Tłum małych odkrywców

Astronomia weszła w taką fazę rozwoju, że niewiele projektów jest nas w stanie zainteresować. Ot, choćby wysłanie całego stada sond na Słońce.

10.06.2017

Czyta się kilka minut

Erupcja materii słonecznej, która kilka dni później spowodowała zorze i zakłócenia pola magnetycznego Ziemi, 3 sierpnia 2012 r. / Fot. NASA / GSFC / SDO
Erupcja materii słonecznej, która kilka dni później spowodowała zorze i zakłócenia pola magnetycznego Ziemi, 3 sierpnia 2012 r. / Fot. NASA / GSFC / SDO

Za około dwa lata indyjska sonda kosmiczna o nazwie Aditya ma rozpocząć obserwację Słońca, zwłaszcza słonecznej korony, czyli gorącej zewnętrznej atmosfery naszej gwiazdy. Również amerykańska NASA planuje wysłanie sondy kosmicznej – niedawno przemianowanej na Parker Solar Probe – w kierunku Słońca. Ma ona podobne zadanie jak Aditya, przy czym sama wleci w koronę, badając ją bezpośrednio na miejscu, w odległości jakichś 6 mln kilometrów od „powierzchni” gwiazdy. Można by pomyśleć – ile jeszcze potrzeba takich misji? Cóż, znacznie trudniej zainteresować świat czymś, co nie jest wyjątkowe.

W latach 60. i 70. XX wieku stawianie kolejnych drobnych kroczków w kosmosie budziło wielkie emocje – były to, bądź co bądź, projekty pionierskie. W 1959 r. Sowieci uzyskali pierwsze w historii ludzkości zdjęcia „ciemnej strony” Księżyca (chociaż, jak powiedział Gerry Driscoll, dozorca budynku, w którym grupa Pink Floyd nagrywała „The Dark Side of The Moon”, „nie ma ciemnej strony Księżyca – tak naprawdę wszystko jest ciemne”). Od tego czasu odbyło się 69 udanych misji na Księżyc, a od 2009 r. jedna tylko sonda Lunar Reconaissance Orbiter przesłała na Ziemię ok. stu terabajtów obrazów, przedstawiających niemal każdy większy kamień na powierzchni naszego naturalnego satelity. To już tak nie emocjonuje.

Nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Każda nauka przechodzi z etapu romantycznych odkryć do etapu nudnej precyzji. Pamiętamy Kolumba i Magellana, i Cooka, i Cortésa, i Barentsa. Ale czy pamiętamy Leontija Hagemeistera, którego Imperium Rosyjskie wysłało na początku XIX wieku, aby zbadał północne wybrzeża Oceanu Spokojnego, i na cześć którego nazwano wyspę o powierzchni nieco mniejszej od obszaru miasta Krakowa? A przecież on na tej Alasce ryzykował życiem, solone mięso obrzydło mu pewnie równie szybko co Cookowi, a zbudowanie jego statku wymagało równie wielkiego talentu inżynierskiego, co konstrukcja Pinty albo Beagle’a. Do połowy XX wieku wszystkie obiekty narysowane na wszystkich mapach świata zostały naniesione przez stado mężnych kartografów, którzy za nędzną imperialną pensję wbijali tyczki geodezyjne w owe niezliczone góry Rodezji i bagna Sumatry.

W miarę rozwoju nauki badania robią się nie tylko rutynowe, ale i tanie. Odpowiednikiem nędznej imperialnej pensji wypłacanej setce wielkich odkrywców (którym potem zbiorowo nadawało się srebrne medale, podczas gdy mistrz ceremonii szeptem podpowiadał cesarzowi ich nazwiska) jest 250 mln rupii przeznaczonych na sondę Aditya w budżecie indyjskiego Departamentu Badań Kosmicznych na rok rozliczeniowy 2016--17, obok 105 innych pozycji. To 0,3 proc. pełnego budżetu. 15 lutego tego roku indyjska agencja kosmiczna wystrzeliła rakietę PSLV-C37, na pokładzie której znajdowały się 104 (tak – sto cztery!) sztuczne satelity. Większość z nich to tzw. nanosatelity typu CubeSat, czyli metalowe detektory zbudowane z kostek o wymiarach 10 na 10 na 10 cm, ważące ok. kilograma. Diablo tanie, zaprojektowane w celu wykonania kilku prostych, pożytecznych pomiarów.

Poświęćmy więc chwilę naszej uwagi sondzie Aditya, która nie odkryje nowej planety, ale która dostarczy nam jeszcze bardziej precyzyjnych pomiarów pola magnetycznego Słońca, wiatru słonecznego oraz struktury i dynamiki korony słonecznej.

Interesująca jest choćby planowana lokalizacja tej sondy – w tzw. punkcie Lagrange’a nr 1 (L1).

Jest to wyjątkowe miejsce leżące na linii Ziemia–Słońce, w którym występuje tak szczególny balans sił grawitacyjnych Ziemi i Słońca, że umieszczony w nim obiekt okrąża Słońce dokładnie w takim samym czasie co Ziemia. Dzięki temu Aditya będzie mogła obserwować Słońce bezustannie, a przy tym jej położenie względem naszej planety będzie stałe, co usprawnia komunikację.
Nawet i w tym nie jest jednak wyjątkowa – w punkcie L1 znajdują się obecnie aż cztery inne satelity wpatrzone w Słońce. Stały monitoring jest kluczowy, ponieważ jednym z zadań sondy Aditya jest monitorowanie „pogody” słonecznej, co może oszczędzić nam nieco strat na orbicie wskutek „burz słonecznych”.

Może to mało spektakularne, ale pożyteczne. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2017