Wspaniałe pustkowie. Księżyc, jakiego nie znacie

Spośród księżyców Układu Słonecznego nasz jest jednym z najnudniejszych. Ale i tak go kochamy – i znów chcemy po nim chodzić.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Wschód księżyca przy wyspie Wight, 13 lipca 2022 r. / / GRAHAM WIFFEN / EAST NEWS
Wschód księżyca przy wyspie Wight, 13 lipca 2022 r. / / GRAHAM WIFFEN / EAST NEWS

Gdy przyjrzeć się menażerii Układu Słonecznego, aż bierze żal – bo jakże inaczej żyłoby się, mając na nocnym niebie takiego choćby Tytana z własnymi deszczami i kałużami, Trytona z powierzchnią jak kantalupa albo żółciutką wulkaniczną Io! Nasz księżyc to jednak Księżyc i innego nie będzie.

Powierzchnia do liftingu

Początek był imponujący – wygląda na to, że Księżyc powstał, gdy niedługo po wyłonieniu się Układu Słonecznego dwie wielkie protoplanety zderzyły się ze sobą. Większa z nich, nieco uszczuplona, stała się Ziemią. Mniejsza z nich, Theia, doszczętnie się w tym zderzeniu roztrzaskała, a z jej przemielonych resztek, z domieszką materii wyrwanej z warstw wierzchnich proto-Ziemi, powstał Księżyc. Nie jest to zresztą rzecz aż tak niezwykła w naszym brutalnym Kosmosie: każde duże ciało Układu Słonecznego bierze swój początek ze zderzania się ciał mniejszych, każde też jest regularnie bombardowane. Nie zawsze jest to aż tak ewidentne, jak w przypadku Księżyca, którego słusznie kojarzymy z morzem kraterów – ma on jednak aż dwie cechy, które sprawiają, że jego powierzchnia jest ponadprzeciętnie pokancerowana.

Po pierwsze, nie ma atmosfery, która funkcjonuje jako płaszczyk ochronny – swojski letni meteor to wszak nic innego, jak świetlisty ślad po intruzie niszczejącym na ziemskiej gazowej tarczy. Ot, wspomniany wyżej Tytan – o połowę większy od Księżyca satelita Saturna – dzięki solidnej atmosferze złożonej głównie z azotu ma na powierzchni tylko pojedyncze wyraźne ślady po uderzeniach. Księżyc nie ma takiego luksusu, a pojedyncze cząstki fruwające czasem ponad jego powierzchnią, odparowane ze skał albo wybite przez promieniowanie kosmiczne, nie zasługują w zasadzie na dumne miano atmosfery – to, mówiąc technicznie, egzosfera, która nie zatrzymuje nawet mikroskopijnych okruchów.

Po drugie, Księżyc nie ma żadnego własnego procesu „odmładzania”, który by zamazywał ślady po dawnych uszkodzeniach. Nawet i miliardy lat kraterowania można wszak wymazać w geologicznym mgnieniu oka, jeśli tylko ma się do dyspozycji którąś z planetologicznych technik liftingu. Io odmładzają wulkany, regularnie rozlewając na powierzchni lawę i pokrywając ją siarkowymi wyziewami. Ganimedes – również krążący wokół Jowisza – należy z kolei do grona księżyców aktywnych tektonicznie: mniej więcej dwie trzecie jego powierzchni pokrywają jasne pasy, powstające gdy kry ganimediańskiej skorupy przesuwają się względem siebie, a świeża materia uzupełnia od spodu pęknięcia. Tryton, gigantyczny satelita Neptuna, ma do dyspozycji prawdopodobnie aż kilka różnych tego rodzaju procesów odmładzających. Choć udało się dotychczas sfotografować tylko jedną jego półkulę, geolodzy dopatrzyli się na niej aż trzech różnych odmian terenu, z których żaden nie wygląda staro.

