Syryjscy chrześcijanie zostali sami

Prawie sto lat temu setki tysięcy chrześcijan uciekały z Turcji do Syrii przed osmańskim ludobójstwem. Dziś ich potomkowie uciekają przed wojną z Syrii do Turcji.

09.06.2014

Czyta się kilka minut

Nineve George, bohaterka tekstu, wraz z mężem i córką. Midyat w południowej Turcji, maj 2014 r. / Fot. Stefan Bladh
Nineve George, bohaterka tekstu, wraz z mężem i córką. Midyat w południowej Turcji, maj 2014 r. / Fot. Stefan Bladh

To chwila beztroskiej szczęśliwości w miejscu, na którym kładą się cienie ciężkie jak ołów, cienie zbrodni z przeszłości i współczesności.

Gromada dzieci biegnie za piłką, pomalowaną w krzyczące kolory. Nie jest to mecz koszykówki w sensie ścisłym, po prostu każdy, najlepiej jak potrafi, usiłuje wrzucić piłkę do kosza. W końcu chłopak, może szesnastoletni, trafia: szerokim eleganckim łukiem piłka ląduje w koszu. Chłopak spogląda triumfująco na gromadkę. Po chwili reszta młodych „zawodników” zaczyna go naśladować. Raz wychodzi im lepiej, raz gorzej.

Chaos, bezprawie, nędza

Nineve George i jej mąż Nahir Mirza są uchodźcami; od ponad pół roku żyją tu, w południowej Turcji. Wraz z trojgiem dzieci stali się częścią powolnego, ale nieustającego eksodusu chrześcijan z Syrii. Uciekają wszyscy: wyznawcy Kościoła ormiańskiego, grecko-prawosławnego, katolickiego oraz – tak jak Nineve i jej mąż – syryjsko-prawosławnego.

– Jesteśmy spokojnymi ludźmi, przecież każdy to wie i widzi – mówi Nahir Mirza. – Ale każdy usiłuje wprząc nas w swoją sprawę. Wszyscy rozgrywają tę wojnę na naszych plecach.

Chrześcijanie, którzy przed wybuchem wojny stanowili 10 proc. ludności Syrii, w większości próbowali nie opowiadać się po żadnej ze stron konfliktu, który zaczął się ponad trzy lata temu, w marcu 2011 r. Skutek był taki, że znaleźli się między wszystkimi frontami. Powstańcy zaczęli zarzucać im, iż są zwolennikami dyktatora Baszara al-Asada. Ten z kolei starał się odgrywać rolę jedynego obrońcy chrześcijańskiej mniejszości. Jakob, student, który uciekł z Aleppo, popiera Asada.

– On jest dobrym prezydentem, nawet zaczął reformy – przekonuje. – A rebelianci tylko niszczą nasz kraj.

Mirza nie może znieść takiej fascynacji Asadem. Już na początku powstania ten 41-letni nauczyciel dołączył do opozycjonistów, którzy domagali się reform – początkowo pokojowo. Mówi, że jeden z jego przyjaciół został aresztowany, inny zabity, jeszcze inny zaginął bez śladu. A potem zaczęła się wojna, zaś wraz z nią radykalizacja po wszystkich stronach.

– Nie, my nie kochamy reżimu – mówi Mirza. – Ale boimy się brodaczy, ekstremistów. I boimy się, że Syria się rozpadnie.

Wojna długo omijała Al-Kamiszli w północnowschodniej Syrii, przy granicy z Turcją i Irakiem, skąd pochodzi ich rodzina. Także dziś to zakurzone miasto, stolica regionu, nie jest traktowane przez reżim Asada bombami rozpryskowymi jak Aleppo; nie jest też skazywane na śmierć głodową jak starówka w Homs.

