To, co ludzkie i zarazem Boskie

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI, jezuita: Skoro Bóg stał się człowiekiem, człowiek powinien być drogą Kościoła. Ale to wciąż do nas nie dotarło.

12.12.2022

Czyta się kilka minut

Kolędnicy z gminy Kościelisko. 22 grudnia 2018 r. / PIOTR KORCZAK / REPORTER
Kolędnicy z gminy Kościelisko. 22 grudnia 2018 r. / PIOTR KORCZAK / REPORTER

ARTUR SPORNIAK: „Bóg się rodzi, moc truchleje” – zaśpiewaliśmy na pasterce. Nie widać jednak, by dzisiaj ta „moc” truchlała.

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ: Z ewangelii wiemy, że gdy Jezus się rodzi, Herod zaczyna się bać o swoją władzę. W pewnym sensie dzisiaj także „moc truchleje”, gdyż każda wojna wywołana jest tym, że człowiek szuka potwierdzenia swojej wartości. I sądzi, że potwierdzi siebie w rzeczach zewnętrznych – gdy będzie więcej posiadał, będzie miał więcej władzy, dokona czegoś wielkiego, będzie podziwiany. Lęka się to utracić. To jest źródło wojen. Także tej, która się dzieje za naszą wschodnią granicą.

Małego Jezusa odwiedzają także trzej magowie, którzy również posiadali władzę, ale ich podejście jest inne.

Nigdy bym nie rozłączał Wcielenia, a więc także narodzenia Jezusa od Zbawienia, czyli Jego Krzyża – to jest cały czas jedność. Co się dzieje na krzyżu? Bóg proklamuje wielkie „nie” wobec przemocy – wobec wizji władzy, która polega na podporządkowywaniu, wymuszaniu i udowadnianiu innym swojej wyższości. Krzyż to dalszy ciąg dramatu, który rozpoczął się już w Betlejem, gdzie Święta Rodzina zostaje zmuszona do ucieczki.

Natomiast magów, choć na pewno należeli do wyższych sfer, postrzegam jako ludzi poszukujących, a nie jako ludzi władzy. Bóg dostosował się do ich poszukiwań, przemówił ich językiem przez pojawienie się gwiazdy i to okazało się na tyle zrozumiałe, że potrafili odnaleźć Dzieciątko.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
OPOWIEŚĆ WIGILIJNA RADKA RAKA. Wilczku, wilczku, pójdź do paśniku. Jak nie przyjdziesz teraz, to nie przychodź nigdy >>>>


Chodzi bardziej o wizję władzy niż o posiadanie władzy realnej. Jezus swoim życiem od początku po kres neguje wizję władzy, którą my kojarzymy z przemocą, z posiadaniem i z ­wpływami. Pokazuje, że gdzie indziej jest źródło wielkości.

Wciąż się jednak zastanawiam, czy w Ukrainie można dziś zobaczyć narodziny Boga.

To bardzo trudne pytanie. Zadawano je także w Auschwitz i wielu innych miejscach: gdzie jest Bóg? Dlaczego nie reaguje? Przytoczę amerykańskiego filozofa, baptystę Dallasa Willarda, który mówił, że Bóg się przed nami schował po to, byśmy my mogli się schować przed nim. To znaczy: stwarzając świat i człowieka, Bóg stwarza przestrzeń do bycia. Ta przestrzeń jest już w samym Bogu, skoro jest On w trzech Osobach, między którymi musi przecież być jakaś wolność. Próbuję sobie to wyobrazić podobnie do przestrzeni między mężem a żoną – oni mogą być sobą i równocześnie jednością. Ta przestrzeń powinna być także w innych relacjach: między dziećmi i rodzicami, między przełożonymi i podwładnymi. Wiąże się z nią możliwość dramatu – Bóg mógł stworzyć człowieka tak, żeby nie było grzechu i żeby nie było nienawiści. Ale nie byłoby wtedy jakiejś powagi. Można paradoksalnie powiedzieć, że Bóg jest w możliwości krzywdzenia, bo wolna wola – czyli możliwość wyboru zła – jest jego ważnym darem.

Ryzyko Boga?