Księżyc miał w swojej historii tylko jeden wielki epizod odmładzania – i to jemu zawdzięcza swój charakterystyczny wygląd. Trzeba bowiem wiedzieć, że nasz naturalny satelita ma dwie znacznie różniące się od siebie półkule. Samo w sobie nie jest to coś niezwykłego w Kosmosie. Część „górna” i „dolna” (północna i południowa) Marsa są tak odmienne, jakby pochodziły z dwóch różnych planet, a księżyc Saturna Japet ma jedną półkulę jasną jak śnieg, drugą zaś brązowoczarną i tak ciemną, jak wilgotna gleba (ma też z niejasnych przyczyn imponujący grzbiet opasający go w równiku, dzięki czemu wygląda jak biało-czarny orzech włoski). Z powodu niefortunnego niedopatrzenia astronomów niewielki księżyc Saturna Janus, nazwany na cześć rzymskiego boga o dwóch twarzach, ma akurat dość jednorodną powierzchnię.

Tak czy inaczej, Księżyc jest w dobrym towarzystwie. Na jego widocznej dla Ziemian półkuli znajduje się zaś jego bodaj jedyna duża, nietypowa, charakterystyczna struktura: morza. Z drugiej, niewidocznej strony – którą poznaliśmy dopiero w 1959 r. dzięki radzieckiej sondzie Łuna 3 – znajdują się tymczasem niemal wyłącznie kratery, kratery, kratery… Ba, jest ich tak dużo, że uderzenie kolejnego ciała w zasadzie nie zwiększy już ich liczby. Kratery osiągnęły taką gęstość, że nie ma „wolnych miejsc” na kolejne – nowa dziura zawsze powstanie na miejscu jakiejś starej. Wydaje się, że gdyby było na odwrót, a my, Ziemianie, widzielibyśmy tę stronę Księżyca, która dziś jest niewidoczna, Księżyc straciłby wiele ze swojego uroku. Strona widoczna ma bowiem „to coś” – morza.

Kopernik już nie strzela

Co ciekawe, mimo dekad intensywnych badań, modelowania i uczonych przypuszczeń wciąż nie do końca wiadomo, jak powstały i czym tak w zasadzie różni się strona widoczna od niewidocznej; co spowodowało, że jedna z nich pokryta jest morzami w jednej trzeciej, a druga prawie wcale. Historia w pierwszym przybliżeniu przedstawia się jednak następująco. Mniej więcej pół miliarda lat po powstaniu Księżyca, czyli ok. 4 miliardów lat temu, nasiliły się szczególnie duże uderzenia w jego powierzchnię, powodując powstanie tzw. wielopierścieniowych basenów uderzeniowych. Basen taki to coś w stylu krateru na sterydach: gdy eksplozja wywołana uderzeniem jest naprawdę duża, nie powstaje jedna tylko dziura z otaczającym ją pierścieniem wynurzonej skały, lecz szereg koncentrycznych pierścieni, okalających sam „basen”: obszar obniżonego terenu i pocienionej skorupy, liczący sobie nawet setki kilometrów średnicy.

Cały Księżyc pokryty jest wieloma śladami po takich właśnie gigantycznych uderzeniach, z których największe mają nawet sześć koncentrycznych pierścieni. Podobne znane są też z wielu innych księżyców, jak satelita Saturna Dione albo Ganimedes. Na Kallisto, która krąży wokół Jowisza, znajduje się największa taka struktura, Basen Valhalla, w której – prawdopodobnie ze względu na to, że skorupa Kallisto jest lodowa, a nie skalista – geolodzy doliczyli się ponad stu okalających basen grzbietów w przynajmniej kilkunastu „rzędach”. W efekcie wygląda jak skrzyżowanie pajęczyny z pęknięciem na szybie. Polecam poszukać zdjęć.

