Z owcami przez historię

Idą przez rumuńskie Karpaty, ukraińskie Gorgany, bezdroża Huculszczyzny, bieszczadzkie połoniny, spiskie drogi, orawskie torfowiska, żywieckie polany... Jak wołoscy pasterze 500 lat temu.

05.08.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Bartek Dobroch
/ Fot. Bartek Dobroch

Pamięci mojego dziadka, prof. Juliana Ciurusia


Obudziło nas rozpalanie ogniska. I chłód poranka. Choć może dygotało w nas bardziej złudzenie. Od kilkudziesięciu lat w Rumunii maj nie był tak gorący. Wczoraj wieczorem długo leżeliśmy w śpiworach przy dogasającej watrze, z nogami skierowanymi ku tlącemu się żarowi. Niebo nad rumuńskimi Karpatami nie przypominało tego znad Tatr, zalanego łunami Zakopanego. Perliło się dziesiątkami tysięcy gwiazd, choć znajdowaliśmy się zaledwie 30 kilometrów od ćwierćmilionowego Braszowa. Obok nas spoczywali ciobani – rumuńscy juhasi, owinięci szczelnie owczymi skórami, które miały ich chronić przed zimnem, wiatrem i deszczem przez kolejne 126 nocy.

– It’s possible to see a bear or a woolf tonight – odezwał się przed snem Silviu, a my nie wiedzieliśmy, czy rzeczywiście mogliśmy tej nocy zobaczyć niedźwiedzia lub wilka, czy też Rumun chciał naszemu biwakowi przybliżyć atmosferę pasterskich emocji. Sny wiodły nas przez ziemie, które owce miały opieczętować racicami. Przez rumuńskie Karpaty, lasy Maramureszu, ukraińskie Gorgany, bezdroża Huculszczyzny, bieszczadzkie połoniny, połemkowskie wioski w Beskidzie Niskim i Sądeckim, spiskie drogi, orawskie torfowiska, żywieckie łąki aż po Bramę Morawską w Czechach. Jak wołoscy pasterze przed 500 laty. Zaczynał się Redyk Karpacki.


MAMAŁYGA Z BRYNDZĄ

Dzień wcześniej budziliśmy się niewyspani w motelu opodal wsi Rotbav w Transylwanii, czując jeszcze trud piętnastogodzinnej jazdy. Drogę przez górzysty kraj spod Oradei do serca Siedmiogrodu można porównać z pięciokrotnym przejechaniem jednopasmowego odcinka Zakopianki. Tymczasem po drugiej stronie drogi, pośród pól i pastwisk stała już scena, z której dobiegały dźwięki muzyki. Mijały nas wozy telewizyjne, delegacje oficjeli z Rumunii, Czech, Polski. Inauguracyjnym przemówieniom towarzyszyła atmosfera ludowego festynu. Brakowało tylko księdza z kropidłem, który poświęciłby stojące obok stado owiec, tak jak podczas Święta Bacowskiego w Ludźmierzu. Rumuni przybywali na inaugurację redyku bardziej z ciekawości, zaintrygowani cudzym zainteresowaniem. W ich kraju tradycja pasterska była żywa, nie potrzebowała gestów i manifestacji symbolicznych, kulturowego wypasu, uroczystych świąt, karmienia ceprów bacówkami pokazowymi, góralami odzianymi w tradycyjne stroje, jagnięciną serwowaną od wielkiego dzwonu, serami udającymi tradycyjne wyroby z mleka owczego, sprzedawanymi dla niepoznaki jako „oscypki” czy „serki górskie”.

W Rumunii owce to nadal opłacalny interes, ich pogłowie to ok. 10 mln sztuk. W Polsce wg danych GUS z końca 2012 r. owiec było 124 tys., podczas gdy jeszcze w 1946 r. szacowano ich liczbę na 700 tys. Nasze pasterstwo trwające dzięki pasji i miłości do tradycji zetknęło się tutaj z rumuńskim, łączącym umiłowanie wolności z życiowym pragmatyzmem. Najpierw spotkało się trzy lata temu na Targach Produktów Regionalnych w Turynie w osobach młodych baców: Piotra Kohuta z Koniakowa i Silviu Căţeana z Rotbav.

