Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Szałasy, bacówki, koliby przetrwały, najczęściej jako relikty pasterskiej kultury lub - po przebudowach - jako domki letniskowe. Są symbolem życia na swobodzie, chociaż poddanego pewnym rygorom, z których najważniejszym był obowiązek obrony zwierząt przed napastnikami. Ludzie, którzy szli w góry wypasać owce czy bydło, przez długie miesiące pozostawali poza wsią, żyli według własnych praw, mieli własne obyczaje, niekiedy łączące wiarę religijną z zabobonem. Odganiano czary, odczyniano uroki, wzywano pomocy świętych. Z towarzyszącego wystawie katalogu dowiedziałem się (pisze o tym Urszula Janicka-Krzywda), że bacowie w noc z Wielkiego Piątku na Wielką Sobotę starali się wykraść z kościoła hostię i stułę, co miało chronić zwierzęta przed chorobami oraz działaniem złych mocy. Z tego samego powodu podawano owcom poświęcone zioła lub wodę pozostałą po obmyciu zmarłego.
Zapytałem Wandę Czubernat z Raby Wyżnej, jak wyglądało takie szałaśne życie. "Napisz tak: w legendzie księżyc świecił, kochanie paliło serca pasterzy, pasterki miały we włosach kwiaty szarotek, a pasterze za kostkami kapelusza gałązkę kosodrzewiny. Siano pachniało, szałas tajemniczo otulony światłem księżyca i lekki wiatr, pachnący ponad tym wszystkim. W rzeczywistości - w szałasie było zimno, brudno, pasterki miały we włosach gnidy, krowy pożarte przez gzy miały dziurawą skórę na grzbiecie, przerośnięte racice, zapalenie wymienia i doiły się na jedną stronę. Tam, gdzie były owce, w kolibach, paliła się watra, baca i juhasi wędzili oscypki, więc śmierdzieli dymem, pyrciom i brudem, a kiedy padał deszcz, to jeszcze gównami owczymi. I wszyscy mieli sraczkę". Pod tą charakterystyką Wanda podpisała się: "Babka sałaśno w młodości", żeby nie było wątpliwości, że nie zmyśla, tylko pisze, jak było.
Zdjęcia profesora Rączki portretują przede wszystkim materię szałasu - drewno. "Starzejące się belki domu nabierają przedziwnych szarości, pokrywają się siecią drobnych pęknięć podobnych do zmarszczek człowieka na twarzy", pisał przed laty. Profesor z upodobaniem fotografował sęki, bruzdy, wyżłobienia, wszelkie miejsca, w których czas pozostawił na drewnie swój ślad. Ale fotografował też sękate ręce bacy z Gronia czy włosy dziewczyny przywodzące na myśl wzory odnajdywane na zbutwiałych deskach.
Krótki film, będący zwieńczeniem ekspozycji, pokazuje m.in. zniszczoną przez czas twarz profesora. Ta pomarszczona twarz wygląda jak kawałek drewna, który się uśmiecha.