Trzy historie zbrodni

„Inna dusza”, „Preparator” i „Manson” to najkrwawsze książki roku. Równie wiele je łączy, jak dzieli.

30.08.2015

Czyta się kilka minut

Zdaniem Jeffa Guinna zbrodnia, której w 1969 r. dokonał Charles Manson, miała w sobie więcej z tragicznej komedii omyłek niż satanicznych rytuałów oszalałej sekty. / Fot. Domena Publiczna
Zdaniem Jeffa Guinna zbrodnia, której w 1969 r. dokonał Charles Manson, miała w sobie więcej z tragicznej komedii omyłek niż satanicznych rytuałów oszalałej sekty. / Fot. Domena Publiczna

Wspólny jest temat: mord i przyległości. A więc sprawca, jego motywacje, konstytucja psychiczna, najbliżsi, środowiska, wreszcie – konsekwencje czynu. Śmierć, strach, rozgłos, piętno odciśnięte na społeczności.


Książki polskich autorów reprezentują wymiar stricte lokalny. „Inna dusza” Łukasza Orbitowskiego to zapyziała Bydgoszcz lat 90.; minimalistycznie oddana Łódź stanowi tło akcji „Preparatora” Huberta Klimki-Dobrzanieckiego. Obie traktują o zbrodniach dokonanych w Polsce i poza Polską raczej nieznanych. Natomiast „Manson. Ku zbrodni” Jeffa Guinna to opowieść o jednym z najbardziej rozpoznawalnych przestępców XX wieku.


„Inna dusza” i „Preparator” ciekawie krzyżują beletrystykę i non-fiction. Orbitowski i Klimko-Dobrzaniecki dysponowali aktami sądowymi czy relacjami prasowymi z dawnych spraw, i opierając się na nich zbudowali beletrystyczne narracje. Startowali z tego samego punktu, ale poszli różnymi drogami. „Preparator” został pomyślany jako książka gadana, wylewny monolog sprawcy przetykany z rzadka kwestiami interlokutora, cokolwiek mało dociekliwego, pierdołowatego psychologa więziennego. „Inna dusza” zaś to powieść z dwiema uzupełniającymi się perspektywami narracyjnymi, galerią charakterów i rozbudowanymi opisami, których celem jest odtworzenie Bydgoszczy końca minionego wieku.
Książka Guinna to z kolei klasyczna pozycja literatury faktu – biografia, w której wnikliwie, na szerokim tle analizowane są kolejne etapy życia tytułowego bohatera. Autor w plastyczny sposób ukazuje Amerykę tamtej doby, zwłaszcza moment zasadniczej zmiany: od ekstatycznego lata miłości roku 1967 po morderstwa pastora Kinga i senatora Roberta F. Kennedy’ego, masakrę w Mỹ Lai, zabójstwo na koncercie Rolling Stones w Altmont. Pisze o czasie, w którym ideały hippisów legły w gruzach.

Dwieście stron nudy

Protagonista „Preparatora” jest człowiekiem od najmłodszych lat nieszczęśliwym i wykluczonym. Jąkała, mańkut, nerwus, syn wrogich sobie ludzi: ponurego „zimnego doktora”, zajmującego się przygotowywaniem zmarłych do pogrzebu, i łódzkiej włókniarki, która szacunkiem i uczuciem darzy wyłącznie uzdolnioną, pracowitą córkę. Z czasem bohater powieli znane wzory. I on zostanie preparatorem, i jego małżeństwo trudno będzie uznać za udane. Tym większe zaskoczenie, gdy ten szaraczek i świętoszek, gromiący zepsucie współczesnego świata, okazuje się potworem – nekrofilem, kazirodcą, wreszcie – mordercą.


Końcowe 20-30 stron „Preparatora” to dobra literatura. Mocna kulminacja, z wprawą zaaranżowane spiętrzenie decyzji i zaniechań głównego bohatera poprzedzone jest jednak blisko dwustoma stronami nudy i nijakości. Być może taki był zamysł – ukazać banał i pospolitość życia w banalnym, pospolitym miejscu. Jeśli tak, wskazana byłaby silniejsza kondensacja narracji, żeby czytelnik nie musiał brnąć przez tyrady konserwatywnego chłopka-roztropka, sztampowe relacje z młodzieńczych inicjacji, zapętlone sceny z domu rodzinnego.


Choć miejscem akcji jest Łódź, owej Łodzi trudno uświadczyć. Klimko-Dobrzaniecki poprzestaje na ogólnikowych punktach orientacyjnych typu „cmentarz”, „bloki” czy „zakłady włókiennicze”. Szkoda, że nie pokusił się o nasycenie książki łódzkim konkretem i detalem.