Z jakiegoś powodu – wciąż nie do końca jasnego – mniej więcej 100-500 milionów lat po powstaniu tych olbrzymich struktur zostały one zalane lawą. Gigantyczne wypływy, o objętości liczonej w tysiącach kilometrów sześciennych, wypełniły lokalne obniżenia terenu, zalewając baseny uderzeniowe i wdzierając się na dna okolicznych kraterów warstwą o grubości 35-450 metrów. Lawa księżycowa po zastygnięciu utworzyła bazalt, ten zaś jest dość ciemny, mniej więcej tak jak w miarę świeży asfalt – ot i historia księżycowych mórz. Gdy już się wie, jak powstały morza, łatwo zrozumieć ich okrąglutki kształt, który szczególnie pięknie widać na Morzu Jasności i Morzu Przesileń. Wyniesione brzegi szczególnie dużych basenów uderzeniowych, wystające ponad powierzchnię bazaltowego morza, wyglądają jak ziemskie łańcuchy górskie, a pomysłowi geolodzy planetarni nadali im tak kreatywne nazwy, jak Alpy, Apeniny, Jura czy Kaukaz. W księżycowych Alpach jest nawet Mont Blanc o wysokości 3,8 km ponad otaczającymi go równinami Morza Deszczów. Niemądrzy selenolodzy przez pomyłkę nazwali tym dumnym imieniem nie najwyższą, lecz trzecią najwyższą górę księżycowych Alp (choć – być może, żeby trochę odpokutować winę – wybłagali w Międzynarodowej Unii Astronomicznej „Mont” – wszystkie pozostałe legalnie nazwane góry pozaziemskie mają w nazwie standardowe, łacińskie „Mons”).

Sytuacja z gigantycznymi wylewami lawowymi pokrywającymi lokalne obniżenie terenu, nawiasem mówiąc, nie jest wcale czymś nietypowym w Układzie Słonecznym. Być może pamiętacie, że gdy sonda New Horizons przysłała swoje pierwsze zdjęcia Plutona, widać na nich było sporą białawą strukturę w kształcie serca. Jej zachodnia część (technicznie: Sputnik Planitia) to odpowiednik bazaltowej skorupy księżycowych mórz, zbudowany jednak z lodu azotowego. Co ciekawe, Równina Sputnika powstała w ciągu ostatnich 10 milionów lat, podczas gdy Księżyc mniej więcej 3 miliardy lat temu przestał nie tylko produkować morza, ale w ogóle popisywać się wulkanizmem, nie licząc drobnych, kosmetycznych niemalże wypływów albo rozsianych tu i ówdzie wulkanicznych kopułek. Kolejna zmarnowana szansa: gdyby Księżyc był choć trochę jak Pluton – czyli byłby zdolny do dużych zrywów aktywności – moglibyśmy liczyć na pojawienie się na nim nowego morza. Ba, gdyby był taki jak Io, moglibyśmy regularnie oglądać wybuchające na nim wulkany: o, patrz, Kopernik strzela! (nasz astronom już w połowie XVII w. otrzymał piękny krater).

Jest to o tyle dziwne, że Pluton zaskoczył planetologów stopniem swojej aktywności – bądź co bądź jest to lodowa kulka w najchłodniejszych regionach Układu Słonecznego, która wedle wszelkiego prawdopodobieństwa powinna być zimnym, statycznym trupkiem. Nasz Księżyc tymczasem należy do największych skalistych obiektów i rezyduje w dobrze nasłonecznionej dzielnicy. Czysto teoretycznie wciąż mógłby huczeć od aktywności. Wygląda jednak na to, że w trakcie swojego formatywnego zderzenia otrzymał stosunkowo „jałową” frakcję Thei i proto-Ziemi, pozbawioną długo żyjących pierwiastków radio­aktywnych. Te zaś są bardzo skuteczną planetarną „grzałeczką”, napędzającą rozmaite formy aktywności powierzchniowej, takie jak tektonika czy wulkanizm. Również nasza własna Ziemia zawdzięcza pierwiastkom radioaktywnym rozpuszczonym w skałach znaczną część swojego wewnętrznego budżetu energetycznego, odpowiadającego za nasze pole magnetyczne, wędrujące kontynenty czy wulkaniczne piaski na hawajskich plażach.

Problem z bazą

Nie wygląda to dobrze – nie ma pola magnetycznego, nie ma porządnej atmosfery, nie ma żadnych nowych form aktywności na powierzchni, poza ­okazjonalnymi nowymi kraterami na jałowych liczących kilka miliardów lat skałach. Baseny uderzeniowe bywają ładniejsze, pokrywy lawowe miewają zabawniejszy kształt. Czyżby Księżyc był najnudniejszym miejscem w ­Kosmosie? Spokojnie, przecież mieszkańcy Nauru zdołali zarobić nawet na tym fakcie, że wyspa pod ich nogami pokryta była grubą warstwą ptasich odchodów – napędzając przez lata swoją gospodarkę eksportem nawozów (guano skończyło się w latach 70., a od tego czasu co parę lat Nauruańczycy na różne sposoby wymyślają swoje państwo na nowo, np. przekształcając je na jakiś czas w skorumpowany raj podatkowy). Może i Księżyc po prostu nam się na coś przyda?

