Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
"Nieudolnymi słowy tłumaczyłem podświadomy tok moich myśli, to ustawiczne poczucie, że coś wokoło mnie przemija bezpowrotnie, że jakieś wysokie piękno, jakieś bezcenne dobro przechodzi mimo nas niezauważone, a jest ono tak proste, powszechne i bliskie, że nie można go dojrzeć, jak się nie widzi powietrza, dopóki jest czyste i niczym nie zmącone. Czułem, że trzeba by opisywać nasze strony, nasz kraj, żeby uświadamiać sobie i przypominać innym te jakieś nienazwane, nie dające się bliżej określić skarby, jakie się w nim kryją" - tak zaczyna swoje wspomnienia Jan Bułhak (1876-1950), sławny artysta-fotografik i - jak się okazuje - świetny pisarz. Książkę tę - "Kraj lat dziecinnych", wydaną przez ASP Rymsza w Gdyni, 2003 - sprezentowała mi pani profesor Małgorzata Czermińska, jako dodatek do niewielkiej książeczki: "Próbowane i... dobre - przepisy kulinarne ręką Marji Karpowiczowej przepisane" (także wydanej przez ASP Rymsza, w 2002 roku) - dodatek ważny, bo ukazujący powiązania rodzinne pomiędzy Bułhakami i Karpowiczami, i objaśniający powód, dla którego książeczkę kucharską zilustrowano m.in. fotografiami Nowogródczyzny wykonanymi przez Jana Bułhaka.
Bardzo dziękuję Pani Profesor za te śliczne książki, na które mogłabym po prostu nie trafić i być uboższą o tak wiele wiadomości, wiedzy i wzruszeń. "Kraj lat dziecinnych" jest nimi przepełniony. Owo "ustawiczne poczucie" z młodości zaprogramowało bowiem całe życie twórcze Jana Bułhaka. Mało kto wywiązał się, tak jak ten artysta, w tak pełny sposób ze swoich młodzieńczych marzeń i planów. Olbrzymi dorobek w dziedzinie fotografii dokumentujących ,,kraj lat dziecinnych" uzupełnia ten tom wspomnień napisanych bogatą, soczystą polszczyzną, tom pełen czułości, nostalgii i poezji. Jan Bułhak pisał te wspomnienia w Wilnie, w okresie od stycznia 1940 roku do października roku 1942 i z dystansu kilkudziesięciu lat przywoływał wspomnienie utraconego raju dzieciństwa, życia "różami usłanego". "To mój skarb ostatni - pisał w styczniu 1940. - Nie dam go sobie wydrzeć. W obliczu powszechnej zagłady chcę ten skarb zachować jak najdłużej, chcę go utrwalić w piśmie, by nie zginął wraz ze mną. Chcę go jeszcze raz obejrzeć oczami dziecka, olśnionymi ujrzanym w zaraniu pięknem. Chcę go wywołać w całej krasie wbrew dzisiejszemu pohańbieniu. (...) Chcę wszystkie te czarowne wspomnienia wygarnąć z pamiętającego serca, przyoblec w kształty nowe i poczuciem ich żywej istotności walczyć do upadłego ze śmiercią zniszczenia i zapomnienia".
Ten program wypełnił Jan Bułhak wspaniale - z fantazją, mocą i temperamentem. Mickiewiczowska Nowogródczyzna, wskrzeszona jego piórem, lśni wszystkimi barwami, pulsuje życiem. Znakomicie skreślone portrety bliskich i znajomych (najpiękniejszy z nich to portret ojca, trudno nie czytać o nim inaczej niż z wielkim wzruszeniem) ożywiają ów ,,błogosławiony skrawek nowogródzkiej ziemi". Z tych portretów pełnych uroku wyróżniają się dwa zwłaszcza: wuj-oryginał Julian Karpowicz z Czombrowa i jego żona - ciocia Karolcia ("łagodność i dobroć promieniowały z jej rysów i mowy. (...) Twarz miała pociągłą z lekkimi rumieńcami, które zostały jej do późnego wieku, głos cichy, delikatnie modulowany, postać nieco podaną naprzód, jakby w ustawicznej gotowości do pośpieszenia z życzliwą przysługą. Nie śmiała się nigdy głośno i nawet uśmiech niezbyt często gościł na jej twarzy, ale zamieniał go wyraz przychylnej uwagi, nieco smutny, ale bardzo szczery i zachęcający do zbliżenia. (...) Ciocia była średniego wzrostu, nieduża, spokojnie ruchliwa, zajmująca swoją osobą mało miejsca i nie zwracająca na siebie uwagi"). O tej parze pisze Jan Bułhak: ,,Byli ludźmi dobrymi w całym znaczeniu wyrazu". Najstarszy ich syn Karol pojął za żonę Marię z Popławskich, która - już jako Prababcia - została repatriowana w roku 1945. Znalazła schronienie u rodziny, zbiegłej przez zieloną granicę z zajętej przez wojska sowieckie Nowogródczyzny i osiadłej w Brwinowie pod Warszawą, w domu krewniaków.
