Czas wielkiej demacierewizacji

Jeszcze pół roku temu był praktycznie drugą osobą w państwie. Dziś, zmarginalizowany i pozbawiony swoich ludzi, marzy o nowym rozdaniu na prawicy. Być może ostatnim w jego politycznym życiu.

13.03.2018

Czyta się kilka minut

Antoni Macierewicz, Warszawa, 28 lipca 2017 r. / PIOTR SMOLIŃSKI / REPORTER
Antoni Macierewicz, Warszawa, 28 lipca 2017 r. / PIOTR SMOLIŃSKI / REPORTER

Prawa są tu bezwzględne. Gdy usuwa się z eksponowanego stanowiska ważnego i wyrazistego gracza, muszą za tym pójść dalsze brutalne działania. „Ścinanego” należy upokorzyć, wyciąć jego ludzi i wywrócić do góry nogami wszystko, co po sobie zostawił. W tych kategoriach odwołanie Antoniego Macierewicza z rządu jest klasyczną czystką – spełnia wszystkie te warunki.

Z Rosjanami po sąsiedzku

Nie jest jasne, czy nadal zajmuje swój dotychczasowy ministerialny gabinet. Ale wiadomo, że wciąż urzęduje w ściśle strzeżonym gmachu MON przy ul. Klonowej, po sąsiedzku z ambasadą Rosji. Paradoksalnie, to na dziedzińcu tego budynku jako minister żegnał się z armią, nie szczędząc wojakom płomiennych słów. Tyle że miejsca pracy nie zmienił – urzęduje tu teraz jako szef podkomisji smoleńskiej. Nowy szef MON Mariusz Błaszczak uciekł do innego kompleksu resortu – przy al. Niepodległości. Wydumał nawet uzasadnienie – że to dla uczczenia stulecia niepodległości właśnie. Ale panowanie na Klonowej i służbowy samochód z kierowcą to jedyne, co Macierewiczowi zostało z władzy.

Odwołany został w upokarzający sposób – o dymisji nie wiedział do ostatniej chwili. Dzień po odwołaniu rządu przyjechał na smoleńską miesięcznicę sam i stanął w dalekich rzędach. To był symbol jego upadku. Natychmiast odszedł szef kontrwywiadu wojskowego Piotr Bączek, zausznik Macierewicza. Chwilę potem wycięci zostali wiceministrowie. Głowę położyli nawet tacy jak poseł PiS Bartosz Kownacki, którego związki z Macierewiczem wynikały raczej z politycznej pragmatyki niż z głębokiego afektu.

W trzeciej turze wzięto się za ludzi Macierewicza na niższych szczeblach w resorcie, choćby w gabinetach wiceministrów. Na bruk wyrzuceni zostali ludzie od lat wierni partii. – Strasznie ich potraktowano. To dla nich bolesna nauczka. Sądzę, że część z nich rozstanie się z PiS – opowiada jeden z członków kierownictwa MON za czasów Macierewicza.


Czytaj także: Rewolucja nakłada puder - Andrzej Stankiewicz o rekonstrukcji rządu


Wzięto się też za jego ludzi w podległych mu spółkach. W Polskiej Grupie Zbrojeniowej wymieniona została rada nadzorcza, a potem zarząd. A PGZ to gigant, który zrzesza większość zakładów pracujących na rzecz obronności kraju.

Wszędzie ludzi Macierewicza zastępują zaufani Błaszczaka.

Prywatna armia ministra

Po oczyszczeniu resortu obrony i biznesu wojennego ze wszystkich, których można było posądzić o macierewiczowskie odchylenie, ruszyła operacja zmian w strukturze armii. W jej ramach zmieniono podporządkowanie Wojsk Obrony Terytorialnej, wcielając je w struktury armii. Do tej pory WOT – ukochane dziecko Macierewicza – były podległe jemu osobiście. Wcielenie „terytorialsów” do struktur wojska nie jest jednak wyłącznie operacją organizacyjną. To chęć przeorania WOT, bo w PiS panuje przekonanie, że to prywatna armia i zaplecze Macierewicza.

