Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Napiszcie na moim nagrobku »farciarz«”. Tak astronauta Michael Collins, pilot modułu dowodzenia misji Apollo 11, podsumował swoją karierę w 40. rocznicę pierwszego lądowania na Księżycu. Zmarł w ubiegłym tygodniu w wieku 90 lat.
„Od czasów Adama żaden człowiek nie znał takiej samotności jak Mike Collins” – stwierdzał nieco dramatycznie oficjalny zapis misji. Gdy Neil Armstrong i Buzz Aldrin chodzili po powierzchni Księżyca, on pozostał na jego orbicie i czekał na ich powrót. Gdy jego pojazd przelatywał nad odwróconą od Ziemi stroną satelity, był pozbawiony łączności. Po jednej stronie Księżyca była cała ludzkość. Po drugiej – on i pustka. Collins widział jednak jasną stronę sytuacji. „Fakt, że nie miałem łączności, zamiast strachu budził radość, bo przynajmniej Kontrola Misji musiała się na chwilę zamknąć” – wspominał. „No i miałem ciepłą kawę”.
Nigdy nie stanął na Księżycu, choć NASA chciała zrobić go dowódcą jednej z misji. Wolał zostać na Ziemi z rodziną. „Byliśmy tam, żeby wykonać pracę. Zrobiliśmy to doskonale, ale za to nam płacono. Nie byliśmy żadnymi bohaterami” – mówił. „Najlepiej pamiętam widok Ziemi widzianej z wielkiej odległości” – pisał w autobiografii. „Maleńka, bardzo błyszcząca, niebiesko-biała. Jasna. Piękna. Spokojna i delikatna. Naprawdę wierzę, że gdyby politycy mogli zobaczyć naszą planetę z odległości stu tys. mil, ich postawa fundamentalnie by się zmieniła”.
Ostatnim żyjącym członkiem misji Apollo 11 jest 91-letni Aldrin. Armstrong zmarł w 2012 r. ©
Piotr Stankiewicz: Pięćdziesiąt lat temu człowiek po raz pierwszy stanął na Księżycu. To było najważniejsze zadanie całego programu Apollo. Choć nie jedyne.