„Tryumf podłości" i niewinne społeczeństwo

W świetle książki Libery opowieść o PRL-u może być tylko czarno-biała. Zło przychodzi tu od strony bezosobowej władzy i spada na bezgrzeszne społeczeństwo. Otóż kto zbyt prosto oddziela czystych od ubrudzonych, stwarza wrażenie, że interesuje go korzystny autoportret, nie zaś prawda.

13.06.2007

Czyta się kilka minut

Antoni Libera nie przeczytał tekstu, z którym polemizuje. Niewielką część artykułu ("TP" nr 22/07), która dotyczyła jego powieści, zredukował do spraw osobistych. I nawet w tak drobnej ("TP" nr 23/07), podając argumenty z własnej biografii, posłużył się tą samą taktyką, którą wypracował we własnej powieści - idealizującą.

Zdrowy rozum podpowiada zatem, że nie powinienem włączać się w spór z Antonim Liberą. Jeśli jednak odpowiadam na jego list, to z dwóch powodów: po pierwsze, uważam, że sprawa, o którą toczymy spór, jest ważniejsza ode mnie, od mojego adwersarza i od jego powieści; po drugie - z powodu urazy, którą przeniknięty jest jego tekst. Z pewnością chciałem swoim poprzednim tekstem autora poruszyć, nie chciałem go zaś obrazić.

Zasadniczą kwestią, która nas poróżniła, jest ocena PRL-u.

Antoni Libera zdaje się nie zauważać, że moja ocena tamtego państwa została wypożyczona z jego powieści. W "Madame" Polska czasów Gomułki przedstawia się jako świat czteroprzymiotnikowy: nieestetyczny, zakłamany, niefunkcjonalny i opar­ty na przemocy. W "Madame" autor nie ma jednego dobrego słowa dla tamtej rzeczywistości. Taka wersja przeszłości to jego - nie moja - bajka.

W swojej polemice autor nie zakwestionował tej interpretacji. W związku z tym pojawia się jednak problem. Trudno nie przypuścić, by w takim świecie - gdzie nawet na niskim poziomie życia społecznego króluje kłamstwo i przemoc - instytucje życia publicznego były wolne od tych samych właściwości. I tu czeka nas pewne zaskoczenie. Oto dla bohatera "Madame" rzeczywistość PRL-owska nie ma żadnych tajemnic, a państwo jest domeną zła; mimo to decyduje się on na uczestnictwo w tej rzeczywistości. Skromne, rozgrywające się w czasopismach literackich, lecz jednak uczestnictwo. A zatem: albo ktoś wie wszystko i kompletnie nie zmienia swoich poglądów na temat socjalistycznego państwa, albo też jego poglądy nieco rozmijają się z praktyką życiową.

Na moje stwierdzenie, że jego bohater wysyła swoje teksty do "szmatławych pism", autor odpowiada, że kłamię, jako że jego bohater współpracował z emigracją. I na dowód przytacza fragment powieści. Oto on:

"Od dawna nie miałem złudzeń, gdzie żyję i czym jest władza, która tutaj panuje; a odkąd, nie chcąc dłużej układać się z cenzurą, zacząłem swoje prace drukować na emigracji, poznałem na własnej skórze surowe, karcące ramię sprawiedliwości ludowej. Stało się to szczególnie dotkliwe i uciążliwe, po tym jak na Zachodzie, w latach siedemdziesiątych, ukazała się »Klęska« - ów Conradowski romans, jak niezależna krytyka nazwała moją powieść".

Pomijam dziecięcą czytankowość tego fragmentu. To, co najistotniejsze, to sam fakt, że bohater "układał się z cenzurą".

Pozwolę sobie wyraźnie zaznaczyć: jest mi zasadniczo obojętne, jaką wersję PRL-u ktoś snuje. Obojętne, dopóki ktoś nie usiłuje wciągnąć mnie w swoją opowieść i dopóki nie manipuluje wersjami. Tymczasem Antoni Libera stara się mówić równocześnie, że białe jest białe i że białe jest czarne. Nie zarzucam jego bohaterowi "układania się z cenzurą". Stawiam natomiast pytanie, dlaczego autor z jednej strony zamalował portret PRL-u na czarno, z drugiej - mimo wszystko nakazał swojemu bohaterowi z tą czarną, podłą, szmatławą, nikczemną, zakłamaną rzeczywistością jakoś się jednać.

Na to pytanie staram się odpowiedzieć, stając po stronie bohatera. Wnioskuję, że w jego mniemaniu wartość przesyłanego tekstu musiała przekraczać sam fakt "układania się z cenzurą". Intryguje mnie zatem bohater powieści, który ma gębę pełną nonkonformistycznych frazesów, a zarazem wolę publikowania; zastanawia mnie, jak to jest możliwe, że ktoś wie o PRL-u wszystko i wszystko w tym PRL-u kontestuje, a jednocześnie decyduje się "układać z cenzurą". Jeśli tego bohatera osądzam, to w świetle kryteriów moralnych zaproponowanych przez autora powieści.