Najwięcej wątpliwości budzi opis relacji głównego bohatera z siostrą. Oto będąc już kobietą dorosłą i odnoszącą sukcesy, oświadcza ona raptem, że kocha brata i jemu tylko pragnie oddać cnotę. Mało tego – on, ta zahukana, moralizująca marnota z żoną i trójką dzieci na karku, bez mrugnięcia okiem przystaje na jej propozycję, po czym przez ładnych parę tygodni oddają się radosnej, kazirodczej kopulacji. Daleko tu do rzetelnej psychologii postaci.

Brutalna komedia omyłek

W odróżnieniu od kanonicznego już „Helter-Skelter. Prawdziwa historia morderstwa Mansona” duetu Vincent Bugliosi i Curt Gentry, „Manson. Ku zbrodni” skupia się nie na zbrodni samej, śledztwie i głośnym procesie, ale na drodze Mansona do okrutnych czynów.


Guinn precyzyjnie i bez sentymentalnego efekciarstwa opisuje dzieciństwo i młodość dziwnego, agresywnego chłopca. Jego rozrywkowa matka lądowała a to za kratami, a to w ramionach kolejnych kochanków, ojciec i ojczym Charlesa nie chcieli mieć z nią i z nim nic wspólnego. Manson od najmłodszych lat kłamał, kradł i manipulował bliskimi. Jego młodość to szlak placówek wychowawczych i przestępstw, od włamań po gwałt. Gdy w marcu 1967 r. opuszczał więzienie Terminal Island w Los Angeles, miał 32 lata, z których większość spędził w zamknięciu i w towarzystwie zakapiorów. To w więzieniu wykrystalizowała się jego eklektyczna pseudofilozofia życiowa, którą później konsekwentnie urzeczywistniał: mieszanina scjentologii, metod samodoskonalenia Dale’a Carnegiego – autora bestsellera „Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi”, „prawd” z powieści s.f. „Obcy w obcym kraju” Roberta Heinleina oraz przejętych od alfonsów technik uwodzenia i werbowania młodych dziewcząt.


Marzyła mu się muzyczna kariera, dzięki niej chciał nasycić narcyzm i sterować masami. Był tym opętany, jak i przeświadczony o swoim fenomenalnym talencie. Kiedy tylko znalazł się na wolności, a wokół trwał akurat hippisowski karnawał, zabrał się za wcielanie swej obsesji w życie. Rychło skrzyknął trzódkę wyznawców płci obojga. Tak powstała Rodzina – na pozór idealna, harmonijna społeczność mistrza i uczniów. Jej siłę stanowiły zapatrzone w Mansona kobiety. A on skwapliwie korzystał z władzy absolutnej: słał je na żebry i pod latarnię, wypożyczał znajomym jako seksualne zabawki, okradał. Niektóre bił, od każdej wymagał posłuszeństwa i stałej posługi.


Świat jednak nie chciał uznać w nim genialnego muzyka – sesje nagraniowe wypadały katastrofalnie, wpływowi producenci widzieli w nim co najwyżej brzdąkającego na gitarze przeciętniaka. Wraz z niepowodzeniami narastała w Mansonie agresja i paranoja. Uważał, że Beatlesi dzielą się z nim przekazem za pomocą „Białego Albumu”. Z niego to wziął kluczowy element swojej wizji, czyli Helter Skelter: „W wyniku wydarzenia bądź serii wydarzeń określanych jako Helter Skelter miała wybuchnąć wojna, w której czarni uśmiercą większość białych i zniewolą ocalałą grupę swoich dawnych oprawców. (...) Biblia rzekomo zapowiadała, że Charlie poprowadzi Rodzinę do bezdennej czeluści, gdzie pozostanie ona w ukryciu, podczas gdy w świecie białych ludzi zapanuje chaos”.


Manson pożenił Beatlesów z Apokalipsą, obsadzając siebie w roli Zbawiciela. Potrzebował środków na realizację planów i utrzymanie Rodziny, wdał się więc w handel narkotykami i bezwzględne rozrachunki. To moment, kiedy Rodzina stała się Bandą. Najpierw sam prawie zabił czarnoskórego dilera, potem zbrodni dokonał jego kompan, Bobby Beausoleil, wespół z dwiema członkiniami Bandy. Beausoleil rychło wpadł i Manson przeraził się, że śledztwo dojdzie i do niego. Postanowił, że Rodzina/Banda dokona serii morderstw naśladowniczych, dzięki którym policja uzna, że – skoro ktoś wciąż popełnia w L.A. podobne zbrodnie – Beausoleil jest niewinny. Przy okazji wywołają one Helter Skelter, bo zostaną upozorowane na dzieło Czarnych Panter. To w ten sposób doszło do masakry w rezydencji Romana Polańskiego i mordu na małżeństwie Le Bianca. Oczywiście nikt nie powiązał tych krwawych aktów z osobą Beausoleila.


