Wiejskie domino

Z polskiej prowincji znikają małe szkoły. Niszczy je bezradność rodziców i nauczycieli oraz przekonanie samorządowców, że rozdrobniona oświata nie jest szansą, tylko finansowym przekleństwem.

29.03.2011

Czyta się kilka minut

Kozłów, nieczynne zakłady zbożowe. To miejsce miało się nazywać "Plac Prywatyzacji III RP". Marzec, 2011 r. / fot. Jacek Taran /
Kozłów, nieczynne zakłady zbożowe. To miejsce miało się nazywać "Plac Prywatyzacji III RP". Marzec, 2011 r. / fot. Jacek Taran /

Już we wrześniu tego roku wszystkie dzieci z małopolskiej gminy Kozłów powinny rozpocząć naukę w nowej szkole zbiorczej.

Szkoła jest jednopiętrowa, przysadzista, zbudowana w systemie modułowym. Widać ją dobrze z pociągu Warszawa-Kraków, po lewej stronie od torów, na moment przed jedynym na tej trasie tunelem.

Mimo że prace jeszcze trwają, już teraz można uznać ją za dzieło spektakularne. Choćby skala: poprzednie władze gminy zamówiły projekt na blisko 1000 uczniów, mimo że w podstawówkach gminnych uczy się w tej chwili 277 dzieci i nic nie wskazuje na to, by w najbliższych latach miało ich być więcej niż 500. Szkoła (całkowity koszt budowy - 12 mln) jest więc dwa razy za duża i we wrześniu, jeśli dobrze pójdzie, używana będzie połowa sal. Z niewiadomych przyczyn zbudowano ją na podmokłym terenie, dlatego ściany zdążyły podejść wilgocią. Konieczne są dreny.

W związku z budową szkoły w gminie ogłasza się, co następuje: zlikwidowane zostają szkoły podstawowe w Kozłowie (73 uczniów), Kamionce (30 uczniów), Kępiu (39 uczniów), Marcinowicach (27 uczniów), Przybysławicach (27 uczniów) i Przysiece (36 uczniów). Duża część spośród 64 nauczycieli zostanie zwolniona lub przejdzie na emeryturę. Gmina zobowiązuje się zorganizować dowóz dzieci do szkoły. Budynki szkolne zostaną wystawione na sprzedaż. Poziom nauczania niewątpliwie wzrośnie, koszty, jakie gmina przeznacza na oświatę, spadną.

Ale to nie wszystko. Szkoły w Kozłowie są częścią budowanego na tych terenach społeczno-edukacyjnego domina. Od kilku lat, jeśli dobrze wsłuchać się w pustkę okolicznych pól i ruin, słychać wyraźny stuk padających na siebie kostek.

Mało dzieci, słaby poziom

Z okna swojego gabinetu Robert Nielaba, sekretarz gminy, widzi dachy Kozłowa. Teraz, na przedwiośniu, w jaskrawym świetle marca, wszystko widać dokładnie. Gołębie, dymy, domki jednorodzinne. Powolny zanik życia. W statystykach gmina skurczyła się w ciągu ostatnich lat niewiele - kilka lat temu mieszkało tu nieco ponad 5 tys. ludzi, ubyło kilkaset. W rzeczywistości odpływ jest znacznie szybszy - dane nie uwzględniają młodzieży, która wyjechała za granicę i nic nie wskazuje na to, by rychło wróciła. W gminie nie ma firm i przedsiębiorstw, nie ma też chętnych do inwestowania, dlatego wpływy z CIT są minimalne. Za torami straszy pomnik nieudanej prywatyzacji - jedne z największych niegdyś zakładów zbożowych w Europie zmieniły się w ruiny. Wraz z właścicielami ulotniło się 200 miejsc pracy, splajtowała część miejscowych dostawców zboża. Lokalne władze wymyśliły ponury dowcip - zaproponowały, by plac przed szkieletem zakładów zbożowych nosił imię Prywatyzacji III RP.

Na sporządzonej przez Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych Euroreg z Uniwersytetu Warszawskiego mapie powiat miechowski, którego częścią jest Kozłów, pokazany został w barwach niebieskich. To jedyny region Małopolski, w którym ludzi ubywa.

