Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po pierwsze: nie wiadomo, czy premier nie wykorzystał okazji, by pozbyć się ministra, którego i tak chciał się pozbyć z powodów zasadniczych. Jeśli tak, nie miałbym tego premierowi za złe. Nie wystarczy, będąc ministrem sprawiedliwości, być anty-Ziobrą. A Zbigniew Ćwiąkalski robił wrażenie, jak gdyby toczył prywatną wojnę z poprzednikiem, a także jak gdyby był zakładnikiem korporacji, z której się wywodził. Ale mówi się też, że dymisja miała charakter PR-owski, co znaczy, że premierowi leżało na wątrobie tylko to, że minister popsuł swój medialny wizerunek w pierwszych godzinach po samobójstwie Pazika. Jeśli tak, to trzeba się cieszyć, że mamy demokrację, która czasem wymusza racjonalne decyzje, choćby nawet płynęły z niskich pobudek decydentów.
Po drugie, minister nie odszedł w najlepszym stylu. Jedno z dwojga: albo mógł twierdzić, że nie jest winien sytuacji, jaka się wydarzyła w więzieniu w Płocku - w takim razie nie było powodu do składania dymisji. Mógł też wziąć odpowiedzialność za czyny i zaniechania swoich podwładnych - i złożyć dymisję. Istota odpowiedzialności politycznej polega na tym, że minister ponosi konsekwencje tego, co zrobili albo czego nie zrobili jego urzędnicy. W takim przypadku mówi się krótko: biorę za to odpowiedzialność - i tyle. Minister Ćwiąkalski niby wziął odpowiedzialność, po czym długo tłumaczył, że on osobiście nie jest winny temu, co się stało. Tak się nie da. To jest jakaś - nieistniejąca w konstrukcji odpowiedzialności politycznej - trzecia droga.
Po trzecie, wyznaczenie na następcę Ćwiąkalskiego Andrzeja Czumy rodzi mieszane uczucia. Czuma jest człowiekiem solidnym, uczciwym, doświadczonym życiowo i wreszcie - człowiekiem spoza prawniczych korporacji. Ma więc dużo zalet. Ale nie ma fachowego przygotowania do pełnienia tak ważnego urzędu. Czy jego wszystkie zalety razem wzięte przeważą ten jeden defekt?