Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Antoni Libera nie przeczytał tekstu, z którym polemizuje. Niewielką część artykułu ("TP" nr 22/07), która dotyczyła jego powieści, zredukował do spraw osobistych. I nawet w tak drobnej ("TP" nr 23/07), podając argumenty z własnej biografii, posłużył się tą samą taktyką, którą wypracował we własnej powieści - idealizującą.
Zdrowy rozum podpowiada zatem, że nie powinienem włączać się w spór z Antonim Liberą. Jeśli jednak odpowiadam na jego list, to z dwóch powodów: po pierwsze, uważam, że sprawa, o którą toczymy spór, jest ważniejsza ode mnie, od mojego adwersarza i od jego powieści; po drugie - z powodu urazy, którą przeniknięty jest jego tekst. Z pewnością chciałem swoim poprzednim tekstem autora poruszyć, nie chciałem go zaś obrazić.
Zasadniczą kwestią, która nas poróżniła, jest ocena PRL-u.
Antoni Libera zdaje się nie zauważać, że moja ocena tamtego państwa została wypożyczona z jego powieści. W "Madame" Polska czasów Gomułki przedstawia się jako świat czteroprzymiotnikowy: nieestetyczny, zakłamany, niefunkcjonalny i oparty na przemocy. W "Madame" autor nie ma jednego dobrego słowa dla tamtej rzeczywistości. Taka wersja przeszłości to jego - nie moja - bajka.
W swojej polemice autor nie zakwestionował tej interpretacji. W związku z tym pojawia się jednak problem. Trudno nie przypuścić, by w takim świecie - gdzie nawet na niskim poziomie życia społecznego króluje kłamstwo i przemoc - instytucje życia publicznego były wolne od tych samych właściwości. I tu czeka nas pewne zaskoczenie. Oto dla bohatera "Madame" rzeczywistość PRL-owska nie ma żadnych tajemnic, a państwo jest domeną zła; mimo to decyduje się on na uczestnictwo w tej rzeczywistości. Skromne, rozgrywające się w czasopismach literackich, lecz jednak uczestnictwo. A zatem: albo ktoś wie wszystko i kompletnie nie zmienia swoich poglądów na temat socjalistycznego państwa, albo też jego poglądy nieco rozmijają się z praktyką życiową.
Na moje stwierdzenie, że jego bohater wysyła swoje teksty do "szmatławych pism", autor odpowiada, że kłamię, jako że jego bohater współpracował z emigracją. I na dowód przytacza fragment powieści. Oto on:
"Od dawna nie miałem złudzeń, gdzie żyję i czym jest władza, która tutaj panuje; a odkąd, nie chcąc dłużej układać się z cenzurą, zacząłem swoje prace drukować na emigracji, poznałem na własnej skórze surowe, karcące ramię sprawiedliwości ludowej. Stało się to szczególnie dotkliwe i uciążliwe, po tym jak na Zachodzie, w latach siedemdziesiątych, ukazała się »Klęska« - ów Conradowski romans, jak niezależna krytyka nazwała moją powieść".
Pomijam dziecięcą czytankowość tego fragmentu. To, co najistotniejsze, to sam fakt, że bohater "układał się z cenzurą".
Pozwolę sobie wyraźnie zaznaczyć: jest mi zasadniczo obojętne, jaką wersję PRL-u ktoś snuje. Obojętne, dopóki ktoś nie usiłuje wciągnąć mnie w swoją opowieść i dopóki nie manipuluje wersjami. Tymczasem Antoni Libera stara się mówić równocześnie, że białe jest białe i że białe jest czarne. Nie zarzucam jego bohaterowi "układania się z cenzurą". Stawiam natomiast pytanie, dlaczego autor z jednej strony zamalował portret PRL-u na czarno, z drugiej - mimo wszystko nakazał swojemu bohaterowi z tą czarną, podłą, szmatławą, nikczemną, zakłamaną rzeczywistością jakoś się jednać.
Na to pytanie staram się odpowiedzieć, stając po stronie bohatera. Wnioskuję, że w jego mniemaniu wartość przesyłanego tekstu musiała przekraczać sam fakt "układania się z cenzurą". Intryguje mnie zatem bohater powieści, który ma gębę pełną nonkonformistycznych frazesów, a zarazem wolę publikowania; zastanawia mnie, jak to jest możliwe, że ktoś wie o PRL-u wszystko i wszystko w tym PRL-u kontestuje, a jednocześnie decyduje się "układać z cenzurą". Jeśli tego bohatera osądzam, to w świetle kryteriów moralnych zaproponowanych przez autora powieści.
