Ofiary Erdoğana

Prezydent Turcji zapowiadał utworzenie w Syrii „strefy bezpieczeństwa”. Osiągnął coś przeciwnego: pozostawieni przez Amerykanów Kurdowie tysiącami porzucili swoje domy.
z Bardarasz (północny Irak)

25.11.2019

Czyta się kilka minut

Kurdyjscy uciekinierzy z Syrii w obozie Bardarasz w północnym Iraku, październik 2019 r. / BYRON SMITH / GETTY IMAGES
Kurdyjscy uciekinierzy z Syrii w obozie Bardarasz w północnym Iraku, październik 2019 r. / BYRON SMITH / GETTY IMAGES

Bosonogi mały Ahmed wdrapuje się uparcie na niski murek, zbudowany z szarych kamiennych bloków o ostrych kantach. Skóra na jego twarzy i nóżkach jest szorstka, pokryta białymi plamami, pozostałymi po odpadniętych strupkach. Jego siostra biegnie w pośpiechu, aby ściągnąć malca z muru. Ahmed broni się i krzyczy, uspokaja go dopiero cukierek. Wkrótce potem leży już na kolanach matki, w namiocie w obozie dla uchodźców w miasteczku Bardarasz w północnym Iraku.

Siham Hawaz ma na sobie ciemnoniebieską suknię z wzorkami w róże oraz chustę w kolorze ochry. Siedząc na klepisku białego namiotu, którego jedyny inwentarz stanowi pięć materaców z pianki, może 30-letnia kobieta łagodnie kołysze małego Ahmeda. Hawaz, a także jej mąż oraz ich pięcioro dzieci są syryjskimi Kurdami. Jak kilkadziesiąt tysięcy rodaków, uciekli przed turecką ofensywą w północnej Syrii – rozpoczętą po tym, jak Donald Trump dał zielone światło prezydentowi Recepowi Tayyipowi Erdoğanowi.

Sąsiedzi pod gruzami

Jest czwarta po południu 9 października, pierwszego dnia ofensywy, gdy Hawaz widzi samoloty krążące nad jej rodzinnym miastem Ras al-Ain. Erdoğan od wielu dni groził, że zlikwiduje „terrorystyczny korytarz” – jak nazywa te tereny Syrii, na których powstała zdominowana przez Kurdów autonomia. Hawaz opowiada, że się bała, ale mąż co chwila ją uspokajał: że nic się nie stanie, że przecież są tutaj Amerykanie. Jednak mąż, z zawodu mechanik specjalizujący się w motocyklach, pomylił się – Donald Trump zarządził już odwrót. Niecałe dwa tygodnie później prezydent USA wytłumaczy się lapidarnie, że nigdy nie obiecywał, iż będzie chronić Kurdów „przez resztę ich życia”.

Krótko po szesnastej na Ras al-Ain lecą pierwsze bomby. – Spadły po lewej i prawej od naszego domu – Hawaz rozkłada ręce, wskazując kierunki. Zdążyła spakować do torby trochę rzeczy dla dzieci, dokumenty i wartościowe przedmioty. Zaraz potem, opowiada, trafiony został dom sąsiadów. Turecki rząd zaprzecza, jakoby atakował w Syrii cywilne cele; Hawaz to kwestionuje. – Ta rodzina, która mieszkała po sąsiedzku, akurat chciała opuścić dom, gdy spadła bomba. Rodzice i jeden z synów zostali pogrzebani pod ruinami – twierdzi kobieta. Dwie córki i syn mieli przeżyć nalot.

Siedmioosobowa rodzina Hawaz ruszyła na piechotę do miasta Hasaka, oddalonego o 80 km, a stamtąd dalej, w kierunku granicy z irackim Kurdystanem – kurdyjską autonomią w północnym Iraku, stanowiącą część sfederowanego dziś irackiego państwa. Z obawy przed atakami Turków i ich sojuszników – syryjskich rebeliantów, którzy szli w pierwszej linii – podczas trwającego tydzień marszu rodzina nocowała pod gołym niebem. Teraz mieszkają tu, w namiocie obozu dla uchodźców, położonym w pobliżu iracko-kurdyjskiego miasteczka Bardarasz.