Tak. Można to wyrazić jeszcze ostrzej: Bóg kocha szatana, szatan jest Jego stworzeniem. Od razu rodzi się sprzeciw: jak to! Zbyt szybko skupiamy uwagę na dobru moralnym, zależnym od nas: jeśli zrobiliśmy coś dobrego, to jesteśmy kochani, a jeśli zrobiliśmy coś złego, to nie jesteśmy kochani. Natomiast podstawową formą miłości jest samo istnienie i jego afirmacja. Bóg kocha szatana w takim sensie, że go stwarza i podtrzymuje w istnieniu, daje mu wolność i możliwość działania.

Dla mnie jest to coś niezwykłego: dajesz dobro, choć ten, kto je otrzymuje, odwraca się plecami i jest pełen nienawiści, a ty mu tego dobra nie zabierasz. Dla nas to bardzo trudne. Często oceniamy miłość z perspektywy zasługi i jej braku. To przedziwny paradoks: przez to, że mogę wziąć do ręki pistolet, przejawia się miłość Boga i Jego obecność. Elie Wiesel był świadkiem egzekucji więźnia w Auschwitz. Gdy współwięźniowie pytali: „Gdzie jest Bóg?”, odpowiedział: „Wisi tam na szubienicy”.

Nowy Testament daje odpowiedź – obecność Boga polega też na solidarności z ludźmi cierpiącymi. Na przykład List do Hebrajczyków mówi, że Jezus jest Arcykapłanem, który solidaryzuje się z grzesznikami. Nie ma innej odpowiedzi, choć my chcielibyśmy, żeby Bóg był tylko w tym, co dobre i fajne. Ale wtedy nie byłoby wolności i miłości.


PRZECZYTAJ TAKŻE:
ŚWIERK, DRZEWO ODWAŻNE. Rosną u nas od ponad 2,5 miliona lat, dużo dłużej niż gatunek ludzki. A ich szum będzie prawdopodobnie brzmiał jeszcze po naszym odejściu >>>>


„Ogień krzepnie, blask ciemnieje”. Czy świadomością paradoksów próbujemy oswoić tajemnicę wkroczenia Boga w nasze ludzkie granice?

Gdy czytałem, jak szatan kusi Pana Jezusa na pustyni, żeby zamienił kamienie w chleb, skoczył z narożnika świątyni, a potem na krzyżu, żeby z niego zszedł, przez długi czas myślałem, że Jezus jest kuszony, żeby pokazał, iż jest Bogiem. Ostatnio popatrzyłem na tę scenę inaczej: Jezus jest kuszony, żeby porzucił człowieczeństwo. To niezwykłe, jak On szanuje granice wiążące się z naszym człowieczeństwem – z czasem i przestrzenią, z prawami natury. Szatan kusi: wyrwij się z tych więzów! A Jezus stanowczo odmawia. To powinno dać nam do myślenia. Nasze ograniczenia są czymś dobrym – stwarzają nam przestrzeń do wolności. Często myślimy o wolności jako o braku wszelkich więzów. Ale to, że rodzę się w konkretnym czasie, miejscu, w kulturze z konkretnym językiem, w rodzinie, w religii jest moim dobrodziejstwem…

…choć jednocześnie ograniczeniem.

Ale dającym mi możliwość życia. Gdybyśmy byli platońską duszą, której Bóg dałby możliwość wyboru miejsca i czasu wcielenia, na podstawie czego byśmy je wybrali? Moje granice nie są moim przekleństwem. Działać możemy tylko w granicach i dzięki nim.

Jednak niektóre więzy paraliżują, np. kalectwo, choroba...

I człowieczeństwo przynagla nas, by z takimi ograniczeniami walczyć. Ale i one mogą skłonić do działania, do otwarcia się na drugiego człowieka, do prośby o pomoc, do szukania.

Mówiliśmy o narodzinach Boga w świecie – a gdzie można dostrzec narodziny Boga w naszym życiu?

W katolicyzmie doświadczamy pewnego pęknięcia. Poszatkowaliśmy czas i rzeczywistość: najpierw Pan Bóg stwarza świat, następnie on się psuje, potem przychodzi Pan Jezus, by go naprawić, a teraz czekamy, aż On przyjdzie ostatecznie. Jednak z perspektywy Pisma Świętego kiedyś rozpoczął się proces stwarzania i on się nigdy nie kończy. My jesteśmy nieukończeni. Św. Paweł wyraźnie mówi, że Bóg się objawia nie tylko w Biblii. On się objawia przecież w historii (Pismo Święte to zapis tego objawienia). Bóg też jest w stworzeniu i mówi przez to, co stworzone. Dzięki nauce coraz więcej wiemy o człowieku, o świecie, o Kosmosie i przez to o Bogu. Wcielenie i Boże narodzenie na to właśnie wskazują, że Bóg wypowiada się przez to, co ludzkie. W Biblii Bóg wielokrotnie porównuje się do ojca i matki, męża i żony.

