Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Gandawski obraz Hieronima Boscha “Chrystus niosący krzyż" uznaje się za ostatnie znane nam dzieło malarza, za jego ostatni apel skierowany do ludzkości. Obraz namalowany jest w formacie zbliżonym do kwadratu. Po przekątnej, od lewego górnego rogu w dół, biegnie długie drzewce krzyża. Chrystus znajduje się w centrum - widać tylko bladą, spokojną twarz o przymkniętych oczach. Udręczony, pokorny Człowiek Pokoju jest ciasno otoczony karykaturalnymi postaciami. Oblegają Go tak ściśle, że prawie nie pozwalają Mu odetchnąć (“Inni malarze próbują malować ludzi tak, jak oni wyglądają z zewnątrz, podczas gdy Bosch ma odwagę malować ich takimi, jacy są wewnątrz, w swej duszy" - pisał w roku 1605 José de Sigüença).
Twarze tych ludzi wyrażają wszystkie odcienie podłości, uciechę z nieszczęścia, niezdrowe zainteresowanie, złośliwość, władczość i obojętność. Są tu płatni oprawcy niosący narzędzia tortur i brutalni żołdacy - fachowcy od zabijania; są zwykli gapie; jest i żebrak, który nawet w takiej chwili jeszcze czegoś od skazańca chce, po coś wyciąga rękę. Obok żebraka, tuż przy twarzy Chrystusa, błazeński wesołek cieszy się z czegoś tak bardzo, że aż mu się oczy iskrzą. W prawym górnym rogu, tworząc przeciwwagę dla jasnej głowy Weroniki, widnieje “dobry" łotr, przytrzymywany przez karykaturalnego przedstawiciela władzy - patrycjusza o minie protekcjonalnej, pełnej okrucieństwa i całkowicie cynicznej. Z drugiej strony przytrzymuje łotra nienawistny mnich (całkiem niedawno ktoś bardzo podobny, w sutannie i koloratce, wykrzykiwał ze świętym oburzeniem do mikrofonu CNN: “Nie może mówić, nie może chodzić i nie może odprawiać mszy").
Na planie pierwszym - w prawym dolnym rogu - znajduje się centrum informacyjne. Wiadomości podawane są przez ukrytego w cieniu człowieka w tęczowej czapce; szepcze on wprost do ucha mężczyzny, ten zaś - z oczami wyłażącymi z orbit, w wielkim podnieceniu, przekazuje sensacyjne wiadomości zainteresowanej gawiedzi.
Trzy osoby nie łączą się nastrojem z tym tłumem; wszyscy troje ustawieni zostali przez malarza po drugiej przekątnej obrazu: to sam Chrystus, “dobry" łotr i Weronika. Jej delikatny profil świeci w lewym dolnym rogu: Weronika ma oczy zamknięte, wyraz twarzy skupiony, wydaje się pogrążona w innym wymiarze. Rozpościera chustę z odbiciem twarzy Chrystusa, ale widać, że niesie Go także i w sobie. Musimy się tego domyślać, gdyż nie ma obok niej człowieka z mikrofonem, który by zapytał dla nas: “Co pani myśli o tym wydarzeniu?", “Co pani czuje?", “O co będzie pani się modlić?".
Ale jest ktoś jeszcze w tym tłumie otaczającym Niosącego Krzyż. Tego kogoś nie widać, lecz wyczuwa się jego obecność. Ten ktoś stoi naprzeciw grupy plotkujących, ale nieco wyżej niż oni; być może znajduje się na linii wzroku gapia, który, ukryty w cieniu po drugiej stronie krzyża, wpatruje się ze zgrozą w bicz niesiony przez oprawcę. Ten ktoś, nie przedstawiony na obrazie, wspiął się może na drzewo albo na wzgórek, by ponad tłumem spojrzeć w twarz Chrystusa - a ujrzał także swoich bliźnich, w całej okazałości.
Ten ktoś jednym rzutem przenikliwego oka ogarnia całe zdarzenie, jego okropność, głębię, wzniosłość i trywialność, i jego wieczne znaczenie. Widzi i rozumie. - Tak po prostu jest - zdaje się mówić ten niewidoczny ktoś: sam artysta. - Tak zawsze będzie. Tak być musi, bo tacy właśnie jesteśmy. Za takich właśnie Człowiek Pokoju wziął odpowiedzialność i za takich oddaje życie. Ludzie przecież kiedyś szli za Nim, słuchając Jego słów, ścieląc Mu pod nogi liście palmowe, śpiewając, wiwatując, oczekując od Niego cudów i przyjmując je jako coś najzupełniej oczywistego, całkowicie im należnego. Ale chyba niczego nie usłyszeli i nie zrozumieli, zajęci, jak zwykle, przede wszystkim sobą. Teraz tylko nieliczni są naprawdę z Nim - by pomóc w niesieniu krzyża, otrzeć twarz, podać wodę. Reszta szydzi albo urąga, czeka na potknięcie i śmierć, syci oczy, żąda nowych sensacji.
“U Boscha wydarzenia z Kalwarii zostają przeniesione w rzeczywistość aktualną, nie są już tylko przeżyciem wewnętrznym, cząstką świętej historii dziejącej się poza czasem - pisał w roku 1960 Robert L. Delevoy. - Dzieło malarza w każdej swej cząstce brzmi jak kazanie, każdą jego cząstkę przenika tendencja dydaktyczna, aktywna, polemiczna. Człowiek, którego klasyczna krytyka uważała za malarza horrorów (...) był w istocie wielkim teologiem".
Dzięki niemu wszyscy tam jesteśmy, ściśnięci w tłumie, tuż za jego plecami - świadkowie, w najlepszym razie, bezradni i bierni.
Jak zawsze.