Temu pierwszemu, hodowcy, muzykantowi (grywał z samym Józefem Skrzekiem) i regionaliście z żyłką etnografa od jakiegoś czasu świtała idea symbolicznego powrotu do pasterstwa wędrownego, złożenia hołdu wołoskiemu dziedzictwu, a także promocji Karpat jako regionu. Sprzymierzeńców znalazł w przedsiębiorczej i pracowitej rodzinie Căţeanów (w latach 50., za Ceaușescu, Nicolae Căţean nie chciał oddać swoich 500 owiec, za co przesiedział pięć lat w więzieniu, a po wyjściu uciekł z kierdelem w góry...). Bracia Silviu i George podchwycili pomysł organizacji Redyku Karpackiego, czyli przemarszu z owcami prawie całym łańcuchem Karpat, liczącą ponad 1200 km trasą z rumuńskiego Siedmiogrodu, przez Ukrainę, Polskę do czeskiego Rožnova. 11 maja na ich polach opodal Rotbav przemawiali przedstawiciele rumuńskich władz, ambasador RP w Rumunii, Starosta Tatrzański Andrzej Gąsienica-Makowski.

Bracia Căţean krzątali się – ubrani w odświętne stroje siedmiogrodzkich górali – wśród odzianych w kosule i bukowe portki gości z Podhala i Żywiecczyzny. Grały i tańczyły ludowe rumuńskie zespoły. Oficjele w garniturach pozowali do zdjęć z kierdelem owiec. Na ruszcie skwierczały mici, grillowane kiełbaski z mielonego baraniego mięsa, lało się piwo Ciuc. I palinka z Maramureszu, podobno najlepsza w całej Rumunii. Na stoiskach pachniały krążki miejscowych serów: przypominający bundz caş dulce, czyli ser słodki, intrygująca wyglądem bănză în coajă de brad, czyli twarda już bryndza zawinięta w korę jodły, oraz królewski półtwardy, lekko słony i ostry caşcaval, o maślanym smaku. W kociołku nad ogniem gotowała się mamałyga, która miała posłużyć za podstawę pasterskiego przysmaku – bulz ciobănesc, kul nadziewanych bryndzą i rzucanych na grill.


OD ILIRÓW DO WOJTYŁÓW

Scenę w Rotbav zdobił transparent z napisem „Transhumanţa 2013”. Angielską wersję strony internetowej przedsięwzięcia otwierał nagłówek „Carpathian Sheep Transhumance”. Polskie słowo „redyk” nie oddawało istoty znaczenia wędrówki, do której nawiązać chcieli polscy i rumuńscy pasterze. Ale „transhumancja” jest w Polsce tyleż nieznanym słowem, co zjawiskiem niemalże wymarłym. To coś więcej niż redyk, wiosenny wymarsz owiec na hale na okres wypasu.

Pod terminem będącym kalką francuskiego „la transhumace” kryje się wyższa forma wędrówek pasterskich, wykształcona z nomadyzmu, koczowniczego trybu życia, przemieszczania się wraz ze stadem i całym dobytkiem. Transhumancja oznacza wędrówki stad z dozorującymi je pasterzami, gdy tymczasem ludność, w tym rodziny pasterzy i właściciele pogłowia, prowadzą osiadły tryb życia. Życie w ciągłej drodze, ale ze stałym adresem. Przy czym obecnie za transhumancję uważa się taki typ hodowli, który zakłada przebywanie stad przez cały rok na pastwiskach, innych w lecie (zazwyczaj górskich), innych w zimie (nizinnych). Termin wprowadziła nauka francuska, gdyż to dolna część doliny Rodanu była starodawnym terenem transhumancji, znanym od czasów prehistorycznych.