Dla mnie najbardziej dojmującym przykładem ciągłości między stworzeniem, krzyżem i zmartwychwstaniem jest scena z końca Ewangelii Jana, gdy Jezus ukazuje się uczniom po zmartwychwstaniu nad jeziorem Genezaret. Jest rano, więc pyta, czy mają coś do jedzenia. Okazuje się, że nie mają, sam więc im proponuje to, co wcześniej przygotował. Jezus spotyka się z uczniami na śniadaniu – a zatem przy okazji tego, co jest najbardziej zwyczajne i codzienne. Rozpoznają Go jako swego Mistrza, bo prawdopodobnie nie raz przygotowywał dla nich podobny posiłek. Troszczył się o nich.

To, co ludzkie, jest tutaj tym, co Boskie. Oczywiście nie wszystko, co ludzkie, jest tym, co Boskie – Bóg mówi „nie” przemocy, naszym działaniom nieliczącym się z innymi ludźmi, naszej nienawiści. Ale nie wiem, czy to właśnie w nas przeważa.

Bóg nie jest samotnikiem – istnieje w trzech Osobach. W Boskich relacjach kipi od miłości. Po co Bogu jeszcze było stworzenie świata i człowieka?

Nie ma dobrej odpowiedzi. Ale czy możemy powiedzieć, że Bogu człowiek jest w ogóle niepotrzebny? Brakuje nam słów – co to znaczy „potrzebny”? Bóg się wyraził po ludzku – przez Jezusa, który nawiązywał relacje. Ludzki język oczywiście jest nieadekwatny – nie dosięga samej istoty Boga, ale wiemy z objawienia, że On chce być blisko nas. A bliska relacja wyklucza powiedzenie: kocham cię i nic od ciebie nie oczekuję, i w tym sensie ciebie nie potrzebuję. Miłość zakłada wymianę. Jeśli Bóg nas kocha, to nas potrzebuje. Coś autentycznego od nas przyjmuje. Chociaż to On jest źródłem tej miłości. W trzeciej modlitwie eucharystycznej jest przejmujące wezwanie: „Niech On [Chrystus] uczyni nas wiecznym darem dla Ciebie”. Co to znaczy, że my, ludzie mamy być darem dla Boga – i to jeszcze wiecznym?


PRZECZYTAJ TAKŻE:
BOSKA ZABAWA. Boże Narodzenie to święto Boga jako Dziecka. A dzieci często wcale nie są takie, jakimi chcieliby je widzieć dorośli >>>>


Bóg nas stworzył „na swój obraz i podobieństwo”, czyli jakby oddał cząstkę siebie nam. Gdy odwzajemniamy Jego miłość, ta cząstka wraca niejako do Niego, ale już przez nas przetworzona. Opowiadać o tym potrafią mistycy.

Jedynym źródłem wszystkiego – i bycia, i miłości – jest Bóg, ale możliwe, że ta Boża miłość także jest ciągłym stawaniem się.

W nadchodzących rodzinnych świętach trudno się chyba odnaleźć ludziom samotnym czy z powikłanymi relacjami. Gdzie w ich życiu jest miejsce na Boże Narodzenie?

Zauważam, że ludziom jest coraz trudniej się spotykać. Nie umiemy słuchać się wzajemnie, poświęcać sobie uwagę – nie na temat tego, co mam kupić jutro w sklepie, albo że trzeba zapłacić rachunek i wynieść śmieci, tylko żeby powiedzieć o swoim życiu – co przeżywam, jakie rodzą mi się pytania, jakie mam rozterki. Pomimo tego, że mamy coraz więcej możliwości komunikowania się przez komunikatory internetowe. Po czym to poznaję?

Często rozmawiam z ludźmi i moja rola w dużej mierze polega na słuchaniu. Jestem w szoku, że wielu ludzi, żyjąc z innymi, nie może znaleźć nikogo, kto ich wysłucha nie oceniając, nie potępiając. Tu dostrzegam dziwny deficyt, bo wszyscy potrzebujemy wysłuchania, uwagi, uważności. Jeden z moich znajomych ukuł trafne powiedzenie: to bliskość uzdrawia. Mam wrażenie, że żyjemy zbyt powierzchownie – i to niezależnie od tego, czy ktoś mieszka sam czy z rodziną.

