Taniec wokół złotego cielca

"Piłka jest okrągła, a bramki są dwie. Ten międzynarodowy bonmot trzeba zweryfikować, przynajmniej na najbliższy miesiąc. Między meczem inaugurującym piłkarskie Mistrzostwa Świata w Monachium (9 czerwca) a finałem w Berlinie (9 lipca) należałoby powiedzieć: piłka jest ze złota, a bramki ze srebra. Bo w zaczynającym się mundialu chodzi nie tylko, a nawet nie przede wszystkim o sport, sukces i honor, lecz głównie o pieniądze. A zwycięzca jest już znany: FIFA, Międzynarodowa Federacja Piłki Nożnej.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Fédération Internationale de Football Association powstała w 1904 r. To imperium piłkarskie z siedzibą w Zurychu jest swego rodzaju globalnym mocarstwem: należy do niego 207 krajów członkowskich, więcej niż do ONZ. W 2004 r. wpływy FIFA sięgnęły 500 mln euro, "wypracowując" zysk rzędu 100 mln euro. W tym roku profity będą nieporównanie większe. Jako przedsiębiorstwo FIFA oferuje bowiem produkt specyficzny, odporny na wszelkie kryzysy i globalny: nic nie fascynuje tylu ludzi na świecie tak, jak piłka nożna. Mecz finałowy mundialu w 2002 r. między Brazylią a Niemcami śledziło ponad miliard widzów.

90 proc. swych wpływów FIFA uzyskuje dzięki odbywającym się co cztery lata mistrzostwom świata drużyn męskich (organizowane są także mistrzostwa drużyn żeńskich, a także młodzieżowych - te jednak nie są aż tak popularne).

Mistrzostwa w Niemczech mają 21 tzw. "głównych sponsorów". Są wśród nich tacy potentaci, jak Coca-Cola, McDonald`s, Adidas czy Deutsche Telecom, którzy płacą Federacji łącznie 600 mln euro (płatności rozdzielone są na cztery raty) za to tylko, że mogą się reklamować podczas turnieju. Tylko - gdyż szczególne świadczenie ze strony FIFA w zamian za te miliony polega jedynie na tym, że Federacja czyni wszystko, co w jej mocy, aby z ekranów telewizorów transmitujących mundialowe zapasy zniknęły reklamy innych firm. FIFA w istocie troszczy się o swoich donatorów; zadbała już o to, aby np. na czas trwania mundialu z hamburskiego stadionu zniknęła stale tam obecna reklama firmy internetowej AOL. Czym przeszkadzała działaczom Federacji? Ano tym, że AOL nie jest sponsorem mundialu, a jest nim jego konkurent, firma Yahoo.

To nie wszystko. Prawie miliard euro wpłynie do kasy FIFA za prawa do transmisji meczów. Do tego dochodzą jeszcze drobiazgi, takie, jak wpływy ze sprzedaży licencjonowanych artykułów (t-shirty, breloczki do kluczy bądź prawa do prowadzenia usług cateringowych itd.). Łącznie, jak szacują eksperci, tegoroczne mistrzostwa przyniosą Federacji prawie dwa miliardy euro (koszty przez nią ponoszone w związku z mundialem zamykają się kwotą miliarda euro). Wniosek: czysty zysk sięga 100 proc. poniesionych nakładów. Jakie inne przedsiębiorstwo, jaki inny światowy koncern może pochwalić się taką rentownością? Nawet rosyjski Gazprom nie osiąga takiej marży.

"Sepp" i jego drużyna

Miliard euro za te mistrzostwa i gwarantowane zyski w podobnej wysokości co cztery lata (z tendencją raczej rosnącą) - to profit nie tylko wielki, ale także dość szczególny, gdy uświadomimy sobie, że FIFA, jako stowarzyszenie zarejestrowane w rejestrze handlowym w Zurychu, cieszy się wieloma przywilejami podatkowymi.

Jego celem statutowym jest, jak czytamy, "działanie na rzecz ulepszania piłki nożnej", uwzględniające "znaczenie tego sportu dla zbliżenia między narodami, a także dla wychowania, kultury i aspektu humanitarnego". Można by zapytać, jak do tych szczytnych ideałów mają się ogromne sumy, które FIFA wydaje na swoje reprezentacyjne budowle albo na sowite uposażenie i diety swoich działaczy. Znawcy tematu twierdzą, że roczna pensja samego tylko szefa organizacji sięga 1,5 mln euro.