Nawet unijna pomoc, dzięki której w gminie powstają wodociągi i przedszkola, nie sprawiła, by zagubione wśród pól miasteczko zyskało na atrakcyjności.

Unia, dodajmy, dała też pieniądze na budowę nowej placówki.

Decyzja o zamknięciu szkół zbiega się z planami rządowymi. Ministerstwa Gospodarki i Rozwoju Regionalnego ogłosiły w lutym nową strategię: unijna pomoc będzie trafiała głównie do miast wojewódzkich, wspomagając w ten sposób budowę ośrodków metropolitalnych. A to może oznaczać, że pieniędzy w Kozłowie będzie jeszcze mniej. Mimo że gmina położona jest 50 km od Krakowa, oddechu metropolii tu nie czuć. Dojazd pociągiem zajmuje minimum godzinę (pociągi bezpośrednie kursują średnio co dwie godziny), dojazd autem tyle samo. Mimo że ziemia jest tania, trudno wyobrazić sobie, by klasa średnia właśnie tu chciała budować swoje domy.

Robert Nielaba: - Rozumiem, że nie powinniśmy myśleć o ludziach wyłącznie w kategoriach obciążeń, jakie stanowią dla budżetu. Ale równie niedobra jest sytuacja, w której brakuje nam pieniędzy na pensje. Jako gmina nie jesteśmy w stanie udźwignąć sytuacji, w której liczba dzieci maleje, co oznacza mniejszą subwencję oświatową, a liczba nauczycieli i szkół do utrzymania pozostaje bez zmian. W praktyce oznacza to, że gmina z roku na rok ponosi coraz większe koszty utrzymania systemu oświaty. W 2009 r. z naszego budżetu wyłożyliśmy milion, rok później już o 400 tys. więcej.

Zdaniem Nielaby, przekonanie o zbawczym wpływie mikroskopijnych klas na poziom nauczania jest przesadzone. - Mogę opowiedzieć o drugiej stronie medalu - dodaje. - W czteroosobowej klasie nie ma konkurencji między uczniami, nie uczą się zdrowego współzawodnictwa, a część nauczycieli, przykro to mówić, również nie czuje się zmuszona do szczególnego wysiłku. Gdyby mierzyć jakość naszej edukacji liczbą uczniów w klasie, bylibyśmy w wojewódzkiej czołówce. Tak, niestety, nie jest.

Opinię Nielaby potwierdza ranking wyników ze sprawdzianu końcowego szóstoklasistów w 2008 r. (ostatnie dostępne dane). Kozłów uplasował się na 157. miejscu spośród 182 małopolskich gmin.

Kolejny powód, by zwiać

W szkole podstawowej im. Batalionów Chłopskich w Przybysławicach czekają. Podobnie w szkole im. Armii i Gwardii Ludowej w Kępiu. Nauczyciele i rodzice nie bardzo wiedzą, co robić. Chcą założyć stowarzyszenie, ale jak? Kto przejmie odpowiedzialność? Kto podejmie się organizacji? Nauczyciele uważają, że ruch należy do rodziców, rodzice spoglądają na nauczycieli. A czasu jest coraz mniej.

Co się stanie, jeśli szkoły znikną? W Przybysławicach, położonych na pięknym, schodzącym łagodnymi falami ku południu płaskowyżu, szkoła powstała pod koniec XIX w.

Odremontowana, z nowymi oknami, przedszkolem unijnym i mieszkaniami dla części nauczycieli. Jeśli jej zabraknie, zniknie również ostatnie miejsce, w którym od czasu do czasu toczy się życie wspólnoty. Życie, przyznajmy, niezbyt bogate, bo wieś stopniowo usycha. Położona daleko od głównych tras, nie ma pomysłu na rozwój.

W Kępiu z kolei miejscowa społeczność ma uzasadnione poczucie rozgoryczenia. Szkołę wybudowali mieszkańcy, własnymi rękami.

Co dalej? Losy zamkniętych już budynków w powiecie miechowskim pokazują, że po likwidacji szkoły w przestrzeni wiejskiej często tworzy się wyrwa. Gminy zamykają budynki na kłódkę, licząc, że pojawi się inwestor albo że znajdą się w budżecie dodatkowe pieniądze, dzięki którym szkoła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zmieni się w mieszkania komunalne albo dom spokojnej starości.

