To oni mają rację

Oni, rodzice w małych miejscowościach Polski. Rodzice, których urzędnicza mądrość zawiadamia w pewnym momencie z wyższością, że szkoła, do której chodziły ich dzieci, zostaje oto zlikwidowana, bo nie opłaca się w urzędowych rachunkach. Ktoś bowiem kiedyś postanowił rozstrzygnąć, ilu uczniów musi liczyć klasa, żeby za klasę wolno było ją uznać, a zatem i nauczyciela do niej zatwierdzić. Gdy ta liczba maleje - wszystko inne staje się nieważne i zapada decyzja o likwidacji najpierw klasy, potem zbioru klas, bo przecież dla urzędnika szkoła jest tylko takim zbiorem, sumą z automatycznego dodawania.

22.02.2004

Czyta się kilka minut

Od iluż to tygodni czytam o takiej małej miejscowości, której pewnie nikt prawie nie potrafiłby nawet zlokalizować na mapie Polski. Tam też zapadła decyzja, że szkoły nie będzie. Niech dzieci wędrują do innej, gdzie indziej. Czytam o kolejnych protestach, o ich rozpaczliwych formach. Słucham oburzonego urzędnika pomstującego na rodziców. Nawet dziennikarze przebąkują już o anarchii. To przecież wszystko jedno - zdają się uważać ludzie bez wyobraźni - gdzie będzie się odbywał mechanizm nazywany oświatowym: jakieś godziny lekcyjne, jakieś wystawianie stopni. Teraz tu, potem tam, otoczenie nieważne, czegoś takiego jak tradycja, atmosfera środowiskowa, zżycie się zespołu, przyjazne otoczenie - to wszystko ma o wiele mniej znaczenia niż miałoby na przykład zabezpieczenie kasy na poczcie czy magazynu na zapleczu sklepiku. Dzieci mogą być przerzucane dowolnie i w dowolnym czasie, a ci, co je uczą, też mogą być coraz nowymi przypadkowymi osobnikami, z którymi nawet zżywać się nie ma sensu. I jedynymi, którym w tym rozpaczliwym rozsypywaniu się zjawiska dalej noszącego dumną nazwę szkoła - jedynymi, którym ciągle nie chce być wszystko jedno, są właśnie ci zbuntowani rodzice. Broniący zawzięcie czegoś, co było dla nich cenne. Oni jedni jeszcze wiedzą, jak cenne naprawdę.

Awuesowski minister oświaty kilka lat temu dał jaskrawo czytelny sygnał, że szkoły są jak urzędy, które można beztrosko reorganizować, przesuwać, zestawiać, dzielić i łączyć, nie dbając, czy przypadkiem nie niszczy się żywych organizmów. Tak, jakby przestawiało się meble, i to w hotelach raczej niż w domach mieszkalnych, gdzie prawa życia też przecież nie pozwalają na dowolność urządzania wszystkiego “po uważaniu". To wtedy zaczęły ginąć małe szkoły, bo nie miało znaczenia ani to, jak długo dziecko ma być poza domem i w jakich warunkach do szkoły powędruje, ani co w tej radosnej euforii zmieniania zostanie z powierzchni ziemi wymiecione, chociażby było wartością dla miejscowych ludzi nie do zastąpienia. Proces ratowania takich szkół, między innymi przez przejmowanie ich na odpowiedzialność lokalnych grup społecznych, był jednym ze zdrowych sygnałów społeczeństwa, które się broni. Teraz największy niepokój budzi argument “niżu demograficznego". Cóż za panika w głosie dziennikarza czy urzędnika komunikującego, że nie będzie już w danej szkole klas równoległych, że zamiast trzydziestki uczniów zostaje ich w klasie kilkunastu albo nie daj Boże jeszcze mniej. Tak jakby o nauczaniu innym niż masowe nie mogło już być mowy. I tak jakby “oszczędność" polegająca na szerzeniu bezrobocia wśród nauczycieli, którym nikt nie zamierza zostawić prawa do pracy z małą gromadką dzieci (choć wtedy właśnie ta ich praca byłaby bez porównania wydajniejsza i bardziej owocna), to było najwłaściwsze remedium na “oszczędne państwo". Ten rodzaj myślenia żywcem przypomina myślenie kogoś, kto w imię doraźnej oszczędności redukowałby żywienie organizmu mającego rosnąć i krzepnąć. Złożyłby malutką kupkę pieniędzy po to, by wreszcie doczekać się klęski zapaści. Wśród zmartwień polskich, z jakimi paramy się teraz, perspektywa “oszczędności" czynionych na oświacie powszechnej wydaje mi się jedną z najgłupszych i najbardziej groźnych równocześnie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, publicystka, felietonistka, była posłanka. Od 1948 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, gdzie do 2008 r. pełniła funkcję zastępczyni redaktora naczelnego, a do 2012 r. publikowała felietony. Odznaczona Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2004