Szef nazywa się Joseph S. Blatter, ksywa "Sepp". Ten 70-letni Szwajcar ma opinię fightera. To on uczynił z FIFA imperium finansowe, nie szczędząc sił i środków; przetrwał też wszystkie ataki skierowane przeciwko swej osobie. Dziś Federacja jest monopolistą na światowym rynku piłkarskim, zaś "Sepp" Blatter - wszechwładnym panem i władcą Federacji. Żaden inny jej szef nie miał takiego wpływu na to, co się dzieje w światowym futbolu.

Ale to "Seppowi" najwyraźniej nie wystarcza. Na koniec kariery - w pewnym sensie jako jej ukoronowanie - chciałby on zyskać sławę również jako fighter w globalnych zmaganiach z biedą. Dlatego doprowadził do tego, że kolejny mundial odbędzie się w Południowej Afryce (w roku 2010); dlatego chętnie i często mówi o różnych projektach w Trzecim Świecie, finansowanych przez FIFA. Chyba chce przejść do historii jako Sepp-dobroczyńca, niewiele mający wspólnego z obecnym wizerunkiem Seppa-skandalisty i dyktatora, trzymającego żelazną pięścią i Federację, i światowy futbol.

Można jednak wątpić, czy mu się uda. Jesienią 2005 r. szwajcarska policja dokonała rewizji w biurach FIFA; powodem było podejrzenie nieprawidłowości związanych z bankructwem firmy ISL (handlującej prawami licencyjnymi na rynku sportowym), z którą Blatter współpracował. Z kolei przed rozpoczęciem mundialu niemieckie firmy i politycy skarżyli się, że FIFA pod rządami Blattera zachowuje się na terenie Niemiec niemal jak "mocarstwo okupacyjne". Przykładowo, w bezpośredniej okolicy stadionów nie wolno sprzedawać piwa - niemieckiego piwa! - gdyż Coca-Cola jest jedynym sponsorem FIFA w "segmencie" napojów. Amerykański koncern sportowy Nike nie może prezentować na dachu swojej głównej siedziby w Niemczech własnego logo - siedziba koncernu mieści się bowiem tuż obok stadionu we Frankfurcie nad Menem, gdy sponsorem FIFA jest konkurencyjny Adidas.

Kasa, kasa, kasa!

Jednak nawet oficjalni sponsorzy mundialu nie mogą wszystkiego. To, co wolno, ustala FIFA - i to do najdrobniejszych szczegółów. Przykładowo, w przypadku 15 wielkich sponsorów ustaliła ona, że stoiska reklamowe, ulokowane przed stadionami, nie mogą być większe niż 10 na 10 metrów i że dziennie wolno rozdawać na jednym stoisku nie więcej niż tysiąc firmowych broszur reklamowych. Ustalił to wszystko ten sam Blatter, o którym niektórzy powiadają już, że jest "bardziej pruski od Prusaków" - choć "Sepp" bez wątpienia wywodzi się ze Szwajcarów.

"Pruski Szwajcar" od dawna pozostaje w zażartym sporze z kilkoma wielkimi europejskimi klubami, gdyż nie chce ich dopuścić do zysków z mundialu. Tak znane drużyny jak Real Madryt, Juventus Turyn czy Bayern Monachium domagają się od FIFA pieniędzy za to, że muszą udostępniać swoje piłkarskie gwiazdy na mecze reprezentacji narodowych za darmo; te gwiazdy, których utrzymanie kosztuje kluby mnóstwo pieniędzy. Kilkanaście klubów połączyło więc siły i wspólnie złożyło trzy pozwy sądowe przeciw FIFA. "Sepp" nie daje się jednak zastraszyć i grozi, że jeśli skarżący "chcą wojny światowej, to będą ją mieli". "To, co robi FIFA, to ewidentne i bezprawne praktyki monopolistyczne" - ripostuje Karl-Heinz Rummenigge, przed laty wielki piłkarz, dziś prezes Bayernu Monachium. Jaki będzie wynik sądowego pojedynku o wielkie, było nie było, pieniądze - na razie nie wiadomo.

