Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Barack Obama został laureatem pokojowej nagrody Nobla. W uzasadnieniu Komitetu noblowskiego czytamy, że nagroda została przyznana za "ponadprzeciętne wysiłki we wzmacnianiu dyplomacji międzynarodowej oraz współpracę między ludźmi". Specjalny wzgląd wzięto zwłaszcza na wizję świata bez broni nuklearnej, której poświęcił się ponoć Barack Obama.
Gdyby Barack Obama nie był prezydentem jedynego mocarstwa na świecie, lecz walczącym piórem o lepszy świat działaczem społecznym, którego praca i autorytet kształtują świadomość milionów ludzi na całym globie, wyróżnienie byłoby na miejscu. Ale Barack Obama jest politykiem, który po fenomenalnej kampanii wyborczej w 2008 r., zasilanej falą "antybuszyzmu", dopiero zaczyna próbować wcielać w życie swe obietnice. I od razu zderza się z rzeczywistością, która jak do tej pory pokazuje mu żółtą kartkę.
(Nota bene: wkrótce po ogłoszeniu decyzji o przyznaniu nagrody Obamie na portalu Barentsobserver.com zajmującym się śledzeniem sytuacji na Dalekiej Północy i Arktyce pojawiła się wiadomość pod znamiennym tytułem: "Despite Nobel Peace Prize: - No tactical nuke talks" ("Pomimo Pokojowej Nagrody Nobla - nie będzie rozmów o taktycznych pociskach atomowych"). Chodzi o problem tysięcy pocisków z taktyczną bronią nuklearną, które Rosja składuje na półwyspie Kola i które nie są objęte żadnym reżimem kontrolnym, w przeciwieństwie do nuklearnej broni strategicznej objętej traktatem START. Na ten temat udająca się w przyszłym tygodniu do Moskwy szefowa amerykańskiej dyplomacji Hilary Clinton nie będzie rozmawiać. Nie są tym też zainteresowani sami Rosjanie. No, ale w końcu to nie prezydent Medwiediew został wyróżniony...
Jak zatem interpretować decyzję komitetu noblowskiego, którego historia nie jest przecież wolna od nietrafionych wyborów ? Jako podtrzymywanie na duchu i zagrzewanie do walki? Jako kolejny (po chociażby Alu Gorze) przejaw schlebiania gustom współczesnych mediów?
Przyznanie Nagrody Nobla urzędującemu prezydentowi USA Barakowi Obamie nie jest niestety kuriozalnym nieporozumieniem, czy też wypadkiem przy pracy. Jest świadectwem czasów, w których żyjemy - kryzysu polityki rozumianej jako metody rozwiązywania problemów świata, a nie jedynie zmiany języka opisu rzeczywistości. Paradoksalnie, nobel dla Obamy nie tylko podkreśla brak sukcesów - na to jest jeszcze może za wcześnie - ale ponownie zmusza do zadania sobie pytania o sens i cel jego prezydentury. Ta nagroda będzie mu więc ciążyć, ale może i dobrze. Powinien teraz udowodnić, że jest jej wart. Tyle, że o to będzie trudno. Nobel Obamy może przecież skomplikować relacje atlantyckie. Chyba, że za rok nagrodę dostanie prezydent Francji...