Nie ma możliwości, by tak szeroko zakrojoną operację „demacierewizacji” przeprowadził na własną rękę nowy szef MON Mariusz Błaszczak. To polityczny służbista, typ rewizora, twardą ręką egzekwującego rozkazy Jarosława Kaczyńskiego – bo to on podejmował kluczowe decyzje dotyczące usunięcia Macierewicza i przeprowadzenia czystki wśród jego ludzi.

Po wyrzuceniu Macierewicza rozkwitł Andrzej Duda. Prezydenckie Biuro Bezpieczeństwa Narodowego wraz z MON pracować będzie teraz nad reformą systemu dowodzenia – to kluczowa kwestia dla organizacji armii. Za Macierewicza to było nie do pomyślenia, stanowiąc jedno z głównych pól konfliktu. Poprzez nową organizację szefostwa armii minister w praktyce chciał zmarginalizować wojskowe wpływy prezydenta, określone przez konstytucję. Błaszczak dostał też od prezydenta, zadowolonego z usunięcia Macierewicza, zielone światło na zmiany w korpusie generalskim.

Przez ostatni rok Duda nie chciał powoływać generałów Macierewiczowi. A Błaszczak dostał zgodę na 14 nominacji niemal od ręki. Wśród powołanych – i to na najwyższy stopień generała czterogwiazdkowego – znalazł się szef sztabu generalnego gen. Leszek Surawski. To oficer wskazany na szefa sztabu przez Macierewicza, który jednak nie spełnił nadziei, jakie pokładał w nim minister: nie dał sobą ręcznie sterować. W efekcie popadł w niełaskę, a Macierewicz pomijał go na kolejnych listach do awansu słanych do Dudy przed każdym wojskowym świętem. Czwarta gwiazdka Surawskiego była tymczasem jednym z fundamentalnych warunków prezydenta – bez nazwiska szefa sztabu na liście awansowej Duda nie chciał zatwierdzić innych nominacji.

Policzek dla Macierewicza

Harmonijna współpraca Błaszczaka z Pałacem Prezydenckim, która przyszła po destrukcyjnej wojnie, jaką z Dudą prowadził Macierewicz, ma jeszcze jedną przyczynę. Macierewicz pod rękę z Bączkiem w zeszłym roku najpierw wstrzymali, a potem odebrali dostęp do tajemnic państwowych gen. Jarosławowi Kraszewskiemu, głównemu doradcy wojskowemu prezydenta. Były szef MON sugerował jego wschodnie inklinacje. Ale tak naprawdę nie podobało mu się głównie to, że Kraszewski jest krytyczny wobec zmian w armii, buntuje prezydenta i utrzymuje zażyłe kontakty z oficerską śmietanką usuniętą z wojska.

Po wyrzuceniu Macierewicza Kraszewski szybko odzyskał certyfikaty bezpieczeństwa. To policzek dla byłego szefa MON, który w spór z generałem – a przez to z prezydentem – zaangażował wszystkie swe możliwości i środki. Były wycieki materiałów do prawicowej prasy, były ostre słowa i poważne zarzuty. Nie ostało się nic. W dniu powołania nowego składu rządu Morawieckiego – już bez Macierewicza – operatorzy kamer nie musieli się szczególnie rozglądać, by wychwycić rozpromienione lico Kraszewskiego podczas uroczystości w Pałacu Prezydenckim. Wiedział, że odzyska certyfikaty, co umożliwi mu powrót do pracy. Już wcześniej jego dokumenty przeglądał nieformalnie – na prośbę prezydenta – Mariusz Kamiński i wysłał do głowy państwa uspokajające sygnały. Duda z Kamińskim i Błaszczakiem pozamiatali sprawę dla Macierewicza fundamentalną. Nie ma się zatem co dziwić, że jest wściekły.

„Nie mam cienia wątpliwości wobec decyzji Służby Kontrwywiadu Wojskowego. To była decyzja merytoryczna i trafna. A polityka miewa swoje konieczności” – stwierdził w wywiadzie dla sieci rozgłośni katolickich Macierewicz. Towarzyszył temu wywód, z którego wynikało, że nigdy w przeszłości, zwłaszcza w sprawie wschodniej agentury, się nie mylił. „Prawda zawsze wypływa na wierzch, trzeba tylko być konsekwentnym i trochę poczekać” – powtórzył swe motto.