Ale nawet "Seppowi" zdarzają się porażki. Przykładowo, Sąd Najwyższy RFN, jako ostateczna instancja, odrzucił wniosek FIFA o objęcie prawami przysługującymi markom towarowym określenia "MŚ w Piłce Nożnej 2006"; FIFA domagała się zakazu używania tego określenia jako logo, za wyjątkiem 900 konkretnych produktów i usług, które za to zapłaciły. Producent słodyczy, firma "Ferrero", złożyła przeciw temu pozew - i wygrała.

Ale to niepowodzenie Blatter przyjął zapewne ze spokojem, gdyż produkt zasadniczy, który oferuje tego lata jego Federacja, wykupiono na pniu. Bilety - a dokładniej: zwykłe bilety - zostały sprzedane już dawno temu. Ile kosztowały? Trudno powiedzieć, bo niemiecki komitet organizacyjny wymyślił tak skomplikowany system cen, że gubią się w nim nawet matematycy.

Tak czy inaczej, biletów dawno już nie ma. To znaczy są, ale na "czarnym rynku", gdzie osiągają ceny astronomiczne. Poza tym, jeśli już ktoś zdecyduje się wydać pieniądze na bilet z drugiej ręki, może się okrutnie rozczarować, gdy nie zostanie wpuszczony na stadion - bo sporo z "czarnorynkowych" biletów to podróbki.

Legalnie dostępne są już tylko miejsca w tzw. lożach VIP-owskich, oczywiście za stosowną cenę. Tu jednak FIFA najwyraźniej przeszarżowała. Na kilka tygodni przed rozpoczęciem mundialu rozprowadzono tylko 80 proc. biletów VIP-owskich. Trudno się temu dziwić: miejsce w takiej loży na berlińskim stadionie, uprawniające do obejrzenia sześciu meczy, kosztuje - bagatela - 336 tys. euro.

Pierwsze bramki (samobójcze)

Dziwnie to zabrzmi - wobec tego wszystkiego, o czym napisano powyżej - ale właśnie z powodu tych VIP-owskich lóż organizatorom grozi... plajta. Plajta szczególna, której nic nie zapowiadało. 21 wielkich koncernów, które FIFA wybrała na swoich "głównych sponsorów" (czytaj: które chciały zapłacić za to najwięcej), uchodziło początkowo za szczęściarzy - w zamian za finansowe wsparcie mundialu (czytaj: FIFA) otrzymały one nie tylko prawa reklamowe, ale także 450 tys. biletów do rozprowadzenia.

I oto na miesiąc przed pierwszym gwizdkiem ten swoisty "skarb" stał się nagle obciążeniem: okazało się, że politycy, urzędnicy czy dziennikarze, którym rzeczone firmy chciały rozdawać VIP-owskie bilety, aby w ten sposób pielęgnować swoje kontakty z władzami, urzędami i mediami (czytaj: zyskiwać ich przychylność), nie mają odwagi przyjmować tych "prezentów".

Oczywiście wzięliby je chętnie - gdyby nie obawiali się zarzutu "przyjmowania nieuzasadnionych korzyści". Odstraszająco podziałał przykład koncernu energetycznego EnBW, który stał się niedawno obiektem zainteresowania prokuratury - koncernowi zarzuca się, że korumpował wybrane osoby takimi właśnie "podarkami", o wartości, było nie było, wielu tysięcy euro. Podejrzenia padły również na Coca-Colę i Deutsche Bahn AG (niemieckie koleje publiczne). Może być więc i tak, że niektóre loże pozostaną puste, choć "ich" sponsor przelał już niebotyczne sumy na konto FIFA.

Sponsorzy najwyraźniej zbyt późno pojęli, że strzelili sobie bramkę samobójczą - i zamiast zyskać na tym, co nazywa się "reklamą wizerunkową", mogą stracić. Oto z jednej strony mamy bowiem miliony fanów, nie tylko z Niemiec, którzy musieli obejść się smakiem, bo zabrakło dla nich zwykłych biletów, a z drugiej krezusów-sponsorów, którzy nie mają kim zapełnić "swoich" VIP-owskich lóż, choć zapłacili za nie miliony.

Wielkiego skandalu z tego nie było, ale humor sponsorom popsuło. "Odczuwamy już teraz niechęć fanów: kiedy na jakimś stadionie, podczas ważnego meczu, zostają wolne miejsca, to zaraz mówi się w branży, że to nasza wina" - ubolewał menadżer jednego z "głównych sponsorów", który zapłacił FIFA 60 mln euro. Trudno mu się dziwić: ostateczny efekt może być odwrotny od zamierzonego - i wielomilionowe inwestycje w mundialowy marketing zamiast zwiększenia, mogą przynieść zmniejszenie obrotów.