Wędrówki pasterskie w Europie były związane pierwotnie głównie z ludami romańskimi. Również wędrówki karpackie zapoczątkowały nie słowiańskie, ale romańskie ludy. Na przełomie II i I w p.n.e. leżąca na południu Bałkanów ziemia zamieszkiwana przez Ilirów i Traków podbita została przez Rzymian. Romanizacja rdzennych mieszkańców Epiru, Tesalii i zachodniej Macedonii dała początek etnosowi wołoskiemu. Na skutek najpierw germańskiej wędrówki ludów w IV i V w., rozpadu rzymskiej administracji na Bałkanach, następnie ekspansji i najazdów Słowian wzmożonych głównie w VI w., ludy uważane później za wołoskie zmuszone były do wycofania się w tereny górskie, przyjmując półosiadły tryb życia z pasterstwem transhumancyjnym jako podstawą bytowania. To właśnie ten typ egzystencji stał się ich wyróżnikiem w Środkowej Europie. Ich nazwa Vlachi, Vlassi, Wołosi jest terminem nadanym przez Słowian i oznaczającym ludzi posługujących się językiem celtyckim, później romańskim. Sami Wołosi zwali się raczej a-Romani, a ich bezpośrednimi potomkami są zamieszkujący wciąż górskie tereny Macedonii, Grecji, Albanii – Arumuni.

Niezależnie od tego, jak byli nazywani – Wołosi nie poprzestali na pasterstwie. W średniowieczu tworzyli podstawy Wielkiej Wołoszczyzny, a następnie wspólne państwo z Bułgarami, po rozbiciu którego przez armię Bizancjum zmuszeni byli migrować na północ do Wołoszczyzny i Mołdawii. W XII w. na skutek ekspansji osmańskiej zmuszeni byli do podjęcia dalszej wędrówki: wpierw do węgierskiego Siedmiogrodu. Ze spustoszonego przez Tatarów Maramureszu wędrowali następnie ze swymi stadami na Ruś Halicką i dalej na tereny dzisiejszej Ukrainy, Słowacji, Polski. Wędrówka zakończyła się w XVI w. na terenie tzw. Morawskiej Wołoszczyzny. Nie wiemy dokładnie, w którym roku.

500-lecie zakończenia tej wielowiekowej wędrówki, które upamiętnia Redyk Karpacki, jest symboliczne. Nasze Pogórze Karpackie zasiedlali wcześniej, już na przełomie XIV i XV w. W 1416 r. mała grupa wędrownych pasterzy pod wodzą Dawida Wołocha założyła gorczańską Ochotnicę. Wiele nazw miejscowości w naszych górach jest pochodzenia wołoskiego. Chociażby Istebna, której nazwę pasterze przywlekli ze Słowacji, gdzie znajduje się starsza wieś Istebne. Albo najbardziej tajemniczo na polskim Podhalu brzmiąca nazwa Murzasichle, w rzeczywistości zbitka dwóch słów wołoskich, z których „mur” oznaczał wysoką skarpę rzeczną, a „sichla” młakę, teren bagienny. Podobnego pochodzenia są także nazwy Muszyny, Dzianisza, Gliczarowa czy Wołosatego, a także wielu powtarzających się w całej karpackiej topografii obiektów: Magura, Beskid, Przysłop, Przehyba, Grapa, Groń. A także znane z południa Polski nazwiska Wałach, Walach, Walocha...

– Papież Jan Paweł II miał prawdopodobnie korzenie wołoskie, bo Wojtyła to wołoskie nazwisko – mówi Piotr Kohut.


W KRAINIE BUCZYNY

Całą trasę redyku miał pokonać właśnie on wraz z dwoma ciobanami związanymi z rodziną Căţean – Vasilem Hordilă i Cristianem Suciu. Piotr znał tylko trochę słów po rumuńsku, Cristian kilka angielskich, ale rozumieli się w uniwersalnym języku pasterzy, w którym rumuńskie słowa brzmiały swojsko, mając tę samą, co ich polskie odpowiedniki, wołoską genezę: baci, coșar, vatra, jintița...

