Szczęście w nieszczęściu

Maciej Woźniak, główny doradca premiera Donalda Tuska ds. bezpieczeństwa energetycznego: Mamy dziś doskonałą okazję, aby pchnąć naprzód ideę wspólnej polityki energetycznej Unii. Kryzys gazowy uświadamia, jak słabe narzędzia ma każdy kraj z osobna.

13.01.2009

Czyta się kilka minut

Wojciech Pięciak: Był Pan w ostatnich dniach z premierem Tuskiem na Słowacji, która znalazła się w nieporównanie gorszej sytuacji niż Polska. Jak złej?

Maciej Woźniak: Słowacja znalazła się w krytycznej sytuacji także dlatego, że większość energii elektrycznej produkuje w elektrowniach gazowych. Słowakom grozi blackout ["zaciemnienie"; totalny kryzys energetyczny - red.]. Premier Fico mówił nam, że w obecnych warunkach pogodowych zapasy gazu starczą im na jakieś 10 dni i jeśli dostawy nie zostaną wznowione, Słowacja będzie musiała znów uruchomić przestarzałą elektrownię atomową, niedawno zamkniętą. Inaczej zabraknie prądu.

Co by Pan zrobił na miejscu Słowaków?

Nie opierałbym bezpieczeństwa energetycznego Słowacji tylko na długoterminowych kontraktach tranzytowych i odbiorczych gazu pochodzącego z jednego kierunku. I tu nie ma znaczenia, że tym jedynym kierunkiem w ich przypadku jest Rosja. Dążyłbym do zróżnicowania kierunków i dróg dostaw. Przypomnę, że Słowacja podpisała niedawno z Rosją kolejne długoterminowe, prawie dwudziestoletnie kontrakty: na dostawy gazu na swe potrzeby i na tranzyt. Niektórzy polscy eksperci przedstawiali to jako wielkie, rozsądne osiągnięcie. Chwalono też podobną politykę Węgier. Jak na ironię, parę tygodni po podpisaniu tego nowego kontraktu gaz przestał płynąć na Słowację. Na Węgry zresztą też.

To przyszłość, a co Słowacy mogą zrobić dziś?

Uruchomienie elektrowni atomowej zajęłoby kilka dni. Premier Tusk proponował doraźną pomoc. Siłą rzeczy byłaby ona niewielka, bo nasze możliwości techniczne (brak połączenia gazociągowego) nie są tu duże. Choć byłaby istotna dla regionu przygranicznego: moglibyśmy np. dostarczać Słowakom sprężony gaz ziemny w cysternach. Ale na razie nie ma potrzeby aż tak niekonwencjonalnych działań.

Jak to się właściwie stało, że w ciągu paru dni szereg krajów Europy znalazł się na krawędzi kryzysu energetycznego?

Dziś wiemy, że Rosja i Ukraina od kilku miesięcy przygotowywały się starannie do tego konfliktu. Ukraina gromadziła potężne zapasy gazu, a Rosja, mimo że jesienią podpisała z Kijowem memoranda, opóźniała rozpoczęcie rozmów z Ukraińcami o nowych kontraktach gazowych i podnosiła żądania cenowe. Negocjacje przeciągnęły się tak, że 1 stycznia okazało się, iż kontraktów nie ma. Zaczęła się przepychanka. Wszyscy w Europie myśleli, że potrwa dzień, dwa. I wszyscy się pomylili. Strona rosyjska zaczęła "zakręcać kurki", co było ich błędem, jeśli chodzi o odbiór takiej polityki w Europie. Potem nastąpiła cała seria kolejnych rosyjskich potknięć, w postaci np. zawirowania wokół dopuszczenia do ukraińskich instalacji unijnych obserwatorów. Ideę tę blokowali nie Ukraińcy czy Unia, ale Rosjanie. W efekcie opinia publiczna w Europie odnosi dziś wrażenie, że winna jest jednak strona rosyjska.

Pan to nazywa potknięciami. Może to świadome działanie Rosji?

Być może, choć wtedy powiedziałbym, że w takiej kalkulacji jest mało rozsądku. A czy kalkulacje zakładają nierozsądne działanie? Chyba nie...

To zależy, jakie ktoś stawia sobie cele. Rosji chodzi o pieniądze czy o politykę?