Astronomowie przez pewien czas fantazjowali o bazie obserwacyjnej zlokalizowanej na niewidocznej półkuli – bynajmniej nie dlatego, że jest to „ciemna strona Księżyca”, bo nie jest, a raczej dlatego, że jest ona chroniona przed blaskiem naszej planety. Gdy więc my tu na Ziemi wzdychamy do pełni, obserwator zlokalizowany na niewidocznej stronie Księżyca miałby przed sobą cudownie czarne niebo. Plan ten okazał się jednak na tyle niepraktyczny, że ostatecznie bardziej opłaciło się wysłać na czterokrotnie większą odległość Kosmiczny Teleskop Jamesa Webba. Nie gasną jednak nadzieje na bazę księżycową, a kolejne dekady badań utwierdzają nas w przekonaniu, że najlepszym wyborem są okolice bieguna południowego. Wszystko ze względu na światło – i wodę.

Już parę dekad temu naukowcy donosili o występowaniu niedużych ilości lodu wodnego na Księżycu, a w 1978 r. próbki skał księżycowych przywiezione na Ziemię przez sowiecką Łunę 24 składały się aż w jednej tysięcznej z drobinek lodu. Im zimniejsze i lepiej chronione przed słońcem miejsce, tym większa szansa na uchowanie się lodu, w okolicach biegunów na dnie kraterów znaleźć zaś można regiony wiecznej ciemności – takie, w które nigdy nie dociera światło Słońca.

W 2008 r. Hindusi roztrzaskali planowo sondę Chandrayaan-1 na dnie krateru Shackleton, znajdującego się niemal dokładnie na biegunie południowym, co potwierdziło ostatecznie, że tamtejsza gleba księżycowa zawiera wodę. Mieszkańcy zlokalizowanej tam bazy mogliby więc liczyć, jak szacują optymiści, nawet na 90 litrów wody z jednego metra sześciennego skał. Nie jest jednak jasne, jak wycisnąć tę wodę z lodowatego gruzu. Wśród propozycji są nawet takie, jak gigantyczna mikrofalówka. Energię w każdym razie można by pozyskiwać ze Słońca, gdyby na brzegach kraterów, wystających ponad strefę wiecznej ciemności, umieścić panele fotowoltaiczne. Niektórzy wizjonerzy wspominają też czasem o pozyskiwaniu z księżycowych skał wodoru, za pomocą którego można by teoretycznie napędzać reaktor jądrowy, ale szacowana ilość użytecznego izotopu (wodoru-3) to zaledwie 0,007 grama na metr sześcienny. Nikt na razie nie ma pomysłu, jak ulepić z tych ponurych faktów realistyczną wizję tętniącej życiem bazy.

Turyści i górnicy

Zróbmy jednak krok wstecz: po co właściwie latać na Księżyc? Są oczywiście bogaci turyści kosmiczni, którzy po prostu mają na to ochotę, jak Jeff Bezos, który w lipcu ubiegłego roku zapłacił, jak się plotkuje, 5,5 miliarda dolarów, aby na cztery minuty wznieść się ponad symboliczną granicę Kosmosu, czyli sto kilometrów. „Wioska księżycowa” Moon Village – raczej luźny zestaw idei niż konkretny projekt, z którym sympatyzują jednak poważni ludzie, jak wieloletni dyrektor generalny Europejskiej Agencji Kosmicznej Jan Wörner – miałaby być m.in. również placówką turystyczną. Trudno jednak zapomnieć, że żadna spośród ok. 20 misji, które zakończyły się miękkim lądowaniem i wykonaniem zdjęć z powierzchni, nie dostarczyła żadnych innych widoków niż ciemnoszary gruz pod czarnym niebem. Nawet Buzz Aldrin, rozejrzawszy się po Morzu Spokoju, w prawdopodobnie najbardziej ekscytującej chwili swojego życia, nie zdobył się na więcej niż „­magnificent desolation” – „wspaniałe pustkowie”. To trochę za mało, żeby urządzić na Księżycu drugie Baden-Baden – dużo bardziej wiarygodnym modelem turystyki księżycowej jest przelot, choćby i wielokrotny: dostarczy równie niezapomnianych widoków, a nie będzie się wiązać z logistycznym koszmarem lądowania.

