Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Zgodnie z Konstytucją prezydent ma szczególne uprawnienia w obszarze obronności. Partyjno-państwowa hierarchia w Polsce była jednak dotąd taka, że człowiekiem numer dwa – a może numer półtora – po Kaczyńskim był Antoni Macierewicz, który w takiej sytuacji mógł sobie pozwolić na ignorowanie Andrzeja Dudy.
Prezydent czasem próbował się ścierać z ministrem – jak jesienią, gdy nie chciał powołać na generałów macierewiczowskich pułkowników bez odpowiednich kursów.
Do tej pory jednak starał się walczyć z ministrem po cichu, a w finale ustępował. Czuł, że poparcie Kaczyńskiego daje Macierewiczowi siłę tarana, z którą nijak wygrać się nie da. Upokarzany, cierpliwie czekał na okazję do kontrataku. Zaatakował akurat, gdy Macierewicz znalazł się w defensywie – osłabiony występkami Misiewicza, kontrowersjami wokół wypadku samochodowego i czystek w armii. No i – to kluczowa nowość – kilkakrotnie publicznie zbesztany przez Kaczyńskiego.
W tej sytuacji Duda najpierw napisał do Macierewicza krytyczny list, który nieprzypadkowo trafił do mediów. Potem ustami swego rzecznika skrytykował macierewiczowską odpowiedź, by w finale wezwać ministra na przesłuchanie.
Finał tej rozgrywki był przewidywalny. W piątek po spotkaniu obaj panowie udawali pokój, współpracę i komitywę. Ale to tylko gesty – nawet nie wystąpili razem na konferencji. Jest jasne, że Macierewicz nie odda ani guzika. Sytuacja zależeć będzie od tego, czy prezydent zdecyduje się na eskalację konfliktu, czy też położy uszy po sobie. Pokorne firmowanie polityki Macierewicza może być zabójcze dla przyszłości politycznej Dudy. Im bliżej wyborów, tym bardziej musi dryfować ku centrum – w którym obecny szef MON budzi niechęć i przerażenie. Z Macierewiczem na pokładzie nie sposób wygrać wyborów, czego najlepszym przykładem jest PiS – partia zwyciężyła podwójnie w 2005 i 2015 r., bo za pierwszym razem nie było w niej jeszcze Macierewicza, a za drugim – został skryty za obietnicą, że nie będzie ministrem.
Szkopuł w tym, że w swym politycznym życiu Duda nie prowadził jeszcze rozgrywki z tak zdeterminowanym przeciwnikiem. To byłoby dla niego starcie nieporównanie trudniejsze od pobicia w wyborach prezydenckich rozleniwionego Bronisława Komorowskiego.
Inna rzecz, że eskalacja konfliktu może być niebezpieczna dla obozu władzy. Dlatego też Jarosław Kaczyński publicznie ofukał obu panów za „politykę epistolarną”. I oświadczył w radiu RMF: „Prezydent powinien być traktowany poważnie i z należytym szacunkiem. I tego będę oczekiwał od swoich współpracowników, także od Antoniego Macierewicza”.
Bardziej ośmieszyć prezydenta Kaczyński nie mógł. Wszak to potwierdzenie, że scenarzyści „Ucha prezesa” mieli dotąd sporo racji. ©