„Szczygieł” z podciętym skrzydłem

Bestseller Donny Tartt to powieść, z którą wielu krytyków w Polsce ma problem. Nie bez powodu.

06.07.2015

Czyta się kilka minut

Historia, rozpoczynająca się – zgodnie z przykazaniem Hitchocka – trzęsieniem ziemi (wybuch bomb w nowojorskim muzeum, w którym ginie matka głównego bohatera) jest opowiedziana wielowymiarowo. Trudno wepchnąć ją do konkretnej szufladki, chyba że uznamy ją za nową, autorską wersję przepisu na tradycyjną powieść, taką, w której najważniejsza jest fabuła, pełnokrwiste postacie, napięcie w relacjach między nimi i zaskakujące zwroty akcji. To, co jest więc największą „Szczygła” zaletą – znalezienie przez Donnę Tartt własnej formuły, w ramach której ten znany zestaw chwytów wybrzmiał świeżym dźwiękiem, bywa jednocześnie uznawane za główną wadę. Szczególnie w Polsce, gdzie przywiązanie do etykietek w rodzaju „literatura faktu”, „reportaż”, „powieść historyczna” uchodzi za przejaw troski o czystość gatunku.

Powieść ma 780 stron, więc drugi zarzut brzmi: zbyt obszerna, bo gdy coś jest obszerne, znaczy przegadane. Z jednej strony pełna erudycyjnych odniesień, a więc pretensjonalność, z drugiej – niebezpiecznie flirtująca z popkulturą. Przede wszystkim zaś – zbyt łatwo się ją czyta. Zarzut nadmiernej przystępności jest najcięższym z możliwych, przywoływanym na tyle często, by może i do przyznających Pulitzera dotarło, że musieli wydać werdykt w stanie kompletnego zamroczenia, najpewniej po nocy wypełnionej ekstatyczną lekturą, więc zabrakło im dystansu. Biada bowiem autorowi lub autorce, których książkę zbyt dobrze się czyta, ich dzieło można wówczas śmiało nazwać czytadłem, a czytadło równa się banał. By człowiek, który zatracił się w lekturze jak w dzieciństwie, gdy pożerało się przygody bohaterów Verne’a czy Dumasa ojca – mógł usprawiedliwić jakoś to wstydliwe zachowanie, dorzuci jeszcze, że książka Tartt nie jest powieścią dorosłą, lecz młodzieżową. Można do tego ponarzekać, że język jest „przezroczysty”, sceny erotyczne niedopowiedziane, a przede wszystkim, że „Szczygieł” został napisany jakoby po to, by się podobać. I podoba się nieprzyzwoicie wielu. Pisarz, jak powszechnie wiadomo, ma bowiem pisać tak, by wytwory jego pracy czytało się kiepsko, a kontakt z nimi sprawiał nieprzyjemność.

W ostateczności, gdy samemu zauważy się już, że czepianie się książki Tartt zaczyna przypominać szukanie dziury w całym, zaś wychwalać nadal za bardzo nie wypada, analizę utworu zastępuje się narracją o samej pisarce, koncentrując się na jej koszulach o męskim kroju i dociekając powodów, dla jakich konsekwentnie strzeże swej prywatności.

Krytyczne głosy na temat najgłośniejszej książki ostatnich miesięcy, płynące z „The New York Review of Books” czy „Vanity Fair”, są przejawem zdrowej równowagi. Wiadomo, że nagradzane dzieła budzą zwykle kontrowersje, dziwne byłoby wręcz, gdyby autorce czapkowali wszyscy. Trochę inaczej brzmią te opinie powtarzane przez krytykę w Polsce, kraju ludzi nieczytających, w którym nawet politykom sfotografowanie się na tle książek grozi spadkiem poparcia w sondażach.

Gdy zarzuty względem wartkości fabuły padają na naszym podwórku, przypomina się dyskusja mniej więcej sprzed roku o przyczynach braku polskiej literatury środka, która wybrzmiała między innymi tekstem Anny Dziewit-Meller, Joanny Laprus-Mikulskiej, Katarzyny Tubylewicz, Grażyny Plebanek i Remigiusza Grzeli, dowodzącym, że rodzima Alice Munro, gdyby takowa się pojawiła, nie miałaby u nas szans. Podcinanie skrzydeł „Szczygła” to też jasny sygnał kierowany w stronę wszystkich, którzy chcieliby pójść w ślady Tartt i napisać pierwszą od lat polską powieść z prawdziwego zdarzenia, trzymającą napięcie do ostatniej linijki, o której dyskutowanoby w domach i która mogłaby zyskać równie żywy odbiór w świecie. Donnie Tartt również nie byłoby lekko.

Rzeczywistą wartość „Szczygła” najlepiej zweryfikuje czas, jak w przypadku książek Dickensa czy Austen, którym stawiano podobne zarzuty. Czyż siła literatury (wstrzymajmy się od etykietek) nie polega między innymi na zdolności do wprawiania czytelnika w stan, w którym perypetie wymyślonego Theo wciągną go na tyle, że zapomni zarówno o świecie realnym, jak i potoku informacji dostarczanym nieustannie przez media społecznościowe? Czy nie dlatego między innymi sięgnęliśmy kiedyś po Manna czy Nabokova, że wcześniej zaczytywaliśmy się pod kołdrą w powieściach Dumasa i Verne’a?

Obyśmy jak najwięcej mieli takich „Szczygłów” krajowej produkcji, a wtedy wybrzydzajmy nad nimi do woli. ©

Przeczytaj także polemikę Jerzego Jarniewicza "Szczygieł bez skrzydeł".


Donna Tartt, SZCZYGIEŁ, przełożył Jerzy Kozłowski, Znak 2015

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarka i dziennikarka. Absolwentka religioznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim i europeistyki na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Autorka ośmiu książek, w tym m.in. reportaży „Stacja Muranów” i „Betonia" (za którą była nominowana do Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2015