Może więc na powierzchnię zawiedzie nas żądza zysku? Może pierwszymi mieszkańcami Księżyca nie będą znudzeni miliarderzy, tylko pracownicy firm wiertniczych?

Górnictwo kosmiczne, mimo dekad żywego zainteresowania z perspektywy zarówno naukowej, jak i czysto biznesowej, to dziś wciąż mrzonka przyszłości. Nikt nie przedstawił jeszcze ekonomicznie uzasadnionego planu, czyli takiego o postaci: polećmy ku obiektowi A, aby wydobyć i sprowadzić na Ziemię zasoby B warte C, co będzie nas kosztowało D, przy czym C jest większe od D. W 2015 r. opublikowany został duży raport podsumowujący ekonomiczną wartość Księżyca i wszelkie inne zasoby mogące się przydać na miejscu hipotetycznej bazie księżycowej. Nie wygląda to dobrze. Autor, Ian Crawford, po wyczerpującym omówieniu umiejscowienia i stężenia niklu, złota, platyny, palladu, rodu, irydu, osmu, rutenu, tytanu, aluminium, krzemu, 15 tzw. metali ziem rzadkich (lantanu, ­lutetu, skandu itd.) oraz toru i uranu stwierdza ostatecznie, że żaden z tych zasobów nie występuje w złożach „ekonomicznie użytecznych”.

Desperacja „kosmicznych geologów” jest na tyle duża, że rozważa się wykorzystanie atomów wiatru słonecznego, które na przestrzeni setek milionów lat osadzają się na powierzchni księżycowego gruntu, a następnie wskutek uderzeń drobnych meteorytów zostają z nim przemieszane. Stąd bierze się na Księżycu choćby wodór, wspomniany już jako potencjalne paliwo dla reaktorów (Crawford jest szczególnie pesymistyczny wobec tej właśnie nadziei), ale też np. oszałamiające 50 gramów chloru w każdym metrze sześciennym księżycowego gruzu. Z której strony spojrzeć, Księżyc nie wydaje się oferować wiele zachęty, aby go odwiedzać.

Pierwsza pełnia Cybanta

Co więc z tym Księżycem? Czemu właściwie niemal corocznie wystrzelona zostaje ku niemu nowa misja (o najbliższych piszemy w ramkach), a bogacze tego świata prześcigają się w obiecywaniu, że już niedługo będą po nim stąpać? (Elon Musk sugeruje czasem, że już być może w przyszłym roku wyśle na misję wokołoksiężycową 6-8 osób, w tym japońskiego miliardera Yūsaku Maezawę; Muskowi jednak z zasady się nie wierzy, gdy ogłasza jakikolwiek termin).

Z czysto praktycznego punktu widzenia Księżyc to „najbliższy daleki” albo „najprostszy trudny” cel eksploracji kosmicznej. Umieszczenie czegoś na orbicie ziemskiej to już dziś rutyna, a do momentu napisania tego tekstu łącznie 567 osób na tę orbitę trafiło. Dwie najbliższe nam planety, Wenus i Mars, to natomiast już cele naprawdę ambitne, takie na dekady planowania, nawet dla misji bezzałogowej – nie mówiąc już o tym, że choćby błyskawiczna wycieczka ­człowieka na Marsa i z powrotem musi trwać nie mniej niż półtora roku. Tymczasem cała misja Apollo 11, od startu po powrót na Ziemię, zajęła osiem dni. Nic więc dziwnego, że prostym testem zdolności danego kraju – lub firmy – do podbijania Kosmosu i popisem wydolności organizacyjnej jest właśnie dotarcie na Księżyc.

