Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wojna, rozpoczęta na jesieni 2001 r. inwazją USA – której powodem było udzielenie schronienia Al-Kaidzie przez rządzących wówczas w Kabulu pierwszy raz talibów – zakończyła się de facto ich zwycięstwem.
Talibowie potrzebowali niewiele ponad tydzień, by przejąć kontrolę nad prawie wszystkimi prowincjami kraju i jego najważniejszymi miastami. Wkraczali do nich niemal bez walki. Rządowe wojsko, na którego wyszkolenie, utrzymanie i uzbrojenie Amerykanie wydali prawie 100 mld dolarów, nie podjęło walki z partyzantką.
W niedzielę 15 sierpnia talibowie stanęli na rogatkach Kabulu. Wieczorem tego dnia z kraju uciekł prezydent Aszraf Ghani. Z Afganistanu uciekło także wielu dygnitarzy jego rządu (ewakuuje się zresztą, kto może, z zagranicznymi dyplomatami na czele; na kabulskim lotnisku działy się dantejskie sceny, całą niedzielę Amerykanie śmigłowcami przewozili tu personel swojej ambasady i palili urzędowe dokumenty). Talibowie zapowiedzieli, że przywrócą ustrój z czasów, gdy w latach 1996–2001 rządzili krajem. Nowemu rządowi przewodzić ma polityczny lider talibów mułła Abdul „Baradar” Ghani, a emir mułła Hajbatullah będzie Najwyższym Przywódcą.
Wielkie natarcie talibów ruszyło, gdy w maju Stany Zjednoczone zapowiedziały, że do 11 września wycofają się z afgańskiej wojny. Ale początkiem zwycięskiego marszu talibów była już ugoda, jaką w lutym 2020 r. zawarli oni z Donaldem Trumpem. Obiecali, że nie będą strzelać do wycofujących się amerykańskich żołnierzy, a Amerykanie nie będą więcej walczyć przeciwko nim. Nie obawiając się już obcego lotnictwa, talibowie mogli bez obaw przerzucać oddziały do Afganistanu, układać się z plemienną starszyzną i spokojnie szykować do ostatecznego ataku. ©℗
Korespondencja z Kabulu w dziale Świat.