W Brwinowie, otoczona miłością najbliższych, Prababcia Karpowiczowa (wówczas w wieku 71 lat) ani myślała odpoczywać. Zajmowała się wychowywaniem wnuków, udzielała lekcji języków obcych, dokształcała się, prowadziła aktywny tryb życia. Dla swojej synowej sporządziła w prezencie gwiazdkowym porządnie opracowany na podstawie wspomnień i zapisków rodzinnych "zeszyt kucharski". Wydawnictwo ASP Rymsza podjęło szczęśliwą decyzję, by zeszyt zreprodukować w całości, dzięki czemu ten uroczy, ręcznie niegdyś spisany prezent, może stać się wdzięcznym gwiazdkowym upominkiem dla dzisiejszych synowych, córek i wnuczek. Na swój sposób - praktyczny, solidny i pełen wdzięku zarazem - pani Maria Karpowiczowa dokonała podobnego wyczynu, co Jan Bułhak: ocaliła od zapomnienia spory fragment rodzinnego świata, który został zniszczony - lecz nie zginął. Zważywszy, że pani Karpowiczowa przeżyła aresztowanie i wywiezienie męża oraz najstarszego syna (nigdy już ich nie ujrzała) i że była świadkiem spalenia rodzinnego dworu w Czombrowie - trudno się nie domyślić, z jakimi uczuciami wpisywała do swojego zeszytu ocalony z tamtego życia przepis na "Tort orzechowy Czombrowski przedwojenny", opatrując go podkreśloną uwagą: "Ozdoba święconego!". Przytoczę ten przepis w obawie, że nie wszyscy spośród chętnych zdołają przed Świętami zaopatrzyć się w książeczkę "Próbowane i... dobre!". A tort orzechowy Czombrowski, choć wielkanocny, będzie - moim zdaniem - doskonale się nadawał i na stół wigilijny.
"Z 3 kg orzechów włoskich po wyłuskaniu z łupin zostaje 1 kg. Zmleć je na maszynce razem z laseczką wanilii. Dodać 1 kg cukru, zmieszać to z tęgo ubitą pianą z 20 białków i wstawić do dość gorącego pieca. Po upieczeniu nie wyjmować od razu na chłód, tylko stopniowo ostudzać, żeby nie opadło. Piec trzeba w 2 formach wysłanych papierem dobrze wysmarowanym masłem. Gdy już nie jest gorący, tylko ciepły - wyrzucić z form, a nazajutrz, lub w kilka godzin, gdy zupełnie ostygnie, ułożyć jedną część na drugą, wprzód przełożywszy masą.
Masa do przełożenia: 6 dk orzechów wyłuskanych, 6 dk migdałów, laseczkę wanilii zmleć razem. Dodać cukru do smaku (szklankę lub więcej), 3 jaja całe (można i 4), wymieszać w rondelku i postawić na ogniu mieszając ciągle, by się nie zagotowało, tylko mocno zagrzało, poczem zdjąć i ostudzić, i powtórzyć to raz jeszcze, aż zgęstnieje".
Upieczmy w roku 2003 ten tort, na pamiątkę owych wspaniałych Pań (i nam przecież osobiście znanych), uparcie wskrzeszających dobre obyczaje i pielęgnujących tradycję, zapobiegliwie tworzących Teraźniejszość na spopielałych gruzach Przeszłości oraz spokojnie budujących Przyszłość z wierności, pamięci i prostych zasad.
Może i my tak potrafimy.