Dwaj Rumuni stawiali teraz nad ogniem kociołek na żelaznym trójnogu. Gotując wodę na kawę, kroili chleb, smarowali go bryndzą, zagryzali boczkiem i czerwoną cebulą. Równie szybko, jak zjedli śniadanie, objuczyli osły i ruszyli w drogę. W pierwszych dniach chcieli przemierzać nawet ponad 20 km. Wczesny wymarsz pozwalał pokonać spory odcinek przed nastaniem największych upałów.

Podchodziliśmy na grzbiet gór Perșani, wysokością i ukształtowaniem porównywalnych z naszym Beskidem Sądeckim, jednakże porośniętych piękną buczyną karpacką, zespołem leśnym z przewagą buka, który w reglu dolnym naszych Karpat zachował się już tylko w nielicznych rezerwatach. Majowe góry pachniały miętą i kwitły grabem. Gdy osiągnęliśmy grzbiet, krążyliśmy po nim, zmieniając kierunki. To lepsze niż schodzenie z owcami na skróty w dół dolin, by ponownie wspinać się pod górę. Podobnie chodzi się u nas, w Beskidach – wyjaśniał Piotr. Wiele szlaków turystycznych prowadzi zresztą dawnymi owczymi ścieżkami.

W górach, w których szlaków brak, pasterze orientują się za pomocą wyciętych w korze drzew znaków. Dawni Wołosi byli w szczególny sposób związani z naturą, nawet na terenie Polski czcili jeszcze „święte drzewo”, modląc się do niego – jak zapisał misjonarz – słowami „Sankte smerek juva me”. Ostatnie u nas takie drzewo zrąbali nowotarscy urzędnicy w Kościelisku w 1768 r.


NIEDŹWIEDZIE I OWCZARKI

Na leśnej drodze Cristian zwrócił naszą uwagę na charakterystyczny trop króla tych lasów. W Rumunii żyje największa w Europie populacja niedźwiedzi brunatnych, choć w ciągu 10 ostatnich lat drastycznie spadła z ponad 6 tys. do około 2 tys. Gdy przechodziliśmy przez dużą polanę rozciągniętą pomiędzy górskimi grzbietami, Vasile wskazał miejsce, gdzie niedźwiedź kilka lat temu zaatakował pilnowany przez niego kierdel, zabijając kilkadziesiąt owiec. Tego dnia na innej polanie dostrzegłem leżący na trawie brązowy kształt. Koński trup, choć trawiony już od dołu przez robactwo, wyglądał na jeszcze dosyć świeży. Rozerwany trzema szarpnięciami brzuch i wygryziony zad wskazywał sprawcę.

Zrozumieliśmy, dlaczego w niektórych regionach Rumunii owiec strzeże nawet po dwadzieścia kilka owczarków. Przemieszczające się codziennie stado nie jest jednak łatwym łupem dla wyczekujących właściwego momentu i obserwujących cel wilków i niedźwiedzi. Dlatego Redyk Karpacki, choć towarzyszyły mu tylko cztery psy pasterskie, był stosunkowo bezpieczny. Prym wśród psów wiodła jednak wyszkolona do zaganiania owiec Gabi, mały, zwinny owczarek węgierski puli. Prowadzenie owiec przez rumuńskie Karpaty, w których co krok widzi się lub spotyka inne kierdele, wymagało od ciobanów i ich psów sporo uwagi. Nie tylko by znajdować pastwiska, wodopoje i trzymać się właściwej drogi. Trzysta owiec rumuńskiej rasy ţurcana oznaczonych było wprawdzie na kłębach rudą farbą, ale zmieszanie z innym stadem kosztowałoby kilka godzin rozdzielania...