Zasugerowałem w swoim tekście, że autor przeniósł własną strategię życiową na działania powieściowego bohatera - że, innymi słowy, wplótł w powieściowe wydarzenia pomysł na życie w PRL-u, który sam spełniał. Antoni Libera, dotknięty określeniem "szmatławe, gadzinowe czasopisma", stwierdza, że współpracował z "Tygodnikiem Powszechnym", "Dialogiem" i "Twórczością".

Na dobrą sprawę mógłbym odpowiedzieć tak: albo ktoś pisze powieść o "państwie zła", i ma po temu wszelkie prawa, ponieważ nie wysłał ani jednej kartki tekstu do żadnego oficjalnego pisma, albo też - jak czyniło to wielu przyzwoitych, szlachetnych, prawych ludzi - wysyłał swoje teksty do wybranych pism. Wtedy jednak jego opowieść powinna mieć nieco inny charakter, nieco inny kształt i nieco inną wymowę. Mniej dziecinną, bardziej dorosłą. Mniej prokuratorską - bo w czyim imieniu i jakim czołem - za to prawdziwszą. Powtarzam: albo dotknięcie realiów PRL-u zostawiało nieusuwalny brud na rękach, albo też w tym państwie zła możliwe było jednak godziwe życie na nieco innych warunkach niż przedstawia to Antoni Libera. Albo PRL nie dawał się zaakceptować w żadnym swoim przejawie i w żadnej swojej wersji, więc żaden "Tygodnik Powszechny", "Dialog" czy "Twórczość" sprawy nie wyjaśniają, albo też istniały - jednak, mimo wszystko - jakieś obszary, w których ludzie tworzyli rzeczy wartościowe. Nie trzeba było, szanowny Panie, tworzyć powieści dla dzieci o życiu dorosłych. Bo w tej powieści nie tylko nie ma miejsca dla wielu spraw poważnych i - jak to zwykle w życiu bywa - nieco bardziej skomplikowanych. W tej powieści nie ma również miejsca dla Pańskiej własnej biografii.

Antoni Libera wymienił tytuły trzech pism. Postąpił źle. Mógł w ogóle nie poruszać tego zagadnienia, nie wdawać się w tę kwestię, nie odwoływać się do swojej przeszłości. Postanowił jednak zagrać va banque. Postąpił źle. Potraktował swoich czytelników jak ludzi, którzy nie mają pamięci i nie potrafią czytać. Uznał, że nie istnieje Polska Bibliografia Literacka, że zniknęły biblioteki i że PRL wyparował. Gdyby tak było, rzeczywiście wersję obowiązującą przeszłości ustalałby on.

Tymczasem nie trzeba zbyt wnikliwych poszukiwań, aby dotrzeć do danych: Antoni Libera wysyłał swoje teksty do "Literatury" (rok 1974, 1975) i do "Życia Literackiego" (1977, 1979). W świetle jego powieści - podkreślam to po raz setny: w świetle jego powieści! - byłyby to właśnie "pisma szmatławe". Z jego powieści wyciągam bowiem jasne, proste, oczywiste kryteria: pozwalają one podzielić tamten świat na odrażający i czysty. Po jednej stronie PRL, po drugiej - życie bohatera.

Narażając się na zarzut zbyt częstego powtarzania, powtórzę: nie mam za złe Antoniemu Liberze tekstów wysyłanych do tygodników, które cieszyły się najgorszą opinią. Nie mam też za złe autorowi, że nawet wtedy, gdy już istniały pisma podziemne - a więc po roku 1976 - nadal preferował pisma państwowe. To jego decyzje i jego życie. Nie rozumiem natomiast, dlaczego zamiast opowiedzieć o zmieszanym życiu w tamtych czasach, upiera się przy czarno-białej powieści, która zarówno jego bohatera, jak i jego samego skazuje na byt dwuznaczny. Gdyby nie relatywizujące starania narratora i autora, wymowa powieści byłaby jak wyrok wydany na obu.

I właśnie tego problemu - wymowy jego powieści - dotyczy ostatnia już kwestia. Aby ją wyjaśnić, pozwolę sobie zaproponować mały eksperyment: spróbujmy usunąć z mojej interpretacji "Madame" wszystkie zakwestionowane przez Antoniego Liberę sprawy. To, co zostanie, będzie niepomiernie dla mnie - i dla sprawy, o którą toczymy bój - ważniejsze. To kwestia relacji między społeczeństwem i władzą. Stwierdziłem, że w świetle jego powieści społeczeństwo zostaje uwolnione od wszelkich win: nie dlatego, że nie współpracowało, lecz dlatego, że wszelkie formy współpracy wedle autora wynikały z przymusu bądź pragmatyki.