Zasugerowałem w swoim tekście, że autor przeniósł własną strategię życiową na działania powieściowego bohatera - że, innymi słowy, wplótł w powieściowe wydarzenia pomysł na życie w PRL-u, który sam spełniał. Antoni Libera, dotknięty określeniem "szmatławe, gadzinowe czasopisma", stwierdza, że współpracował z "Tygodnikiem Powszechnym", "Dialogiem" i "Twórczością".
Na dobrą sprawę mógłbym odpowiedzieć tak: albo ktoś pisze powieść o "państwie zła", i ma po temu wszelkie prawa, ponieważ nie wysłał ani jednej kartki tekstu do żadnego oficjalnego pisma, albo też - jak czyniło to wielu przyzwoitych, szlachetnych, prawych ludzi - wysyłał swoje teksty do wybranych pism. Wtedy jednak jego opowieść powinna mieć nieco inny charakter, nieco inny kształt i nieco inną wymowę. Mniej dziecinną, bardziej dorosłą. Mniej prokuratorską - bo w czyim imieniu i jakim czołem - za to prawdziwszą. Powtarzam: albo dotknięcie realiów PRL-u zostawiało nieusuwalny brud na rękach, albo też w tym państwie zła możliwe było jednak godziwe życie na nieco innych warunkach niż przedstawia to Antoni Libera. Albo PRL nie dawał się zaakceptować w żadnym swoim przejawie i w żadnej swojej wersji, więc żaden "Tygodnik Powszechny", "Dialog" czy "Twórczość" sprawy nie wyjaśniają, albo też istniały - jednak, mimo wszystko - jakieś obszary, w których ludzie tworzyli rzeczy wartościowe. Nie trzeba było, szanowny Panie, tworzyć powieści dla dzieci o życiu dorosłych. Bo w tej powieści nie tylko nie ma miejsca dla wielu spraw poważnych i - jak to zwykle w życiu bywa - nieco bardziej skomplikowanych. W tej powieści nie ma również miejsca dla Pańskiej własnej biografii.
Antoni Libera wymienił tytuły trzech pism. Postąpił źle. Mógł w ogóle nie poruszać tego zagadnienia, nie wdawać się w tę kwestię, nie odwoływać się do swojej przeszłości. Postanowił jednak zagrać va banque. Postąpił źle. Potraktował swoich czytelników jak ludzi, którzy nie mają pamięci i nie potrafią czytać. Uznał, że nie istnieje Polska Bibliografia Literacka, że zniknęły biblioteki i że PRL wyparował. Gdyby tak było, rzeczywiście wersję obowiązującą przeszłości ustalałby on.
Tymczasem nie trzeba zbyt wnikliwych poszukiwań, aby dotrzeć do danych: Antoni Libera wysyłał swoje teksty do "Literatury" (rok 1974, 1975) i do "Życia Literackiego" (1977, 1979). W świetle jego powieści - podkreślam to po raz setny: w świetle jego powieści! - byłyby to właśnie "pisma szmatławe". Z jego powieści wyciągam bowiem jasne, proste, oczywiste kryteria: pozwalają one podzielić tamten świat na odrażający i czysty. Po jednej stronie PRL, po drugiej - życie bohatera.
Narażając się na zarzut zbyt częstego powtarzania, powtórzę: nie mam za złe Antoniemu Liberze tekstów wysyłanych do tygodników, które cieszyły się najgorszą opinią. Nie mam też za złe autorowi, że nawet wtedy, gdy już istniały pisma podziemne - a więc po roku 1976 - nadal preferował pisma państwowe. To jego decyzje i jego życie. Nie rozumiem natomiast, dlaczego zamiast opowiedzieć o zmieszanym życiu w tamtych czasach, upiera się przy czarno-białej powieści, która zarówno jego bohatera, jak i jego samego skazuje na byt dwuznaczny. Gdyby nie relatywizujące starania narratora i autora, wymowa powieści byłaby jak wyrok wydany na obu.
I właśnie tego problemu - wymowy jego powieści - dotyczy ostatnia już kwestia. Aby ją wyjaśnić, pozwolę sobie zaproponować mały eksperyment: spróbujmy usunąć z mojej interpretacji "Madame" wszystkie zakwestionowane przez Antoniego Liberę sprawy. To, co zostanie, będzie niepomiernie dla mnie - i dla sprawy, o którą toczymy bój - ważniejsze. To kwestia relacji między społeczeństwem i władzą. Stwierdziłem, że w świetle jego powieści społeczeństwo zostaje uwolnione od wszelkich win: nie dlatego, że nie współpracowało, lecz dlatego, że wszelkie formy współpracy wedle autora wynikały z przymusu bądź pragmatyki.