F., nauczycielka z Przybysławic (nie chce rozmawiać oficjalnie): - Nauczyciel na wsi nadal cieszy się opinią intelektualisty i wyroczni. > > Jeśli w tej chwili trudno znaleźć powód zostania w Przybysławicach, to po zamknięciu szkoły pojawi się dodatkowy argument, by zwiać stąd i nigdy nie wracać.

W Finlandii się udało

Elżbieta Tołwińska-Królikowska, pedagog, wiceprezes pozarządowej Federacji Inicjatyw Oświatowych, instytucji, która od ponad dekady próbuje wspierać szkolnictwo na terenach wiejskich, często podróżuje po kraju.

Z kujawsko-pomorskiego przywiozła właśnie taką historię. Położona niedaleko Bydgoszczy gmina X (Tołwińska nie chce wymieniać nazwy, żeby nie pognębiać i bez tego znękanej społeczności) 7 lat temu zamknęła wszystkie podstawówki na swoim terenie, zostawiając jedną zbiorczą szkołę. Drugą założyło powołane przez rodziców i nauczycieli stowarzyszenie. Władze gminy nie przewidziały jednak, że na jej terenie zwiększy się osadnictwo - powstały nowe osiedla, część bydgoszczan wyprowadziła się za miasto. Dołek demograficzny minął, przybyło dzieci.

Efekt jest następujący: w tej chwili szkoła pracuje na trzy zmiany. Ponieważ liczba aut dowożących dzieci jest ograniczona, pierwsi uczniowie przyjeżdżają do świetlicy o szóstej rano. Na dodatek część z nich nie ma możliwości korzystania z zajęć pozalekcyjnych, bo po powrocie do domu nie mają jak dostać się ponownie do szkoły - rodzice nie mają możliwości, by organizować transport na własną rękę. Nauczyciele skarżą się, że stracili kontakt z dziećmi i rodzicami. Ci, którzy powinni pojawiać się w szkole najczęściej, przestali przychodzić do niej w ogóle, a nieobecność na zebraniach klasowych tłumaczą zbyt dużą odległością od szkoły.

Ponieważ Tołwińska wyjeżdża również za granicę, z chęcią opowiada, jak wygląda drugi biegun edukacji, w Polsce uznany za niemożliwy: - W wioskach szwajcarskich i w najrzadziej zaludnionych terenach Finlandii zwyciężyła koncepcja, że pierwsze lata swojego życia dziecko powinno spędzać jak najbliżej domu. Klasy kilkuosobowe nie są tam niczym niezwykłym, tyle że normą w takiej sytuacji staje się łączenie roczników, u nas uznawane za dopust Boży i tragedię. Zdarzają się zajęcia, w których biorą udział nawet trzy roczniki.

Według OECD/PISA, czyli Programu Międzynarodowej Oceny Umiejętności Uczniów Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju fińska edukacja prezentuje najwyższy poziom na świecie.

Elżbieta Tołwińska-Królikowska: - Ja wiem, że Finowie są bogatsi. Ale też inaczej zarządzają pieniędzmi. U nas nauczyciel z IV klasy podstawówki ma wiedzieć tyle, żeby przygotować ucznia do matury. W Finlandii nie musi prezentować akademickiego poziomu, bo równie ważne, by znał języki obce i potrafił rozwijać talenty dzieci. Efekt jest następujący: podczas gdy edukacją polskiej przykładowej klasy Va zajmuje się 10 nauczycieli, w Finlandii wystarczy ich dwa razy mniej. Jak widać, poziom edukacji na tym nie traci.

Czuję dumę

Że małe nie zawsze musi być spisane na straty, świadczy historia położonej 50 km od Kozłowa miejscowości Witeradów. To przedmieścia niemal 40-tysięcznego Olkusza.

Szkoły w Witeradowie miało nie być. W poszukiwaniu oszczędności burmistrz Olkusza podjął decyzję o likwidacji, bo uczyło się tu jedynie 54 dzieci. Szalał niż demograficzny. Szkoła wymagała remontu. Burmistrz zaproponował jednak, że nie sprzeda budynku, jeśli przejmie ją stowarzyszenie. Rodzice wraz z nauczycielami postanowili więc spróbować.