Tego odczytania "Madame" autor nie zakwestionował. Tymczasem jest to właściwie najważniejsza sprawa. W świetle tej interpretacji rok 1968 - polski rok 1968 - oraz 1981 musi wyglądać właśnie tak:

"...władza, po latach względnego umiaru w nękaniu obywateli i rujnowaniu kraju, znów pokazała kły i plugawe oblicze. (...) tryumfowała raz po raz podłość, nikczemność i zbrodnia. Naprzód heca żydowska i antyinteligencka; potem Czechosłowacja: przyjście jej z »bratnią pomocą«; a wreszcie zwykła rzeź w starym, moskiewskim stylu, w Gdańsku, a zwłaszcza w Gdyni. (...) Od półtora miesiąca trwał w Polsce stan wojenny. Po raz kolejny, brutalnie, łamano ludziom kręgosłup; znów wybijano im z głowy marzenia o wolności i o godniejszym życiu. »Powstanie« było stłumione, a łączność ze światem - zerwana. Po miastach jeździły czołgi, chodziły patrole wojskowe, wieczorem zapadała godzina policyjna. Żywność i inne produkty sprzedawano na kartki; aby wyjechać z miasta, trzeba mieć było przepustkę".

Zestaw klisz historycznych, jaki pojawia się w tym fragmencie, mógłby służyć za przykład antypeerelowskiej agitki i dzisiejszej odmiany nowomowy. "Kły i plugawe oblicze", "triumf podłości, nikczemności i zbrodni", "heca antyżydowska i antyinteligencka", "rzeź w moskiewskim stylu" - wszystko to, właśnie dlatego, iż tak schematyczne, że raczej patetyczne niż odkrywcze, może zostać wpisane na konto zbrodniczych władz i zdjęte ze społecznego sumienia. Tak wygląda strategia lakiernicza i spowiedź przed trybunałem sprawiedliwości ludowej. W tej spowiedzi nie ma miejsca na przyznanie, że w 1968 r. - dzięki obudzeniu nienawiści do inteligencji - władzy udał się chwilowy sojusz z klasą robotniczą; w tej spowiedzi nie ma miejsca na rozważenie "hecy antyżydowskiej" jako zainicjowanej przez władze, lecz podjętej przez część społeczeństwa. W tej spowiedzi nie ma też miejsca na przypomnienie, że w Gdańsku "rzeź moskiewską" urządzili Polacy Polakom.

Na wszelki wypadek - i już na zakończenie: nie to zarzucam Antoniemu Liberze, że w jego powieści zabrakło opisu Marca 1968 i wypędzenia Żydów z Polski, lecz to, że w świetle jego książki opowieść o wydarzeniach roku 1968, a także wszystkich późniejszych, może wyglądać tylko tak - czarno-biało, instrumentalnie, wygodnie. Skonstruował on bowiem wersję, w której zło przychodzi od strony bezosobowej władzy i spada na bezbronne i niewinne społeczeństwo. Przedłużeniem tej opowieści jest poszukiwanie czystości i tropienie nieczystości w biografiach peerelowskich.

Niewinność bohatera i społeczeństwa - oto pierwszy punkt sporu między nami. Od razu pozwolę sobie zaznaczyć: nie chodzi mi o to, by udowadniać komukolwiek winę, lecz o to, by wreszcie wyjść poza opowiadanie o społeczeństwie czasów PRL-u w kategoriach winy i niewinności, czystości i moralnego brudu. To fantazmaty, które, jak dotąd, służą wyłącznie manipulowaniu historią i upokarzaniu ludzi.

Punkt drugi wydaje mi się nieco trudniejszy, choć - jak sądzę - coraz donioślejszy. Oto w powieści Antoniego Libery nie ma miejsca na godziwe życie zanurzone w PRL-u.­ W świecie przez niego wykreowanym albo ktoś żyje w izolacji od tamtego państwa, albo zanurza się w pragmatykę i podlega zabrudzeniu. To bardzo wąski obraz rzeczywistości - a konsekwencje tak ustawionej narracji są zabójcze dla całej sfery codzienności. I znowu - podkreślę: nie oczekuję od Antoniego Libery, aby opisywał codzienne życie w PRL-u. Oczekuję zrozumienia, że każda opowieść o PRL-owskiej przeszłości jest propozycją moralnej i godnościowej oceny innych ludzi. Kto zbyt prosto oddziela władzę od społeczeństwa i czystych od ubrudzonych, stwarza wrażenie, że interesuje go korzystny autoportret, nie zaś zróżnicowana prawda.

Literatura ma swoje konsekwencje. O nie - ale też tylko o nie - możemy się spierać nadal.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2007