Rosja chce osiągnąć naraz kilka celów. Chyba dla każdego albo prawie każdego jest już jasne, że nie można tu mówić o konflikcie czysto handlowo--biznesowym. Tło polityczne jest wyraźne. Gazprom chce zwiększyć kontrolę nad rynkiem konsumentów gazu na Ukrainie i nad potężnym sektorem ukraińskiego przemysłu ciężkiego, co może dać później różne korzyści, także polityczne. Ze strony Rosji to także próba wykazania Europie, że Ukraina jest niewiarygodnym partnerem, i że choć Rosja chce dostarczać gaz Europie, po drodze są Ukraińcy, którzy go kradną. I tak dalej. Kłótnia o cenę gazu to tylko jeden z elementów układanki.

Czy ta "wojna" przyspieszy, czy opóźni budowę Gazociągu Północnego (NordStream) po dnie Bałtyku?

Premier Tusk powiedział w Bratysławie, że obecna sytuacja pokazuje, iż konieczne jest zróżnicowanie nie tylko dróg, ale i źródeł geograficznych dostaw gazu dla Europy, a Gazociąg Północny to nie jest projekt, który zdywersyfikuje źródła geograficzne dostaw gazu dla Europy. Prawdziwą dywersyfikacją dla Europy byłby gazociąg Nabucco [który transportowałby gaz m.in. z Iranu i Azerbejdżanu z ominięciem Rosji - red.] i parę innych projektów. W tym gazoporty, które przyczyniłyby się do stworzenia w Europie otwartego rynku gazu, jakiego dziś nie ma.

To opinia Polski, powtarzana przez kolejne rządy. Wiele krajów zachodnich patrzy na Gazociąg Północny inaczej. Czy po "wojnie o gaz" budowa tego gazociągu przyspieszy? Przekonują do tego Putin i lobbysta Gazpromu Schröder.

Trudno powiedzieć. Ale teraz zwolennikom Gazociągu Północnego trudniej będzie argumentować. Niemcy nie będą mogli twierdzić, że może on być remedium na takie kryzysy, skoro winę za obecny kryzys ponosi w co najmniej równym stopniu Rosja, z której miałby właśnie NordStream wychodzić. Chyba tylko Rosjanom wydaje się, że teraz będzie im łatwiej skłonić Europejczyków do poparcia "bałtyckiej rury". Opinia Europy, która początkowo skłonna była przypisywać winę głównie Ukrainie, zmienia się na niekorzyść Moskwy. To, co działo się w mediach przez ten tydzień, nie pomogło władzom Gazpromu i Rosji.

Europa może sądzić różne rzeczy o Rosji, ale w kwestiach energetycznych nadal jest powolna, niezbyt solidarna i nie ma wspólnej polityki energetycznej. Czy coś się tu zmieni?

Mamy dziś doskonałą okazję, szczęście w nieszczęściu, aby pchnąć naprzód ideę wspólnej polityki energetycznej Unii, dotąd tworzonej z mozołem. Kryzys gazowy uświadamia Unii, jak słabe narzędzia mają poszczególne jej kraje. Kryzys może przyspieszyć więc nowelizację unijnej dyrektywy o bezpieczeństwie dostaw gazu, czego domaga się Polska i cała Grupa Wyszehradzka. Prace nad nią miały być rozpoczęte w 2010 r. Komisja Europejska zgodziła się z nami, że lepiej zacząć już w tym roku.

Dlaczego ta dyrektywa jest tak ważna?

Polska mówi od dawna, że zmiany są konieczne w trzech sferach. Pisał o tym premier Tusk w liście do przewodniczącego Barroso we wrześniu 2008 r. Po pierwsze, trzeba urealnić tzw. wskaźnik wielkiego zaburzenia dostaw. To wzór matematyczny, pokazujący, przy jakim obniżeniu dostaw do całej Europy i przez jaki okres określimy sytuację jako kryzys dostaw i uruchamiamy konsultacje kryzysowe. Ten wzór powstał przed rozszerzeniem Unii i jest niedostosowany do Wspólnoty liczącej 27 państw. Wedle jego kryteriów obecna sytuacja to nie kryzys! Oczywiście, względy polityczne sprawiają, że nikt w Unii nie zaprzeczy, iż kryzys gazowy jest dziś faktem. Ale z punktu widzenia unijnego prawa to ciągle nie jest kryzys dostaw. Trzeba więc urealnić ten współczynnik.

Sprawa druga: w dyrektywie brakuje opisu solidarnego reagowania kryzysowego, uruchamianego według wspomnianego wyżej wskaźnika. Trzeba więc opisać, jakie mamy narzędzia: kto ma magazyny, kto rurociągi czy cysterny, między jakimi krajami miałaby w razie czego nastąpić wymiana czy pożyczka gazu itd.