- Postawiłam jeden warunek: chcę mieć zasadniczy wpływ na to, jak będzie wyglądała szkoła. Dlatego prowadzę ją jako osoba fizyczna - mówi otwarcie Zofia Tracz, dyrektorka placówki. - W stowarzyszeniach często jest tak, że rodzice przejmują szkołę, mimo że nie wiedzą, jak zarządzać oświatą. To nie jest zarzut, ale uważam, że jeśli transformacja ma się powieść, nauczyciele powinni wziąć na siebie maksimum odpowiedzialności.

Po sześciu latach Witeradów wygląda inaczej: do szkoły uczęszcza 100 uczniów. Rodzice przywożą dzieci z całego Olkusza. Chętnych jest więcej, ale szkoła nie chce się rozrastać. Część budynku wyremontowano.

Do tego dodajmy: szachy, kółko teatralne, dodatkowe zajęcia z angielskiego, kółko plastyczne, kółko rękodzielnicze, kółko czytelnicze, zajęcia z tablicami interaktywnymi, taniec towarzyski, gimnastykę korekcyjną, jedną z ostatnich w rejonie stołówek (część obiadów finansuje szkoła). Co drugi czwartek do szkoły przychodzą rodzice, żeby czytać dzieciom książki.

Do tego dodajmy: klub seniora dla mieszkańców Witeradowa, niepubliczne przedszkole, zebrania wiejskie, wigilie i festyny dla lokalnej społeczności, filię biblioteczną, wyjazdy do krakowskich teatrów.

Do tego dodajmy granty unijne, które zasilają szkolny budżet. I specjalne środki, dzięki którym szkoła dofinansowuje kursy i szkolenia dla nauczycieli. I dobrą współpracę z gminą, finansującą dużą część remontów. Wizyty nauczycieli ze szkół zagrożonych zamknięciem.

Zofia Tracz, spokojna, zdecydowana kobieta, której za gabinet wystarcza klitka z niedużym oknem, nie bardzo rozumie, co oznacza magiczne sformułowanie: "szkoła musi być rentowna". Czy może dzieci powinny pracować fizycznie? Rodzice powinni płacić? Założyć za boiskiem zagony kapusty, a potem handlować nimi na targu?

Czy też przyjąć, jak w Finlandii czy Szwajcarii, że każdy grosz włożony w edukację dzieci zwróci się kiedyś z nawiązką?

- Lepiej mówić o praktyce, bo ona pokazuje nasze podejście. To nie jest zwykłe miejsce - przekonuje Zofia Tracz. - Zarówno dla uczniów, jak i dla nauczycieli. U nas dziecko przyjeżdża do szkoły na 8.00, a wychodzi o 15.00. Ale z drugiej strony w tym czasie ma dłuższe przerwy i zajęcia dodatkowe, więc po skończonych lekcjach nie musi tu wracać. Nauczyciele nie mają pensum, w szkole nie obowiązuje część zapisów z Karty Nauczyciela. Etat to 24 godziny tygodniowo, podczas gdy w szkole samorządowej jest o sześć godzin niższy. Poszukuję energicznych, otwartych nauczycieli, którzy lubią pracę z dziećmi i nie skupiają się wyłącznie na jednej dziedzinie. Szukam takich ludzi jak informatyk po Akademii Górniczo-Hutniczej, nie dosyć że świetnie wykształcony, to jeszcze tancerz z doświadczeniem występów w lidze ogólnopolskiej. Coś się dzieje, jest ruch, choć koszty oczywiście bywają wysokie. Przez pierwsze pięć lat istnienia szkoły nie byłam ani razu na urlopie. Ale patrząc na to, co udało nam się tutaj zrobić, czuję dumę.

W Witeradowie trwają przymiarki do budowy sali gimnastycznej.

W Przybysławicach i Kępiu czekają.

W Kozłowie, tam gdzie zrujnowane zakłady zbożowe, niż demograficzny i dwukrotnie za duża szkoła, sali gimnastycznej nie będzie.

Nie znalazła się w projekcie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2011