Rozkładając w rzetelnej i wciągającej biografii na czynniki pierwsze fatalne tygodnie przed wydarzeniami nocy z 8 na 9 sierpnia 1969 r., Guinn dowiódł, że zbrodnia, która wstrząsnęła Ameryką tamtego lata, miała w sobie o wiele więcej z tragicznej komedii omyłek niż satanicznych rytuałów oszalałej sekty.

Klęska urodzaju

„Inna dusza” Orbitowskiego to powieść z rozmachem zaplanowana i napisana, tyle że ów rozmach przynosi wstrząsającej historii nastoletniego mordercy więcej szkody niż pożytku. Tak jak „Preparator” pozostawiał niedosyt jako książka łódzka, tak „Inna dusza” jest przeładowana bydgoskimi detalami i symbolami. To klęska urodzaju – Orbitowski zbyt usilnie pokazuje, że wiedzę o mieście oraz zwyczajach i wyborach estetycznych bydgoskiej młodzieży ma w małym palcu. Na każdej prawie stronie wtyka marki i metki z „najntisów”, osiągając efekt rekonstrukcji nadmiernej, a przez to sztucznej. Sprawia to raczej wrażenie popisu pilnego etnografa-kulturoznawcy niż prozy. Trudno dociec, co było założeniem autora: opowieść o zbrodni, powieść o dorastaniu czy zaangażowana społecznie realistyczna epika?
Samą sprawę poznajemy dzięki ruchomym punktom widzenia. Orbitowski umiejętnie przeskakuje między narracją w pierwszej osobie, którą prowadzi Krzysiek, a trzecioosobową, oświetlającą jego kumpla Jędrka. Jędrek sam nie wie, dlaczego zabija. Nikt tego nie wie – i ta niewiedza, przypadkowość, tajemnica pcha opowieść naprzód. Postęp akcji byłby z pewnością bardziej płynny, gdyby nie ochota Orbitowskiego, by co i rusz urozmaicać lub powtarzać. A to kilkanaście stron o wyprawie Jędrka do Trójmiasta – z czego bite cztery oddane przyrządzaniu kolacji – a to kilkanaście o jego pobycie w Legii Cudzoziemskiej, a to po raz enty opis śniadania w domu Krzyśka czy też jakiegoś wybryku jego ojca. Ta góra słów rodzi myszkę czytelniczej frajdy.


W materii języka panuje kompletne pomieszanie. Słabo wyedukowani i mało wrażliwi literacko bohaterowie posługują się mową wysoką i oddają patetycznym monologom. W tonacji serio używane są takie epitety jak „draby” czy „drań”, które przywodzą na myśl raczej songi Kabaretu Starszych Panów aniżeli słownik nastolatków z nieciekawej okolicy.
Bydgoszcz – choć zapewne nie był to raj – oddana została w naturalistycznej manierze rodem z Żeromskiego i Zoli. W tym kujawskim Gotham brakuje już tylko watah bosych dzieci i suchotników mrących na trotuarze. Do tego dochodzą ryzykowne metafory („Pod oczyma wory grube jak powieść o samotnych babach”), jak i liczne błędy stylistyczne i repetycje, które uszły uwadze podczas redakcji. A odpowiedź na pytanie, ile razy da się użyć w powieści określenia „żylasty”, „sunie” lub „kokosić się”, w tym przypadku brzmi: naprawdę wiele.


Dopiero finał „Innej duszy” nie rozczarowuje. Te kilkadziesiąt stron, od drugiego morderstwa w górę, to świetna robota. Odpowiednie tempo, kontrola nad wątkiem i postaciami, konkret zamiast gadulstwa i nawału rekwizytów. Jakby Orbitowski wreszcie poczuł, że nie musi już przekonywać, iż rzecz osadzona jest w Bydgoszczy i za pierwszej kadencji Kwaśniewskiego. Niestety, trochę na to za późno.


Naiwnością byłoby oczekiwać, że literatura odpowie, skąd w człowieku zło. Ale literatura wciąż powinna o to pytać. I takimi właśnie pytaniami są książki Klimki-Dobrzanieckiego, Guinna i Orbitowskiego. ©

Hubert Klimko-Dobrzaniecki, PREPARATOR, OD DESKI DO DESKI, Warszawa 2015
Jeff Guinn, MANSON. KU ZBRODNI, Agora, Warszawa 2015
Łukasz Orbitowski, INNA DUSZA, OD DESKI DO DESKI, Warszawa 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2015