Bizancjum w zbrojeniówce

Macierewicz czekać może naprawdę długo, jeśli w ogóle ma jeszcze szanse na eksponowane stanowisko w ramach PiS. Niedostrzeganym dotąd motywem pozbycia się go były bowiem narastające sygnały o nieprawidłowościach w nadzorowanych przezeń firmach i instytucjach. Zaczęło się od Bartłomieja Misiewicza – jego stylu bycia, zarobków i stanowisk w firmach podległych Macierewiczowi, a także podejrzeń o lobbing. Ale równocześnie pojawiały się inne sygnały – chodziło o bizancjum, marnotrawstwo, a nawet korupcję w zbrojeniówce. Czy tak było, to w sumie nieistotne. Ważne, że uwierzył w tę wersję Kaczyński.

Koordynator specsłużb Mariusz Kamiński faszerował lidera PiS kompromatami na ten temat od dłuższego czasu. Miały pokazywać, że Macierewicz nie interesuje się nieprawidłowościami lub je lekceważy. Kamiński walczy z Macierewiczem od lat, najstarsi pisowcy nie pamiętają, skąd się wzięła ta wzajemna niechęć. Poza ambicjami czysto politycznymi – współzawodnictwem w partii – nałożyły się na to ciągoty obu panów do specsłużb. Powiedzieć, że się nie znoszą, to nic nie powiedzieć. W minionym roku Kamiński próbował zreorganizować służby w taki sposób, by Macierewicz stracił wyłączny wpływ na swe ukochane zabawki – Służbę Kontrwywiadu Wojskowego oraz Służbę Wywiadu Wojskowego. Musiał się poddać, wtedy jeszcze Macierewicz był za silny.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze. W decydującym o dymisji momencie ­dossier Kamińskiego zostało użyte przeciw Macierewiczowi. Słychać o co najmniej jednym konkretnym przykładzie, który wykorzystano do ataku. Chodziło o przetarg na zakup systemu artylerii rakietowej Homar. W PiS nie spodobał się udział w przedsięwzięciu jednej z prywatnych polskich firm, pod lupę wzięto też planowane koszty. Kaczyński uwierzył, że to podejrzana transakcja.


Czytaj także: Mistrz ucieczki do przodu: Andrzej Stankiewicz o Antonim Macierewiczu


W spiskowej teorii – w którą chce wierzyć wielu ludzi PiS – Macierewicz mógłby próbować budować własną partię w oparciu o ludzi ze struktur WOT, a biznesmeni utuczeni na kontraktach zbrojeniowych mieliby ją finansować. – To kompletna bzdura, choć wiem, że takie podejrzenie krąży w kierownictwie partii. Powiem tak: pracowałem z nim przez lata i ani razu nie pojawił się pomysł budowy czegoś własnego – zarzeka się jeden z ludzi Macierewicza, który odszedł wraz z nim z wojska.

Ale zaufania do organizacji zakupów dla armii za czasów Macierewicza w PiS nie ma za grosz. Błaszczak zapowiedział, że powoła specagencję, która „całościowo zajmie się zakupami dla wojska”.

Miliony w plastiku

Ostatni, wcale nie najważniejszy, za to najbardziej widowiskowy etap „podtapiania” Macierewicza zaczął się w ostatnich dniach. To publiczne rozprawianie się z jego finansowym eldorado. Gdy się okazało, że w ciągu półtora roku MON zapłaciło niemal 15 mln zł służbowymi kartami kredytowymi – ponad siedem razy więcej niż pozostałe ministerstwa razem wzięte – nikt nie stanął w obronie Macierewicza.