W cieniu drzew podczas postoju słuchaliśmy dalej Kohuta – w okularach, nowym, schludnym odzieniu i z nieodłączną fajką przypominającego raczej intelektualistę niż typowego bacę. Opowiadał o tajnikach pasterstwa i redyku. Że powinien on jeszcze prowadzić przez Węgry i Słowację (w tym pierwszym kraju pastwiska niemal w całości zastąpione zostały przez pola uprawne, a przedstawiciele drugiego obiecali przyłączyć się do wydarzeń). Że w Karpatach coraz częściej do zaganiania stosuje się słynące ze sprytu i inteligencji owczarki border collie, pracujące przy stadach od Szkocji po Nową Zelandię, zaś do pilnowania stad bardzo agresywne owczarki kaukaskie. Na polanie, którą Cristian i Vasile wybrali na kolejny biwak, naszą uwagę zwróciły wiszące na konarze samotnego drzewa owcze zwłoki. Dowiedzieliśmy się, że gdy owcę zagryzie wilk lub niedźwiedź, należy ją szybko usunąć w miejsce niedostępne dla psów, by nie zakosztowały owczego mięsa. Zdarzało się bowiem, że potem atakowały owce z pilnowanego stada.

Wieczorem przy płonącej watrze Kohut zdradza: – Tak naprawdę nawiązanie do tych wędrówek nie jest dla nas najważniejsze. Chcemy pokazać, że my, współcześni mieszkańcy Karpat, potrafimy wspólnie działać, pielęgnować tradycyjną kulturę. Kiedy już wszystko nam pogrodzą i zamienią na działki budowlane, to będzie rzeczywiście koniec pasterstwa. Czy na pewno tego chcemy?


GATUNEK WYMIERAJĄCY

Tradycje pasterskie w zurbanizowanej Europie powoli zanikają. Jedną z ostatnich odbywających się na Zachodzie wędrówek pokazuje nagrodzony Europejską Nagrodą Filmową dokument „Zimowi nomadowie”, w którym szwajcarski pasterz wraz ze swoją partnerką ruszają z osłami, psami i stadem 800 owiec w poszukiwaniu pokrytych jak najcieńszą warstwą śniegu pastwisk. Odwiedzani przez nas bracia Căţean pokazują świetny album znajomego rumuńskiego fotografa Dragoșa Lumpana „Ultima transhumanţa”, który towarzyszył ostatnim prawdziwym wędrówkom transhumancyjnym w Europie od Wielkiej Brytanii, przez Włochy aż po Turcję. Kohut opowiada o ostatnich długich redykach w Polsce, które prowadzą bacowie z Podhala. Jeden od 40 lat wędruje przez Babią Górę do żywieckiej Soblówki. Inny w Beskid Niski, do Magurskiego Parku Narodowego.

– My, bacowie, powinniśmy być bardziej pod ochroną niż wilki, bo jest nas w Polsce mniej – około 100-120 zaledwie – mówi Kohut. Rumuńskich ciobanów najbardziej dziwi w naszych Karpatach liczba pastwisk, które nie są wykorzystywane.

Przeszedłszy Ukrainę i Bieszczady, Kohut dotrze wkrótce na Podhale, a potem do rodzinnego Koniakowa, w którym przez cztery miesiące całe gospodarstwo jest na głowie żony Marii. – Owce są tylko pretekstem, by ludzie się spotykali, poznawali – przyznaje. I wspomina uczestnictwo po drodze w imprezach pasterskich w Rachowie i Wierchowinie na Ukrainie, gdzie przybywa nawet 10 tys. ludzi. Byli też gośćmi na watrze łemkowskiej w Zdyni, gdzie dotarli górale z Podhala, co ze względu na trudną wspólną historię wcześniej się nie zdarzało.

Kohut lubi powoływać się na słowa papieża Franciszka, które ten kierował do księży: „Pasterz jest wtedy dobrym pasterzem, kiedy pachnie owcami”. 


Korzystałem m.in. z antologii „Pasterstwo Tatr Polskich i Podhala” (1959) oraz pracy Teofila Wałacha „Zagadnienia wołoskie” (2000).


Trasę oraz program Redyku Karpackiego można znaleźć na stronie: www.transhumance.pl

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz od 2002 r. współpracujący z „Tygodnikiem Powszechnym”, autor reportaży, wywiadów, tekstów specjalistycznych o tematyce kulturalnej, społecznej, międzynarodowej, pisze zarówno o Krakowie, Podhalu, jak i Tybecie; szczególne miejsce w jego… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2013