Są też jednak względy czysto niepraktyczne. Księżyc to coś więcej niż tylko kolejny satelita naturalny Układu Słonecznego – wystarczy na niego spojrzeć. Nawet i jego pustkowie potrafi być wspaniałe! Zresztą geologowi może nie imponować, ale mój pies Cybant, gdy po raz pierwszy zobaczył pełnię, zaczął na nią szczekać. A to jednak o czymś świadczy.©


PROGRAM ARTEMIS

Patronką nowego księżycowego programu, który właśnie się rozpoczyna bezzałogowym lotem, została Artemida. Siostra Apolla – i bogini naszego satelity – nareszcie doczekała się sprawiedliwości. Fakt, że to imieniem Apolla nazwano program lotów na Księżyc w latach 60., można wytłumaczyć chyba tylko seksizmem.

Artemis rodziła się w bólach. Jej korzenie sięgają katastrofy promu kosmicznego Columbia w 2003 r. Śmierć siedmioosobowej załogi zachwiała całym amerykańskim projektem załogowych lotów kosmicznych. Prezydent Bush zdecydował się na zmianę jego priorytetów i ogłosił powstanie programu ­Constellation, w ramach którego NASA miała wznowić loty na Księżyc, by potem, gdzieś w latach 30., wbić amerykańską flagę w marsjański grunt. Miało to kosztować 230 mld dol.

To wszystko okazało się nierealne i Constellation została oficjalnie skasowana w 2010 r. W 2017 r. odrodziła się jako Artemis – bez planów lotu na Marsa, za to z poszerzonymi planami księżycowymi. Według aktualnych szacunków ma kosztować przeszło 90 mld dol. Trzy razy mniej niż w przeliczeniu na dzisiejszą wartość dolara pochłonął Apollo.

Oprócz księżycowej kapsuły – Oriona, ­zaprojektowanego jeszcze na potrzeby ­Constellation – w skład Artemis wchodzi budowany przez Europejską Agencję Kosmiczną moduł serwisowy dostarczający kapsule prąd, powietrze i wodę, wielka rakieta SLS projektowana przez NASA, budowana na bazie części pamiętających jeszcze program promów kosmicznych, oraz międzynarodowa wokół­księżycowa stacja ­Gateway, która ma stanowić punkt przesiadkowy dla astronautów lądujących na Księżycu. Ma powstać także baza, Moon Base Camp, położona gdzieś w pobliżu południowego bieguna Księżyca, w miejscu, w którym mogłaby swobodnie korzystać z zasobów wody ukrytych w zacienionych, księżycowych kraterach.

Budowa Gateway ma się zacząć w 2024 r., wtedy również miałaby wyruszyć pierwsza załogowa misja Artemis 2, która weszłaby na orbitę Księżyca, ale nie lądowałaby na jego powierzchni. Pierwsze od przeszło pół wieku księżycowe lądowanie człowieka, Artemis 3, miałoby nastąpić w 2025 r., a kolejne misje wyruszałyby w dość spokojnym tempie 1-2 lotów na rok. © WB


KOSMICZNY KOLONIALIZM

Nie tylko NASA i ESA wybierają się na Księżyc. Ruch na tej trasie będzie w najbliższych miesiącach bardzo intensywny. Koreański orbiter KPLO, japoński lądownik SLIM, indyjski Chandrayaan-3, rosyjska Luna-25 oraz sfinansowany przez Zjednoczone Emiraty Arabskie łazik Rashid są na ostatnich etapach przygotowań.

Wszyscy mówią o celach naukowych, ale ważniejszy jest prestiż i demonstracja własnych możliwości technologicznych . Szczególnie wysoko punktowane jest księżycowe lądowanie – posadzić pojazd na Srebrnym Globie bez rozbijania go na kawałeczki udało się dotąd tylko ZSRR, USA i Chinom.

Ale kto wie, może w przyszłości prestiż przeobrazi się w biznes. Księżyc nie jest dzisiaj żyłą złota, ale kiedyś może stać się np. (dość monotonnym) kurortem czy fabryką paliwa na potrzeby misji zmierzających w ciekawsze rejony Układu Słonecznego.