Sporo zmartwień miała też FIFA z niemiecką stolicą - Berlinem. Wielkie show na otwarcie mundialu miało kosztować 25 mln euro; w jego organizację zaangażowano rok temu znanego austriackiego reżysera i impresario André Hellera. Bombastyczna gala miała się odbyć na tutejszym Stadionie Olimpijskim, na dwa dni przed pierwszym meczem (rozgrywanym w Monachium).

I oto nagle, niemal z dnia na dzień, została odwołana - znowu straty, znowu frustracja. Także dla Hellera, który wszystko miał już dopięte na ostatni guzik.

Oficjalne uzasadnienie ze strony FIFA brzmiało, że podczas gali może zostać uszkodzona murawa boiska. Tyle tylko że odwołaną uroczystość od pierwszego meczu, jaki zostanie rozegrany na berlińskim Olympiastadion, dzieli tydzień. Dość czasu nawet na położenie nowej murawy.

Prawdziwy powód jest inny: sprzedaż biletów na galę przebiegała tak opornie, że organizatorzy doszli do wniosku, iż uroczystemu otwarciu mundialu będą towarzyszyć trybuny zapełnione może tylko w połowie. Planowano, że przyjdzie 60 tys. widzów, którzy za swoje bilety zapłacą między 100 a 750 euro. Połowa biletów została zarezerwowana dla sponsorów; sprzedaż pozostałych 30 tys. okazała się niewypałem.

Na tym nie koniec: także berlińska branża hotelarska poczuła się quasi-ofiarą FIFA. Federacja zarezerwowała w stołecznych hotelach osiem tysięcy miejsc po to tylko, aby na miesiąc przed mundialem zrezygnować z pięciu tysięcy rezerwacji, bez żadnego wyjaśnienia.

Gdy zamilknie krytyka

Nigdy jeszcze mundialem nie handlowano na tak wielką skalę i w sposób tak bezwzględny. I nigdy jeszcze organizatorzy nie doznali tylu klap jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, wywołując zarazem tyle niechęci czy złości u tych, dla których podobno mundial jest organizowany - zwykłych kibiców (jak piszący te słowa). A także u zwykłych ludzi, niekoniecznie interesujących się sportem, a odczuwających już przesyt tymi wszystkimi mundialowymi debatami. Niedawne badania instytutu Emnid wykazały, że 53 proc. berlińczyków cieszy się z mundialu, a 49 proc. ma go dość, zanim się jeszcze zaczął.

Pewne jest jedno: ze świecą można dziś szukać po Niemczech kogoś, kto powiedziałby dobre słowo o FIFA. Co więcej: za każdym razem, gdy na niemieckim stadionie pojawia się "Sepp" Blatter, wita go koncert gwizdów. "Pruskiego Szwajcara", który w 2007 r. ponownie chce zostać wybrany szefem Federacji, chyba mało to obchodzi. W jednym z wywiadów powiedział: "Pochodzę z rodziny robotniczej. Mam wojowniczą naturę. Nie jestem człowiekiem establishmentu, tylko człowiekiem piłki, który żyje dla piłki". Cóż, gdy ta piłka jest ze złota...

A może jednak coś pozytywnego? Takie prowokacyjne pytanie postawił w latach 20. minionego stulecia pewien berliński publicysta, a skierowane było do kolegów-dziennikarzy.

Oczywiście, są też pozytywy. Na przykład to, że 60 proc. wszystkich piłek, którymi gra się na świecie, jest produkowane w pakistańskim mieście Sialkot. Niech więc nikt nie mówi, że gdy o piłce mowa, Trzeci Świat schodzi na drugi plan. Albo informacja ze świata literatury: w związku z mundialem w niemieckich wydawnictwach ukazuje się około pięciuset książek na temat futbolu. W tym tak wyrafinowane tytuły, jak "Brama do świata" albo "Podróż przez niemieckie ławki kar", "Wszystkie poprzednie bitwy" bądź też "Czy istnieje bóg (futbolu)?".

W każdym razie jedno jest już pewne: gdy tylko pierwszy gol wpadnie do bramki, umilknie wszelka krytyka. Wtedy liczyć będzie się tylko ta najpiękniejsza z mniej poważnych rzeczy tego świata: piłka nożna.

Przełożył WP

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006