W Al-Kamiszli wojna nie jest głośna, lecz nie mniej okrutna. Jak tłumaczą Mirza i inni uchodźcy, 200-tysięczne kiedyś miasto zostało podzielone na trzy części: pierwszą kontrolują bojownicy kurdyjscy z Partii Unii Demokratycznej, drugą sunniccy ekstremiści z Frontu Nusra (syryjskiej ekspozytury Al-Kaidy), a trzecią wojska rządowe. Te ostatnie usiłują rozgrywać między sobą Kurdów i sunnitów. Efekt: chaos, bezprawie, ogólna nędza.

Napady, porwania, śmierć

Kurdyjscy bojownicy chętnie chwalą się, że na kontrolowanych przez nich terenach panują ład i porządek, że administracja lokalna działa, a mniejszości są chronione. Jednak rzeczywistość wygląda inaczej. Uchodźcy opowiadają, że w Al-Kamiszli są coraz większe trudności ze zdobyciem żywności, leków i paliwa; często brakuje prądu i wody, a na ulicach piętrzą się stosy śmieci.

Mirza i jego żona przez ponad rok nie posyłali dzieci do szkoły – z obawy, że mogą trafić pod ostrzał lub zostaną uprowadzone. Chrześcijanie w Syrii są porywani albo z powodu swej wiary, albo po prostu dlatego, że uchodzą za zamożnych. Bojownicy z Frontu Nusra uprowadzili kiedyś dwanaście zakonnic z grecko-prawosławnego klasztoru w Malula pod Damaszkiem; z kolei w 2013 r. pod Aleppo porwano dwóch biskupów.

Mirza i George nie są zamożni, ale mieli przynajmniej stałe dochody. W Al-Kamiszli ona prowadziła niewielki sklep z kosmetykami. W czasach powszechnej nędzy to wystarczy, by zachęcić bandytów.

– Chronić? Nas? Nas nikt nie chroni – mówi kobieta.

– Chrześcijan uprowadzają wszyscy, zarówno kurdyjscy milicjanci, jak też ekstremiści z Al-Kaidy – dorzuca jej mąż. – To czysto mafijne państwo.

Gdy przed ich domem ktoś zastrzelił dwóch oficerów, którzy usiłowali zapobiec napadowi na przedsiębiorstwo transportowe, Mirza z żoną postanowili spakować swój dobytek. Ich najstarszy syn, 14-letni Ninib, był na ulicy i widział brutalną śmierć żołnierzy. Tamte obrazy prześladują go do dziś. Poważny nastolatek siedzi teraz w milczeniu; podczas całej rozmowy powie może jedno zdanie.

– Nie chcę, żeby moje dzieci wyrastały oglądając trupy – mówi Mirza.

To było siedem miesięcy temu. Od tego czasu rodzina mieszka w centrum kultury Kościoła syryjsko-prawosławnego w Midyat – tureckim mieście blisko granicy z Syrią, dokąd ściąga wielu uchodźców, tych, którym udało się przejść granicę.

Midyat: kiedyś i dziś

Według danych ONZ, z Syrii uciekło już ponad 2,7 miliona ludzi. Sama tylko Turcja przyjęła 700 tysięcy, głównie muzułmanów-sunnitów. Ilu chrześcijan jest wśród uchodźców, nikt nie wie dokładnie. Organizacje chrześcijańskie szacują ich liczbę na 300-500 tysięcy.

Wprawdzie rząd turecki wielokrotnie deklarował, że jest gotów pomóc także chrześcijanom, ale niektórzy z nich obawiają się, że w obozach dla uchodźców znów staną się celem przemocy.

Na prośbę Kościołów chrześcijańskich z Turcji Ankara postanowiła więc otworzyć w pobliżu Midyat osobny obóz dla uchodźców-chrześcijan. Ale nie cieszy się on popularnością: w miasteczku namiotowym mieszkają dziś zaledwie dwie rodziny. Spośród około czterystu syryjskich chrześcijan – mężczyzn, kobiet i dzieci – którzy trafili do Midyat i okolicy, większość znalazła schronienie w domach tureckich chrześcijan, na przykład tych, którzy wcześniej wyemigrowali z Turcji.

