Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Po dwudziestu latach wojny i na dwa tygodnie przed wyjazdem z Afganistanu ostatnich amerykańskich żołnierzy talibowie wrócili do władzy w Kabulu. Prezydent Aszraf Ghani uciekł z kraju. Zwycięstwem talibów zakończyła się wojna, rozpoczęta jesienią 2001 r. inwazją zbrojną USA za schronienie, jakiego rządzący w Kabulu talibowie udzielili Al-Kaidzie.
Niewiele ponad tydzień potrzebowali talibowie, by przejąć kontrolę nad prawie wszystkimi prowincjami kraju i wszystkimi jego najważniejszymi miastami. Wkraczali do nich i przejmowali w nich władzę niemal bez walki. Rządowe wojsko, mające liczyć 300 tysięcy żołnierzy, na którego wyszkolenie, utrzymanie i uzbrojenie Amerykanie wydali prawie 100 miliardów dolarów, nie podjęło walki z partyzantką.
W niedzielę talibowie stanęli na rogatkach Kabulu, a pod wieczór, po naradzie z przedstawicielem władz USA Zalmayem Khalilzadem, prezydent Aszraf Ghani wyjechał do Tadżykistanu. Dr Abdullah, szef rządowej delegacji, na rozmowy z talibami wyjechał zaś do Kataru, by układać się w sprawie składu, kompetencji i przyszłości rządu tymczasowego, do którego, poza politycznymi przywódcami partyzantki, mają wejść przedstawiciele odsuniętego przez nich od władzy kabulskiego gabinetu. Rządowi tymczasowemu przewodzić ma polityczny przywódca talibów i jeden z założycieli ruchu mułła Abdul „Baradar” Ghani.
Na wieść, że talibowie stanęli pod Kabulem i przystępują do oblężenia stolicy, w zachodnich ambasadach zarządzono paniczną ewakuację personelu. Zagraniczni dyplomaci wywożeni są na strzeżone przez wojska amerykańskie kabulskie lotnisko, gdzie przeniosła się również ambasada USA. Przez całą niedzielę wojskowe śmigłowce przewoziły z ambasad dyplomatów, a w gmachach dyplomatycznych przedstawicielstw palono dokumenty.
Wielkie natarcie talibów ruszyło, gdy w maju USA zapowiedziały, że do 11 września ostatecznie i nieodwracalnie wycofają się afgańskiej wojny. Ale początkiem ich zwycięskiego marszu była już ugoda, którą w lutym 2020 r. zawarli z jeszcze z Donaldem Trumpem. Zobowiązali się, że nie będą strzelać do wycofujących się amerykańskich żołnierzy, pod warunkiem że Amerykanie nie będą więcej walczyć przeciwko nim. Nie obawiając się już amerykańskiego lotnictwa, talibowie mogli bez obaw przerzucać oddziały do Afganistanu, układać się z plemienną starszyzną i spokojnie szykować do ostatecznego natarcia.
W dziesięć dni talibowie zwyciężyli w wojnie, której zachodnie armie nie umiały wygrać od dwudziestu lat. Klęska Zachodu – a jej przyczyny to historia o grzechach głównych, popełnianych zarówno przez zachodnich dobrodziejów, jak i ich afgańskich protegowanych – przekreśliła nadzieje i wiarę, jakie pokładali w nim Afgańczycy. Jedyną pociechą może być dla nich myśl, że wraz ze zwycięstwem talibów skończy się wojna, zamachy bombowe, pacyfikacyjne operacje, nocne rajdy i zasadzki partyzantów.
Wcale nie jest zresztą powiedziane, że Afgańczyków nie czeka nowa wojna. Przegrani w batalii z talibami, wkrótce otrząsną się z szoku i mogą spróbować odwetu. Poza kontrolą talibów wciąż pozostaje podkabulska dolina Pandższiru, skalista twierdza, której w latach 80. nie udało się zdobyć Armii Czerwonej, a w latach 90. – talibom. Jedna z popularnych pod Hindukuszem przypowieści mówi, że nie ma nic łatwiejszego niż podbić Afganistan i przejąć w nim władzę. I nie ma nic trudniejszego, niż tę władzę utrzymać.
Jeśli zapanuje jednak pokój, to ceną zań będzie nowa tyrania, jaką zaprowadzą pod Hindukuszem wojenni zwycięzcy – talibowie. Ich polityczni i duchowi przywódcy, przejmując władzę w Kabulu, zapewniają, że rodacy nie mają powodu, by obawiać się ich rządów, że pozwolą im zachować wszystkie prawa, swobody i wynalazki nowoczesności, jakie przyniósł im wraz ze zbrojną inwazją Zachód. Ale w zajętych już Heracie czy Kunduzie trwa bezwzględna lustracja i weryfikacja urzędników, policjantów i żołnierzy, którzy w ciągu ostatnich dwudziestu lat „splamili się” kolaboracją z ustanowionym i utrzymywanym przez Zachód porządkiem. Talibowie, zarówno ci afgańscy, jak i wszyscy ich pobratymcy, nie zabiegają o względy ludu. Zaprowadzając na grzesznej ziemi Boże królestwo, oczekują raczej wdzięczności i ślepego posłuszeństwa.