Jest jednak mały problem: Traktat o przestrzeni kosmicznej, jeden z najbardziej utopijnych aktów przyjętych przez ONZ. Zakazuje on nie tylko działalności wojskowej w kosmosie (milczeniem pomijając satelity szpiegowskie), ale też zawłaszczania ciał ­niebieskich „przez ogłoszenie suwerenności, w drodze użytkowania lub okupacji”. Nie można więc ­legalnie zaklepać sobie potencjalnie cennej księżycowej działki.

Od czego jednak prawnicza kreatywność. USA zaczęły zawierać z innymi państwami dwustronne „porozumienia Artemis”, które mają regulować kwestie związane z eksploracją i eksploatacją Księżyca. Polska podpisała je w ubiegłym roku jako 13. na świecie i 4. w Europie. Porozumienia wielokrotnie powołują się na zapisy traktatu, ale zawierają istotną furtkę: każdy, kto zbuduje na Księżycu bazę, będzie mógł wytyczyć wokół niej „strefę bezpieczeństwa”. Czyli de facto przejąć na własność dany kawałek ­Księżyca.

Chiny, mające własne księżycowe plany, do których bardzo chciałaby podpiąć się Rosja, raczej nie podpiszą się pod porozumieniem. Pekin nazwał porozumienia „kolonializmem” i oskarżył USA o to, że Waszyngton chce Księżyc przejąć na własność. Kto pierwszy, ten lepszy. © WB


WYŚCIG KORPORACJI

Program Artemis jeszcze nie zaczął się na dobre, a już był powodem pozwu. Poszło o lądownik księżycowy, który na potrzeby misji ma zaprojektować i zbudować prywatna firma. Konkurs wygrało SpaceX Elona Muska, ale jego rywal, Jeff Bezos, nie odpuścił. Należąca do twórcy Amazona firma Blue Origin zaskarżyła decyzję rządu USA, twierdząc, że jej projekt był o wiele bardziej realistyczny. W sądzie przegrała, ale NASA i tak postanowiła przyznać jej drugi kontrakt na budowę pojazdu.

Może dlatego, że pomysł Muska faktycznie jest z nieco innej bajki. Lądownikiem, na pokładzie którego Amerykanie mieliby wrócić na ­powierzchnię Księżyca, ma być bowiem ­zmodyfikowana wersja jego pojazdu Starship – 10 razy większa i 20 razy cięższa od statku NASA (Oriona).

Co więcej, Starship, zgodnie z deklaracjami Muska, mógłby wykonać całą misję zupełnie sam, i to o wiele taniej. Każdy lot ogromnej rakiety SLS ma pochłonąć 4 mld dol., podczas gdy Starship i jego rakieta nośna Super Heavy mają być pojazdami wielokrotnego użytku, dzięki czemu jeden start ma kosztować zaledwie 2 mln dol. W ­dodatku pojazd Muska, ­tankowany na orbicie, mógłby zawieźć na Księżyc sto ton ładunku – ponad dwa razy więcej niż najpotężniejszy z planowanych wariantów SLS.

Na razie ani Starship, ani SLS nie wykonały jeszcze żadnego udanego lotu – do końca roku oba powinny mieć taki test za sobą. Jeśli zapowiedzi Muska okażą się zbliżone do rzeczywistości (z czym bywa u niego różnie), program Artemis może okazać się przeżytkiem, jeszcze zanim ruszy z kopyta. © WB

NIEWIDOCZNA STRONA KSIĘŻYCA

Ponieważ nasz satelita obraca się wokół Ziemi i wokół własnej osi w tym samym tempie (pełny obrót co 27 dni i 8 godzin), stale widzimy tylko jedną jego półkulę. Choć brzmi to jak zbieg okoliczności, w rzeczywistości układ taki jest bardzo naturalny i wszystkie duże księżyce z czasem synchronizują się w ten sposób ze swoimi planetami.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Filozof przyrody i dziennikarz naukowy, specjalizuje się w kosmologii, astrofizyce oraz zagadnieniach filozoficznych związanych z tymi naukami. Pracownik naukowy Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, członek Centrum Kopernika Badań Interdyscyplinarnych,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022

W druku ukazał się pod tytułem: Wspaniałe pustkowie