Mamy już taką dyrektywę dotyczącą ropy i paliw płynnych: precyzyjną, z obowiązkiem tworzenia 90-dniowych zapasów i z regułami postępowania w razie kryzysu. Tego nie ma w sferze gazu. I tego dotyczyć powinna trzecia zmiana w dyrektywie gazowej Unii: powinno się wprowadzić obowiązek tworzenia zapasów gazu. Nie wszystkie kraje Unii są w stanie fizycznie utworzyć magazyny, ale one mogą wypożyczać miejsca magazynowe w tych krajach, które takich miejsc mają sporo. Dodam, że Polska jako jeden z pierwszych krajów UE wprowadziła taki obowiązek u siebie, nie czekając na regulacje unijne. Podsumowując: gdy unijna dyrektywa gazowa zostanie znowelizowana, będziemy mogli mówić, że jako Unia jesteśmy lepiej przygotowani na taki kryzys niż dziś.

Dziś każdy kraj walczył własnymi narzędziami?

Tak. I skutek jest taki, że Niemcy czy Włosi są spokojni, bo mają potężne magazyny i zróżnicowane źródła dostaw, np. Niemcy mają gaz z Rosji, ale i z Norwegii, a Włosi z Algierii i Libii. A Słowacy i Węgrzy mają jednego dostawcę i teraz cierpią. Nie mówiąc o Bośniakach, którzy nie są w Unii; marznące Sarajewo znalazło się na krawędzi klęski humanitarnej.

Czy Polsce grozi coś takiego jak w Sarajewie? Dziś dostajemy rosyjski gaz tranzytem przez Białoruś. Ale co by się stało, gdyby te rurociągi zamknięto?

Przez granicę polsko-białoruską przechodzą dwa rurociągi: gazociąg Jamał-Europa, którym gaz biegnie też dalej do Niemiec, i interkonektor, czyli połączenie międzysystemowe polsko-

-białoruskie w miejscowości Wysokoje. Dziś sytuacja jest dość komfortowa, bo Wysokoje tłoczy pełną mocą, częściowo zastępując zakręcone do zera przejście Drozdowicze z Ukrainy. Ale gdyby przejście w Wysokoje miało również "wyschnąć", to nawet gdyby Jamał działał, sytuacja Polski staje się poważna, wręcz trudno wyobrażalna. Są wprawdzie plany reagowania i na taki poziom kryzysu, np. dalsze wysokie ograniczenia dostaw do przemysłu. Ale skutki dla gospodarki i społeczeństwa byłyby drastyczne...

Z dywersyfikacją dostaw surowców jest w Polsce jak z autostradami: od prawie 20 lat wszyscy mówią, że ich chcą, ale jak ich nie było, tak nie ma...

To inspirująca analogia, bo w obu przypadkach mamy do czynienia z potężnymi inwestycjami infrastrukturalnymi. Takie projekty prowadzi się powoli, choćby z powodu obostrzeń ekologicznych. Żeby zbudować fizycznie kawałek rurociągu, trzeba najpierw mieć mnóstwo ekspertyz i pozwoleń, a to trwa...

Jednak budowa to już niejako drugi etap. Najpierw muszą zapaść decyzje, skąd np. importować gaz. A dyskusja wśród polityków wygląda dziś tak, że rząd PO oskarża o zaniedbania rząd PiS, były premier Buzek oskarża byłego premiera Millera, Miller byłą premier Suchocką itd. Dlaczego ciągle nie ma dywersyfikacji?

W minionych kilkunastu latach popełniano błędy, zaniechania, powstawały błędne kalkulacje itd. Ale mam wrażenie, że ten czas mamy za sobą i że przeszliśmy już od dyskusji do czynów. Tyle że energia to taka sfera, w której efekty widać po pewnym czasie.

Skąd zatem będziemy czerpać gaz?

W perspektywie lat chcemy osiągnąć taką sytuację, jaką mają dziś np. Niemcy. Własne wydobycie gazu powinno pokrywać 40 proc. zapotrzebowania Polski, 30 proc. powinno przypadać na import ze Wschodu i 30 proc. na import z innych kierunków, głównie z Norwegii i jako gaz skroplony np. z Kataru. Do tego powinniśmy rozbudowywać magazyny z obecnych 1,6 mld m3. do około 3 mld m3. pojemności oraz rozwijać sieć w kraju tak, aby była elastyczna i pozwalała dowolnie zarządzać przepływami gazu po Polsce. Na te dwa ostatnie cele, sieć i magazyny, wydajemy już teraz pokaźne kwoty z funduszy unijnych. Komisja Europejska chwali Polskę jako jedyny kraj, który wykorzystuje unijne fundusze strukturalne do budowy infrastruktury energetycznej. Chcemy rozbudowywać też połączenia międzysystemowe z ościennymi krajami Unii.