Wspomniałeś, że prawdziwa bliskość nie ocenia, słucha, poświęca czas. Czy coś jeszcze ją charakteryzuje? Kiedy jestem blisko?

Dwa lata mieszkałem w Berlinie i chodziłem wówczas do aresztu, w którym przebywali obcokrajowcy przed deportacją. Odwiedzałem wszystkich, którzy chcieli ze mną rozmawiać – także muzułmanów i niewierzących, białych i czarnych. Zdarzało się, że muzułmanie pytali, dlaczego do nich przychodzę. Odpowiadałem, że Jezus utożsamiał się z każdym człowiekiem bez wyjątku.

Nie mam trudności z nieocenianiem kogoś, jeśli zwracam uwagę na to, że ten ktoś przyszedł, czyli chce się spotkać i próbuje się otworzyć. Jezus sam wprosił się do Zacheusza i sam zaczepił Samarytankę, nie stawiając im żadnych warunków wstępnych. Widział w nich więcej niż ich postępowanie. Możliwe, że tym czymś jest właśnie owa cząstka Boga w nas. Oczywiście, że to jest tylko początek, że Bóg chce więcej, że chce, by stać się do Niego podobnym (niesamowite wymaganie!) i żebyśmy świadomie przeżywali Jego miłość do nas.

Myślę, że do nas jeszcze nie dotarło, co na samym początku swego pontyfikatu mówił Jan Paweł II: że człowiek jest drogą Kościoła. Można dodać: skoro Bóg stał się człowiekiem. Kiedy Mateusz celnik opowiada, jak Jezus go powoływał, pisze: „Jezus, wychodząc z Kafarnaum, ujrzał człowieka imieniem Mateusz, siedzącego w komorze celnej”. Co to znaczy, że ujrzał „człowieka”? Bóg widzi coś więcej, pewną „jakość” lub istotną „część” nas, niezależną od naszych czynów, coś pierwotnego, dobrego, nieskażonego, czego my nie dostrzegamy, ale bez czego nie moglibyśmy niczego dokonać. Jest w nas coś fundamentalnie Boskiego i niezmiennego. I to chyba musimy jeszcze odkryć.

Gdzie?

W Kościele. To już się dzieje, np. coraz bardziej doceniamy indywidualność człowieka. Poświadcza o tym też wzrost świadomości moralnej co do ochrony dzieci czy wrażliwość na przemoc w Kościele, troska o ubogich i bezbronnych. Także przebudzenie się sumienia – świadomość, że każdy człowiek odpowiada za swoje życie przed Bogiem, a nie przed jakąś instytucją i prawem jedynie. To się już powoli dzieje – przynajmniej w naszej części świata.

Mistycy mówią, że Bóg musi się ostatecznie w nas narodzić. Jak to rozumieć?


PRZECZYTAJ TAKŻE:
Mamy renesans kiszonek. Wróciły na polskie stoły przez drugą stronę świata. Przeszły długą drogę, od ubogich przetworów do modnego superfood. Bo kwaśny to nasz smak. Zwłaszcza zimą >>>>


Kiedy Jezus mówi o Królestwie Bożym w nas, o zaczynie czy o ziarnku gorczycy, mówi o fundamentalnej możliwości, która jest niezwykła. O powolnym narodzeniu Boga w nas. Na obrazek prymicyjny wybrałem hasło: „Bóg stał się człowiekiem, żeby człowiek stał się Bogiem”. To nie znaczy, że będziemy nieskończeni, jak Bóg, i że wejdziemy w posiadanie Jego Bożych atrybutów. Bycie Bogiem raczej ma polegać na tym, żebyśmy zawsze z łatwością rozpoznawali dobro, chcieli je wybierać i byli ludźmi współczucia jak Chrystus. Najprościej rzecz ujmując – podobieństwo do Boga wyraża się w miłości. Nie rodzimy się ludźmi w pełni zdolnymi do miłości – tacy się powoli stajemy. Po to też Bóg się wcielił – by nauczyć nas i przekazać nam miłość. Ludziom z ciała i ducha. Żyjącym w materii. Tak się rodzi w nas Bóg.

