Szmugler ma się dobrze

Obelgi z ust Trumpa odnowiły niechęć Meksykanów do USA i nadszarpnęły relacje obu krajów. Ale to także prowokacyjna postawa Meksyku przyczynia się do ich zaognienia.

19.03.2017

Czyta się kilka minut

Rio Bravo, rzeka graniczna między Meksykiem a USA, w okolicy Ciudad Juarez. Na konstrukcji napis „Woda dla życia”. 3 lutego 2017 r. / Fot. Jose Luis Gonzalez / REUTERS
Rio Bravo, rzeka graniczna między Meksykiem a USA, w okolicy Ciudad Juarez. Na konstrukcji napis „Woda dla życia”. 3 lutego 2017 r. / Fot. Jose Luis Gonzalez / REUTERS

Szefowie meksykańskiej dyplomacji wydawali się niezbyt poruszeni wynikiem wyborów w USA: już wtedy zapewniali, że „kraj jest doskonale przygotowany na prezydenturę Trumpa”. Dziś widać, że jeśli Meksyk jest przygotowany, to głównie do prawienia komunałów: „Mury nie łączą, lecz dzielą”, „Nie wierzymy w mury, lecz w mosty” itd., itp.

W obliczu stanowczej – i wielokrotnie wyrażanej przez stronę amerykańską, także przed nastaniem Donalda Trumpa – woli powstrzymania potężnej fali migracji, Meksyk przyjmuje bowiem błędną w istocie strategię: nie deklaruje nawet gotowości do uznania za problem faktu masowej i nielegalnej migracji.

Odwrotnie: Meksykanie domagają się wdzięczności, podkreślając ustawicznie, że robią Stanom Zjednoczonym gospodarczą przysługę. To przecież Latynosi wykonują w USA prace, których nie podejmie się „nawet czarny” (jak nieszczęśliwie wyraził się kiedyś pierwszy jako tako demokratyczny meksykański prezydent Vicente Fox). Mało tego, Meksykanie przypisują sobie zwykle moralny tytuł do połowy terytorium, utraconej na rzecz USA w połowie XIX w., zaś granica jest dla nich jakąś formą biurokratycznej uzurpacji.

Widziane z drugiej strony

Donald Trump zawdzięcza prezydenturę udatnie promowanemu – i podzielanemu przez dostatecznie dużą część społeczeństwa USA – przekonaniu, że dwupartyjny system alternatywnego sprawowania władzy przestał być skuteczny, a „Ameryka może znów być wielka” tylko dzięki człowiekowi z zewnątrz.

Jednak w sytuacjach, gdy denuncjuje się „wroga wewnętrznego” (tzn. establishment), przydatny propagandowo okazuje się też „sabotażysta zewnętrzny” – czyli Meksykanin. Jeszcze lepiej, gdy mamy do czynienia z „mordercą, gwałcicielem, narkoszmuglerem, oszustem i złodziejem”. Nie mówiąc już o przybywających nielegalnie milionach imigrantów, pozbawiających Amerykanów miejsc pracy, oraz o nieszczęsnym traktacie NAFTA, skutkiem „cwaniactwa Meksykanów skazującym USA na wielomiliardowy deficyt w handlu dwustronnym”. Remedium jest równie oczywiste, co diagnoza: mur, który uchroni USA przed falą masowej imigracji, a za który Meksyk ma dodatkowo zapłacić. W końcu gdyby nie Meksyk, żadnego muru nie trzeba by w ogóle budować.

Trudno pojąć jednak, że to właśnie „mur Trumpa” stał się główną przyczyną wzburzenia Meksykanów i protestów meksykańskiego rządu – skoro z definicji służyć ma jedynie ograniczeniu imigracji nielegalnej, której meksykańskie ministerstwo spraw zagranicznych nie może być przecież promotorem.

Choćby nawet uznawało ono nieoficjalnie, że pokaźna emigracja ekonomiczna do USA dobrze Meksykowi robi, to nie jest jego rolą nakłanianie własnych obywateli do wędrówki przez pustynię w nadziei, że będą szczęśliwie omijać patrole graniczne USA. Jednym słowem: banalna opozycja „murów” i „mostów” jest chybiona, bo jedno drugiego nie wyklucza.

Trump może nas pocałować

Błędem byłoby też sądzić, że Meksyk sprzeciwia się budowie muru z uwagi na jego przewidywaną nieskuteczność.