Tak mówi Ishok Ergün, proboszcz kościoła w Mor Barsawmo. Parafia wspiera uchodźców, jak tylko może. A że sama nie jest bogata, zdana jest głównie na ofiarność diaspory.

Kiedyś Midyat było dumnym centrum Kościoła syryjsko-prawosławnego. Zaledwie 20 km na południe od miasta leży słynny klasztor Mor Gabriel – przez stulecia duchowe i religijne serce dla wiernych tego Kościoła. Skończyło się to w roku 1915 – gdy w Imperium Osmańskim rozpoczęło się ludobójstwo, którego ofiarami padli nie tylko Ormianie, lecz także chrześcijanie wyznania syryjsko-prawosławnego.

Nie tylko zresztą prześladowania etniczne i religijne, także bieda oraz wojna między kurdyjskimi powstańcami i armią turecką sprawiły, że w ciągu ostatnich 60 lat wielu tureckich chrześcijan wyemigrowało do Europy. W 1950 r. w regionie wokół Midyat mieszkało jeszcze 50 tys. chrześcijan należących do Kościoła syryjsko-prawosławnego. Dziś jest ich tylko 2,5 tys.

Cel: Europa

Wielu spośród tych, którzy dziś uciekają z Syrii, to potomkowie chrześcijan, którzy prawie sto lat temu, w 1915 r., przeżyli ludobójstwo – „marsze śmierci” z gór Anatolii na równiny Mezopotamii – i uciekli na tereny obecnej Syrii. Dlatego w tureckich mediach mowa jest teraz o „nowym początku”. Pewna agencja prasowa pisała niedawno: „Syryjscy chrześcijanie wracają do kraju, który był ich ziemią ojczystą”. Tego życzyliby sobie Simon Poli i jego przyjaciel Sabri Malke Arkoyo. Obaj pracowali jako gastarbeiterzy w Szwecji i Niemczech. Teraz, gdy są już emerytami, wrócili do Midyat, by angażować się w zachowanie ich wiary i kultury.

– Tu jest kolebka cywilizacji – mówi Poli. – Musimy ją chronić.

Bez zacietrzewienia, ale z wielką pasją dwaj starsi mężczyźni opowiadają o kulturalnym i historycznym dziedzictwie, które Europa zawdzięcza chrześcijanom z Turcji, Syrii i Iraku. Tak jakby byli nie emerytami, lecz młodymi aktywistami.

Jednak dla uchodźców z Syrii Turcja nie jest nową-starą ojczyzną, lecz tylko przystankiem na drodze do Europy, gdzie wielu z nich ma krewnych.

– Nikt nie chce tu zostać – przyznaje ksiądz Ergün.

Niektórzy zatrzymują się w Midyat jedynie na parę dni, zanim ruszą dalej, do Stambułu, a potem przez zieloną granicę do Grecji lub Bułgarii. Ale to kosztuje. A podróż na łodziach przemytników przez Morze Egejskie jest śmiertelnie niebezpieczna. Nie wszystkim się udaje.

Ciężki zapach kawy

Nineve George wnosi tacę z kawą i ciastkami. – Dobra, syryjska kawa – mówi. Wkoło rozchodzi się mocny, ciężki zapach. Dla rodzin z dziećmi, takich jak oni, podróż do Europy łodziami lub w ciężarówce przemytników nie wchodzi w grę – za drogo i ryzyko zbyt wielkie. Mają nadzieję, że dostaną niemiecką wizę; Mirza ma tam krewnych.

Nauczyciel sączy kawę, poprawia okulary przeciwsłoneczne.

– Syria to nasz kraj. Zawdzięcza nam nawet swoją nazwę – mówi. – Ale oni zrabowali nam naszą Syrię, zrabowali i zniszczyli.


Przełożył WP


INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „Neue Zürcher Zeitung”, korespondentką tej gazety na Bliskim Wschodzie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2014