Tego odczytania "Madame" autor nie zakwestionował. Tymczasem jest to właściwie najważniejsza sprawa. W świetle tej interpretacji rok 1968 - polski rok 1968 - oraz 1981 musi wyglądać właśnie tak:
"...władza, po latach względnego umiaru w nękaniu obywateli i rujnowaniu kraju, znów pokazała kły i plugawe oblicze. (...) tryumfowała raz po raz podłość, nikczemność i zbrodnia. Naprzód heca żydowska i antyinteligencka; potem Czechosłowacja: przyjście jej z »bratnią pomocą«; a wreszcie zwykła rzeź w starym, moskiewskim stylu, w Gdańsku, a zwłaszcza w Gdyni. (...) Od półtora miesiąca trwał w Polsce stan wojenny. Po raz kolejny, brutalnie, łamano ludziom kręgosłup; znów wybijano im z głowy marzenia o wolności i o godniejszym życiu. »Powstanie« było stłumione, a łączność ze światem - zerwana. Po miastach jeździły czołgi, chodziły patrole wojskowe, wieczorem zapadała godzina policyjna. Żywność i inne produkty sprzedawano na kartki; aby wyjechać z miasta, trzeba mieć było przepustkę".
Zestaw klisz historycznych, jaki pojawia się w tym fragmencie, mógłby służyć za przykład antypeerelowskiej agitki i dzisiejszej odmiany nowomowy. "Kły i plugawe oblicze", "triumf podłości, nikczemności i zbrodni", "heca antyżydowska i antyinteligencka", "rzeź w moskiewskim stylu" - wszystko to, właśnie dlatego, iż tak schematyczne, że raczej patetyczne niż odkrywcze, może zostać wpisane na konto zbrodniczych władz i zdjęte ze społecznego sumienia. Tak wygląda strategia lakiernicza i spowiedź przed trybunałem sprawiedliwości ludowej. W tej spowiedzi nie ma miejsca na przyznanie, że w 1968 r. - dzięki obudzeniu nienawiści do inteligencji - władzy udał się chwilowy sojusz z klasą robotniczą; w tej spowiedzi nie ma miejsca na rozważenie "hecy antyżydowskiej" jako zainicjowanej przez władze, lecz podjętej przez część społeczeństwa. W tej spowiedzi nie ma też miejsca na przypomnienie, że w Gdańsku "rzeź moskiewską" urządzili Polacy Polakom.
Na wszelki wypadek - i już na zakończenie: nie to zarzucam Antoniemu Liberze, że w jego powieści zabrakło opisu Marca 1968 i wypędzenia Żydów z Polski, lecz to, że w świetle jego książki opowieść o wydarzeniach roku 1968, a także wszystkich późniejszych, może wyglądać tylko tak - czarno-biało, instrumentalnie, wygodnie. Skonstruował on bowiem wersję, w której zło przychodzi od strony bezosobowej władzy i spada na bezbronne i niewinne społeczeństwo. Przedłużeniem tej opowieści jest poszukiwanie czystości i tropienie nieczystości w biografiach peerelowskich.
Niewinność bohatera i społeczeństwa - oto pierwszy punkt sporu między nami. Od razu pozwolę sobie zaznaczyć: nie chodzi mi o to, by udowadniać komukolwiek winę, lecz o to, by wreszcie wyjść poza opowiadanie o społeczeństwie czasów PRL-u w kategoriach winy i niewinności, czystości i moralnego brudu. To fantazmaty, które, jak dotąd, służą wyłącznie manipulowaniu historią i upokarzaniu ludzi.
Punkt drugi wydaje mi się nieco trudniejszy, choć - jak sądzę - coraz donioślejszy. Oto w powieści Antoniego Libery nie ma miejsca na godziwe życie zanurzone w PRL-u. W świecie przez niego wykreowanym albo ktoś żyje w izolacji od tamtego państwa, albo zanurza się w pragmatykę i podlega zabrudzeniu. To bardzo wąski obraz rzeczywistości - a konsekwencje tak ustawionej narracji są zabójcze dla całej sfery codzienności. I znowu - podkreślę: nie oczekuję od Antoniego Libery, aby opisywał codzienne życie w PRL-u. Oczekuję zrozumienia, że każda opowieść o PRL-owskiej przeszłości jest propozycją moralnej i godnościowej oceny innych ludzi. Kto zbyt prosto oddziela władzę od społeczeństwa i czystych od ubrudzonych, stwarza wrażenie, że interesuje go korzystny autoportret, nie zaś zróżnicowana prawda.
Literatura ma swoje konsekwencje. O nie - ale też tylko o nie - możemy się spierać nadal.