Źródło dodatkowego importu to głównie Norwegia?

Jeśli chodzi o gaz płynący rurociągami, to w naszym regionie Europy poza gazem z Morza Północnego nie ma zbyt dużego pola manewru na znalezienie innego gazu niż rosyjski. Z norweskiego źródła korzystają też Brytyjczycy, Niemcy, Holendrzy. Natomiast najważniejszym partnerem przy imporcie gazu skroplonego będzie dla nas Katar.

Gaz to jedno ze źródeł energii. Czy "wojna o gaz" nie jest kolejnym argumentem na rzecz energetyki atomowej?

Jak najbardziej. Myślę, że rząd ogłosi, i to niedługo, program energii atomowej z prawdziwego zdarzenia. Elektrownie atomowe są w Polsce nieodzowne. Także z powodu pakietu klimatycznego. Bez atomu nie poradzimy sobie z pokryciem zapotrzebowania na prąd, konkurencyjny cenowo dla odbiorców. Przy okazji będziemy uzupełniać to energią ze źródeł odnawialnych i nowoczesnymi technologiami węglowymi. Inaczej się nie da.

Kiedy bezpieczeństwo energetyczne Polski będzie zapewnione?

Gdy ruszy elektrownia atomowa i zrealizowany zostanie plan dywersyfikacji dostaw i magazynowania gazu. Za to niezła sytuacja jest dziś już w sferze ropy naftowej: moce przerobowe wybudowanego w latach 70. Naftoportu w Gdańsku zapewniają możliwość dostarczenia ropy tankowcami w ilości zapewniającej zaspokojenie całorocznego polskiego zapotrzebowania. Oczywiście projekt ropociągu Odessa-Brody-Płock na ropę kaspijską nadal może mieć sens. Jeśli tylko będzie to inwestycja wiarygodna i opłacalna. Ale i dla ropy potrzebujemy większej ilości magazynów. Takie projekty są szykowane. Zapewniając bezpieczeństwo energetyczne Polsce, przyczynimy się do bezpieczeństwa całego regionu. Kto wie, czy Polska za parę lat nie stanie się regionalnym gwarantem energetycznego spokoju?

Kiedy więc będziemy mogli spać spokojnie?

W bezpieczeństwie energetycznym nie jest tak, że kiedyś będziemy mogli przestać o nim myśleć. Ale mniej więcej około roku 2020 będziemy mogli przestać się nim tak bardzo przejmować jak dziś. Gazoport osiągnie swe moce około 2014 r., elektrownia atomowa powinna ruszyć może jeszcze przed rokiem 2020. To konieczne także dlatego, że w 2020 r. swe apogeum osiągnie kalendarz pakietu klimatycznego. Mam nadzieję, że do tego czasu zwiększymy również swą efektywność i innowacyjność energetyczną oraz udział energii odnawialnej w bilansie energetycznym.

A więc: rok 2020?

Rok 2020 to data, gdy wszystko będzie już zdefiniowane i poukładane. Mówiąc inaczej: co się uda do tego czasu zrobić, to będziemy mieć; a czego się nie uda, to nie będzie już potrzebne albo utracimy związane z tym możliwości czy przewagi. Około roku 2020 zdeterminujemy ostatecznie kształt polskiego sektora energetycznego na następne 50 lat.

MACIEJ WOŹNIAK (ur. 1976) jest od października 2008 r. głównym doradcą premiera ds. bezpieczeństwa energetycznego. Jest też sekretarzem rządowego Zespołu ds. Polityki Bezpieczeństwa Energetycznego. Wcześniej kierował departamentem ropy i gazu w ministerstwie gospodarki, gdzie pracował m.in. nad ustawą o obowiązkowych zapasach paliw i nad projektem nowelizacji dyrektywy o kryzysach gazowych. Odpowiadał za negocjacje i przystąpienie w 2008 r. Polski do Międzynarodowej Agencji Energetycznej przy OECD w Paryżu; był reprezentantem Polski w Radzie Zarządzającej Międzynarodowej Agencji Energetycznej, Grupie ds. koordynacji kwestii gazu ziemnego przy Komisji Europejskiej i Europejskiej Sieci Korespondentów Bezpieczeństwa Energetycznego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 03/2009