięcia pępowiny wylądowały na dziesięć minut w gotującym się wrzątku. Miseczka na łożysko, kupiona w komplecie z mikserem, stoi obok łóżka. Położna razem z torbą, w której nie wiadomo dokładnie, co jest – jak mówi Olga, zajęły swoje miejsca.

Dzieci śpią w pokoju obok.
Olga: – W szpitalu, przy rozwarciu na dziewięć centymetrów, musisz już przeć. A to przecież dopiero pierwsza faza porodu. W domu w tym czasie zwykle zasypiam, nabieram siły. Kiedy odpocznę, dziecko wypieram z siebie bez nadprzyrodzonej siły.

Dom jest dla niej najbardziej naturalnym miejscem do urodzenia dziecka. Kiedy na świat przychodzi Marianna, w pokoju obok śpi Jasiek, który budzi się nagle. – Z Marianną przy piersi i dyndającą wciąż między udami pępowiną, uklękłam przy jego łóżeczku. Chciałam, żeby zasnął, bo byliśmy dopiero w połowie. Nie ma w tym żadnej sztuczności – mówi Olga.

Czy nie bała się nieoczekiwanych komplikacji, rodząc w domu?
– Nie, bo poród naturalny, niezamknięty w ramach czasowych, przebiegający zgodnie z fizjologią ciała kobiety i poprzedzony nadzorowaną przez lekarza ciążą, jest bezpieczniejszy od porodu przyspieszanego na różne sposoby w szpitalu – mówi Olga. I dodaje: – Przed każdym porodem rozkładamy obok łóżka czerwony dywan. To na nim przychodzą nasze dzieci na świat.

Imiona bohaterek zostały zmienione.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka i redaktorka „Tygodnika Powszechnego”. Doktorantka na Wydziale Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Do 2012 r. dziennikarka krakowskiej redakcji „Gazety Wyborczej”. Laureatka VI edycji Konkursu Stypendialnego im. Ryszarda Kapuścińskiego (… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2014