W wizji sądu u św. Mateusza pojawia się rzecz niesłychana, do której jeszcze nie dorośliśmy. Tam nie ma mowy o chrześcijanach, tylko o ludziach, których część okazywała czynne współczucie, a część nie. Niezwykłe jest to, że wszyscy są zdziwieni. Co to znaczy? Ci współczujący czynili dobro wręcz odruchowo, tak jak odruchowo oddychamy. Oni nie kierowali się ani świadomą wiarą, ani przekonaniem, że w drugim człowieku jest Bóg, ani karą, ani obietnicą nagrody, obowiązującym prawem czy nakazem autorytetu. To jest nasz cel: być współczującym ze swojej natury, czyli bez zastanowienia czy specjalnych motywacji. Wówczas będziemy podobni do Boga, czyli jak Bóg. Daję pić i jeść, ubieram – bo tak po prostu trzeba, a nie dlatego, że ktoś czy coś kazał… Zmartwychwstały Jezus na brzegu jeziora Genezaret też nakarmił uczniów, bo to oczywiste. Podobieństwo do Boga uzyskujemy w ciele, czyli tacy, jacy jesteśmy, przez to, że przyjmując Jego miłość, dajemy ją innym, na ile potrafimy, nie oczekując za to żadnej nagrody ani nie lękając się kary.

W takim razie, jak sobie radzić z przeszkodami, które się w nas ujawniają – z nałogami, zniechęceniami, niemocą?

Pismo Święte mówi o grzechu, ale patrzy na niego szeroko. Widzi w tej rzeczywistości wszelkiego rodzaju przeszkody, które uniemożliwiają rozwój i upodobnienie do Boga. Nie musi w tym być mojej winy. Na przykład mogę mieć poczucie niskiej wartości wpojone przez wychowanie czy edukację. To bardzo utrudnia wytrwałe dzielenie się dobrem. Lekarstwem jest wejście na drogę duchową, która ma dwa źródła: modlitwę i życie sakramentalne oraz korzystanie z wszelkich możliwych ludzkich środków, które miałem na myśli, gdy mówiłem, że Bóg działa przez stworzenie, czyli m.in. to, co nauka odkrywa. Moje przeszkody są zatem „oknem” czy „drzwiami”, przez które jestem zapraszany: otwórz się! Poproś o pomoc! Czasem to będzie psychoterapia, czasem budowanie relacji z innymi, a może także jakiś program rozwojowy. Mój zakonny mentor, nieżyjący już o. Jacek Bolewski, radził mi, gdy miałem „doła”: „Skup się na tym, co możesz dać, a nie na tym, czego nie masz”. Czasem jedno mądre zdanie wystarczy.

W tym sensie przeszkody nie są kamieniem, który ciągnie nas na dno, tylko sygnałem, co możemy zrobić.

Czemu Adwent straszy nas wizjami z Apokalipsy i proroków? To dobre przygotowanie na narodzenie Jezusa?

Dziecko z groty betlejemskiej jest właśnie lekarstwem na nasz strach. Czy można bać się małego dziecka? Św. Ignacy w „Ćwiczeniach duchowych” zachęca, żeby oczami wyobraźni przenieść się do groty betlejemskiej i np. jako pomocnik Maryi być do jej dyspozycji. Ignacy chce, byśmy dotknęli tej tajemnicy. Kiedyś wyobraziłem sobie, że Maryja mówi mi: „To potrzymaj Jezusa, bo coś muszę zrobić”, tak jak kiedyś moja bratowa dała mi do potrzymania dwumiesięczną bratanicę. Takie doświadczenie odruchowej potrzeby czułości u małego dziecka jest otwierające. W tym, co ludzkie, i w tym, co Boskie, jest więcej jedności, niż nam się wydaje.©℗

KS. DARIUSZ PIÓRKOWSKI (ur. 1976) jest jezuitą, rekolekcjonistą, kierownikiem duchowym i publicystą. Autor książek o duchowości i Biblii. Współpracuje z ruchem Małżeńskie Drogi oraz z grupą religijną Pogłębiarka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Kierownik działu Wiara w „Tygodniku Powszechnym”. Ur. 1966 r., absolwent Wydziału Mechanicznego AGH, studiował filozofię na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie i teologię w Kolegium Filozoficzno-Teologicznym Dominikanów. Opracowanymi razem z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 51-52/2022