Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od 200 do 350 tysięcy osób – taki szacunek podaje prof. Zygmunt Waśkowski z Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, zapytany o liczbę biegaczy w Polsce. Ekonomista, jako jeden z pierwszych, zajął się badaniami rynku biegowego w naszym kraju. Nie bez przyczyny. Sam od 30 lat trenuje bieganie i ocenia, że w tym czasie pokonał prawie 20 tys. kilometrów. Doskonale pamięta czasy, gdy jeszcze kilka lat temu przechodnie patrzyli na biegacza w obcisłych getrach jak na kosmitę. Liczbę przebiegniętych kilometrów podaje szacunkowo, bo przecież jeszcze niedawno nikt w Polsce nie słyszał o komórkowych aplikacjach mierzących dystans i tempo.
– Do dziś jestem oldskulowcem, bo używam tylko starego stopera – śmieje się ekonomista. Ale już całkiem na poważnie przyznaje, że bieganie w Polsce to teraz znaczący biznes. Rynek, którym – jak we wszystkich innych przypadkach – rządzą prawa popytu i podaży.
Kto na tym zarabia?
Liczba osób trenujących bieganie lawinowo wzrosła w Polsce w ostatnich trzech latach. Jak pokazały analizy prof. Waśkowskiego, więcej niż trzy czwarte biegaczy uprawia ten sport od roku bądź dwóch lat. Gdy spojrzymy na badania firmy ARC Rynek i Opinia, okaże się, że w tym roku to właśnie bieganie wskoczyło na pierwsze miejsce wśród dyscyplin najchętniej uprawianych przez Polaków.
Skoro tak, to lepszej sytuacji nie mogli sobie wymarzyć ci, którzy odpowiadają za podaż, a więc wszystko, czego biegacze potrzebują bądź wydaje im się, że potrzebują. Jak grzyby po deszczu mnożą się sklepy z obuwiem biegowym. Żniwa mają producenci odzieży, odżywek dla biegaczy czy sprzętu elektronicznego.
Lawinowo rośnie też liczba imprez biegowych. W ich przypadku batalia o biegaczy jest bardzo ostra. Ci opłacają przecież nie tylko pakiety startowe, ale też zwykle przyjeżdżając do danego miasta, muszą gdzieś przenocować i zjeść. Nic dziwnego, że już nawet najmniejsze gminy chcą mieć swoje zawody.
Zawodnicy mogą przebierać w ofertach
By zobrazować to zjawisko, wystarczy wspomnieć, że tylko w ubiegłym roku zorganizowano w naszym kraju prawie 3 tysiące imprez biegowych. Statystycznie oznacza to ponad 8 dziennie, a zdecydowana większość odbywa się przecież w weekendy i święta. Wśród nich najwięcej było oczywiście biegów na krótszych dystansach, po 5 i 10 km. Rozegrano jednak ponad 130 półmaratonów i około 90 maratonów (dystans 42 km i 195 m).
– W ostatnich kilku latach liczba imprez biegowych w Polsce rosła w tempie 20–25 procent rocznie – wylicza prof. Waśkowski. – Z punktu widzenia ich organizatorów oznacza to coraz większą konkurencję o biegaczy, ale również o sponsorów – podkreśla ekonomista.
Doskonale zdaje sobie z tego sprawę Grzegorz Kuczyński z Białegostoku. Po raz pierwszy o zorganizowaniu zawodów w swoim mieście pomyślał cztery lata temu lub – jak żartuje – 12 kilogramów temu. Mniej więcej wtedy rozpoczęła się jego przygoda z bieganiem. W czerwcu 2010 r. wziął udział w pierwszych w życiu oficjalnych zawodach na dystansie 5 km w Warszawie.
– Pomyślałem wtedy, że dlaczego podobne nie miałyby się odbywać w Białymstoku – wspomina. Założył fundację Białystok Biega i zaczął organizować zawody. Długo opisuje, jak trudno było mu początkowo przekonać urzędników do tego, by zgodzili się na zamknięcie ulic i wpuszczenie zawodników do centrum miasta. Do dzisiaj jednak poza biegami na krótkich dystansach zorganizował w Białymstoku już dwa półmaratony. W tegorocznym wzięło udział ponad 900 osób. Jeżeli dodać do tego uczestników organizowanego jednocześnie biegu na 5 km oraz biegu dla dzieci, ta liczba urośnie do ponad 1700.
– To teraz największa impreza biegowa we wschodniej Polsce. Kilka lat temu byłoby to nie do pomyślenia – przyznaje Grzegorz Kuczyński, podkreślając, że taki bieg oznacza korzyści również dla wizerunku miasta i prowadzonych w nim biznesów. Wielu zawodników przyjeżdża przecież na zawody spoza Białegostoku i zostawia swoje pieniądze w tamtejszych hotelach i sklepach.
Droga organizacja
Tym, co zwykle budzi dyskusję wśród biegaczy, są ceny i zawartość pakietów startowych. Najczęściej w takim pakiecie znajduje się numer startowy z czipem do pomiaru czasu, koszulka, napój izotoniczny i gadżety od sponsorów. Aby go dostać, trzeba uiścić opłatę startową. Z reguły to koszt od 20 do 80 zł, choć są i droższe. Przy biegu na 2 tys. osób i opłacie startowej w wysokości 50 złotych daje to sumę 100 tysięcy złotych. Jak przyznają organizatorzy, w takiej skali to mniej więcej jedna trzecia kosztów imprezy. Resztę pokrywają sponsorzy i samorządy w zamian za promocję ich wizerunku. Z tych pieniędzy z kolei pokrywa się m.in. koszty zabezpieczenia trasy, pomocy medycznej, pomiaru czasu zawodników, wynajmu powierzchni na szatnie czy chociażby pamiątkowych medali.
Skala przychodów i wydatków jest oczywiście zupełnie inna, gdy mowa o masowych imprezach, przyciągających po kilka tysięcy biegaczy. Tam budżety sięgają 1,5–2 mln zł. – Z rozmów z organizatorami zawodów wiem jednak, że jest to dość trudny biznes i jeszcze daleko im do generowania dużych zysków, tak jak ma to miejsce w przypadku największych maratonów w Europie – zauważa prof. Waśkowski.
Sponsorzy imprez również korzystają na biegowym boomie. – Bieganie, czysto amatorskie w początkowej fazie, przekształciło się w ważną gałąź biznesu. PZU, jako partner tytularny wielu imprez biegowych, też uzyskuje określone korzyści wizerunkowe i biznesowe, z dużym powodzeniem promując markę PZU Zdrowie i produkty medyczne. To od pewnego czasu jeden z priorytetów, jeśli chodzi o działania biznesowe w PZU – mówi Piotr Glen, dyrektor ds. zaangażowań społecznych w PZU.
Zdarza się też, że organizatorzy i samorządy chcą przyciągnąć większą uwagę mediów, by te opisały wydarzenie sportowe. Zwłaszcza w małych miastach trudno o lepszą promocję niż np. sprowadzenie zawodnika z Kenii.
Zdaniem prof. Waśkowskiego, jeżeli spojrzeć na bieganie z biznesowego i promocyjnego punktu widzenia, to wciąż niedocenioną w Polsce grupą są nie sami biegacze, ale kibice. Ich również trzeba przyciągnąć na trasę biegu, by dopingowali zawodników i przy okazji korzystali z dodatkowych atrakcji zaoferowanych podczas imprezy. Ekonomista zauważa, że w porównaniu do tego, co dzieje się na maratonach w Paryżu czy Londynie, polskie maratony wypadają dość blado. Nie ma u nas bowiem jeszcze tradycji kibicowania.