Wiele wskazuje na to, że akurat w tej sprawie były szef MON był bez winy. Po pierwsze, na tę kwotę złożyły się także wydatki armii. Po wtóre, nawet niecierpiący Macierewicza jego poprzednik w resorcie Tomasz Siemoniak (PO) przyznaje, że opozycja rozdmuchała tę sprawę, bo za jego czasów wydawano podobne kwoty. Paradoksalnie, w tej najbardziej nośnej społecznie kwestii PiS przyłączyło się do ataku na Macierewicza. Działania partii po ujawnieniu wydatków opłaconych „plastikiem” po prostu zdyskredytowały byłego ministra. Premier Morawiecki oświadczył bowiem, że Błaszczak po objęciu kierownictwa w MON zlecił audyt „wszystkich działań zakupowych i zamówieniowych”. Polityka najłatwiej zohydzić elektoratowi, wytykając pazerność na publiczny grosz. A właśnie to ważni ludzie PiS robią dziś byłemu ministrowi.

Nawet w sprawie Smoleńska wokół Macierewicza coraz większa pustka, odkąd prezes Kaczyński zaczął przebąkiwać, że być może przyczyn katastrofy nie da się w pełni wyjaśnić. „Lepiej powiedzieć, że pewnych rzeczy się nie da ustalić, niż ustalać je z ryzykiem błędu” – oświadczył niedawno prezes, co było odczytywane jako oczekiwanie na decyzje prokuratury i wyraźne dystansowanie się od rozmiłowanej w spiskach podkomisji Macierewicza.

Przetrwać wielką czystkę

Na swej politycznej drodze cofnął się o ponad dekadę. Kiedy w 2007 r., po dwóch latach rządów, PiS straciło władzę, Macierewicz przestał być szefem Służby Kontrwywiadu Wojskowego. Liderzy partii udawali, że walczą dla niego o ważne stanowisko w Sejmie. Ale tylko udawali. Nie został członkiem komisji ds. służb specjalnych, nie wszedł także do komisji śledczej wyjaśniającej śmierć Krzysztofa Olewnika.

Powód był prosty – bracia Kaczyńscy byli na niego wściekli za wpadki podczas likwidacji WSI, w tym słynny aneks, który prezydent Lech Kaczyński uznał za nienadający się do publikacji. To wyglądało na koniec kariery. Macierewicz snuł się po Sejmie bez większego sensu, a na korytarzach i podczas posiedzeń komisji fundował posłom opozycji tanie złośliwości, zazwyczaj o wschodnim podtekście.

Wtedy – paradoksalnie – od politycznej śmierci uratował go Smoleńsk, który stał się jego polityczną lokomotywą na lata. Dziś Macierewicz znów wrócił do Sejmu i podczas posiedzeń komisji pyta posłów Platformy, kto im płaci i czy choć w Boga wierzą. Czeka na swą nową lokomotywę – po lustracji, likwidacji WSI i właśnie Smoleńsku. Ale z siódmym krzyżykiem na karku – nawet jeśli zadufany w swą tężyznę fizyczną, wspomaganą regularnymi treningami – czekać zbyt wiele nie może.

– Antoni może ruszyć do ataku, jeśli Kaczyński ze względów zdrowotnych nie będzie już w stanie kontrolować PiS – mówi jego współpracownik. – Ale wtedy partia się po prostu rozpadnie na dwie, trzy mniejsze. Macierewicz mógłby zawalczyć o 7-10 proc.

Jak już pisałem w „Tygodniku”, jako wiceprezes PiS Macierewicz od lat trzyma w politycznej zamrażarce prawdziwie własną partię: Ruch Katolicko-Narodowy. Kierują nią dyskretnie jego ludzie, pilnujący, by papiery się zgadzały i w każdej chwili można było wprowadzić szyld RKN na scenę polityczną. Na razie jednak Macierewicz musi przetrwać wielką czystkę. W jego długim politycznym życiu – już pół wieku temu brał udział w marcowych protestach – to jedno z najbardziej dotkliwych upokorzeń. ©

Autor jest dziennikarzem Onet.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz Onetu, wcześniej związany z redakcjami „Rzeczpospolitej”, „Newsweeka”, „Wprost” i „Tygodnika Powszechnego”. Zdobywca Nagrody Dziennikarskiej Grand Press 2018 za opublikowany w „Tygodniku Powszechnym” artykuł „Państwo prywatnej zemsty”. Laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 12/2018