Któryś z większych tutejszych dzienników zasięgał niedawno opinii jednego z tysięcy polleros – szmuglerów trudniących się przemycaniem ludzi przez granicę. „Trump nos la pela” – powiedział zapytany. Tę skrajnie wulgarną odpowiedź w wolnym (i łagodzącym znacznie wymowę oryginału) tłumaczeniu można przełożyć jako: „Trump może nas pocałować gdzieś”. Oto bowiem nowoczesny pollero nie ryzykuje już życiem ludzi na pustyni, lecz na fałszywych (czy kradzionych) dokumentach w miarę bezstresowo prowadzi ich przez legalne przejścia graniczne.

Mur czy nie mur – nowoczesnego pollero mało obchodzi, co zrobi Trump. On ma swoje sposoby na amerykańską straż graniczną. Mówiąc inaczej: niewykluczone, że mur nie spełni oczekiwanej przez Biały Dom roli.

Ale nie stąd w końcu cały skandal. To nie praktyczna bezużyteczność muru jest powodem złości Meksykanów, lecz pryncypia: zakwestionowanie ich prawa do swobodnego przekraczania granicy. Osobliwa jest przy tej okazji obojętność Meksykanów – a już zwłaszcza ich rządu – na różnicę między migracją legalną i nielegalną.

Polityka zagraniczna Meksyku wspiera się na podnoszonej przy każdej okazji (a i bez okazji) zasadzie „współodpowiedzialności” – służącej głównie propagandowemu obciążaniu USA winą za tutejszą wojnę narkotykową i kryzys bezpieczeństwa publicznego. Meksyk nie wspomina słowem o konieczności względnego choćby uregulowania fenomenu migracyjnego. Głosi zamiast tego niby oczywistą, ale fałszywą przecież (na gruncie prawa) tezę o swobodzie osiedlania się, gdzie się komu spodoba. Swoboda swobodą – z pewnością nie oznacza ona automatycznego zniesienia rygorów migracyjnych, paszportów czy wiz.

Mentalność tę można porównać ze zdumieniem meksykańskiego Indianina z zapomnianego przez cywilizację stanu Chiapas, który nie mógł uwierzyć, że do przekroczenia granicy z USA trzeba „jakiegoś tam paszportu”. „A po co – pytał on retorycznie – skoro wszyscy jesteśmy dziećmi bożymi?”.

To i tak w miarę niewinna anegdota. Bo podobny pogląd staje się kłopotliwy, gdy wyraża go były minister spraw zagranicznych. To kuriozum – podważające sens prawa międzynarodowego i służące stosunkom z USA tak samo źle, jak na prawo i lewo miotane obelgi Trumpa.

Stan narodowej histerii

Tymczasem to właśnie Luis Ernesto Derbez, minister spraw zagranicznych w rządzie prezydenta Vicentego Foxa, opublikował niedawno artykuł utrzymany w takim właśnie duchu (i powszechnie pozytywnie komentowany). Artykuł zakładający mianowicie, że jednym z zasadniczych praw człowieka jest swoboda wyboru miejsca zamieszkania, niezależnie od rygorów prawnych, które regulują zjawisko migracji. Derbez prezentuje tezę, że wszelkie próby ograniczenia nielegalnej migracji są zamachem na podstawowe swobody ludzkie.

Niezależnie od oceny zasadności (i skuteczności) wznoszenia muru granicznego, pewne zdziwienie musi budzić więc niezdolność rządu Meksyku – i sporej części opinii publicznej – do przyznania, że masowa nielegalna migracja może w ogóle powodować napięcia społeczne czy gospodarcze w USA. Siłą rzeczy prowadzi to do eskalacji konfliktu – i wywołuje wrażenie braku woli kompromisowego rozstrzygnięcia problemu przez stronę meksykańską.

Jasne jest, że od muru – który miałby być na dodatek finansowany z ceł nałożonych na meksykański import, co przyniosłoby zapaść tutejszej gospodarki – daleko lepsze byłyby rozmowy o wzajemnej polityce migracyjnej. Ale racjonalna trzeźwość nie jest mocną stroną ani Trumpa, ani władz Meksyku, które dumę narodową doprowadziły do stadium histerii, utrudniającej rzeczową rozmowę.

Jak dalej potoczą się relacje obu państw? To zależy również od praktycznej realizacji decyzji Trumpa. Może będą one wdrażane bez względu na skutki – niekorzystne tak dla Meksyku, jak i USA, oraz sprzeczne z duchem i literą obowiązujących traktatów. A może dyktowane porywami decyzje podlegać będą ograniczeniom i logice sytuacji, w której przyjdzie je realizować.

Pewne jest natomiast, że „zjawisko Trump” jest przelotne, podczas gdy meksykańskiej wierze w swobodę łamania zasad ruchu granicznego nie widać końca. To wróży równie źle jak porywy narcyza, który prędzej czy później wyprowadzi się z Białego Domu. ©

Autor jest publicystą, od lat mieszka w Meksyku.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2017