Przez pustynną granicę

Około 150 tys. kobiet, mężczyzn i dzieci uciekło przed turecką ofensywą, do Hasaki albo do innych miast na terenie Syrii. Jak potwierdzają ci spośród uciekinierów, którzy dotarli do Bardarasz, kurdyjskie siły bezpieczeństwa w Syrii zamknęły szybko granicę z Irakiem. Nie podano uzasadnienia dla tego drastycznego kroku, który w opinii organizacji humanitarnych stanowi naruszenie konwencji genewskiej o uchodźcach z 1951 r.

Pomimo to granica najwyraźniej pozostaje nieszczelna, bo grupy uciekinierów codziennie przedostają się do północnego Iraku. Muszą jednak płacić za to szmuglerom. Dla przemytników znających przygraniczne ścieżki to intratny interes – za każdego dorosłego mają inkasować między 200 i 700 dolarów.


Czytaj dalej: Dalej pójdziesz sam - reportaż Marcina Żyły z irackiego Kurdystanu


Izzeddin Husajn Amin opowiada, że dołączył do kolumny uchodźców – wraz z połową swojej licznej rodziny, w tym z niewidomą kuzynką i niepełnosprawnym dzieckiem – po tym, jak bojownicy pozostający na służbie Ankary zbliżyli się do jego wioski, położonej między Ras al-Ain i Tell Tamer. – Oni twierdzą, że walczą w imię islamu – mówi Amin o bojownikach, którzy sami nazywają się chełpliwie Syryjską Armią Narodową. – Tymczasem oni nie są niczym innym jak tylko Daesz, tylko pod innym płaszczykiem. Jeśli złapią nas, Kurdów, zabiją – twierdzi mężczyzna, używając popularnego tu pojęcia Daesz dla nazwania Państwa Islamskiego. Aby pokreślić swoje słowa, przeciąga dłonią po gardle.

Młodzi mężczyźni boją się reżimu Asada

Zdjęcia i nagrania wideo, które w minionych tygodniach pojawiły się w internecie, pokazują, jak oddziały syryjskich rebeliantów sprzymierzone z Turkami zabijają jeńców, konfiskują domy i wymyślają Kurdom jako „bezbożnikom” i „świniom”. Ankara zapowiedziała zbadanie tych zarzutów.

Jednak Amin nie ufa słowom. Twierdzi, że wystarczy popatrzeć na to, co dzieje się w Afrinie, aby wiedzieć, co czeka Kurdów. Ponad półtora roku po wkroczeniu armii tureckiej do regionu Afrin w północno-zachodniej Syrii Turkom dotąd nie udało się zapanować nad powszechnym bezprawiem, jakie ogarnęło tę prowincję, zamieszkaną w większości przez Kurdów.

Jednak niektórzy uciekinierzy obarczają odpowiedzialnością za swój los nie tylko Turcję, lecz także Ludowe Oddziały Samoobrony (YPG), siłę zbrojną kurdyjskiej autonomii. Mohamed Kemal Sulejman twierdzi, że jego rodzinny dom w granicznym mieście Al-Kamiszli znalazł się w krzyżowym ogniu, gdyż bojownicy YPG, którzy zajęli stanowiska w jego dzielnicy, prowadzili stąd ostrzał Nusaybin, miasta po tureckiej stronie granicy. – Na dachu domu sąsiadów usadowił się strzelec wyborowy. Turcja jest wprawdzie o wiele gorsza, ale ci z YPG nie są niewinni – twierdzi mężczyzna.

Tak jak Hawaz i Amin, również Sulejman obawia się żołnierzy tureckich i ich syryjskich pomocników. Do ucieczki popchnął go jednak przede wszystkim strach przed wojskami syryjskiego reżimu. Pozostawione samym sobie przez Amerykanów i zagrożone przez Turków kierownictwo YPG zdecydowało się zawrzeć pakt z prezydentem-despotą Baszarem al-Asadem i wpuścić na kontrolowane przez siebie tereny armię rządową (i jej rosyjskich patronów).

Podobnie jak wielu innych młodych mężczyzn, których spotkaliśmy w Bardarasz, również 24-letni Sulejman wolał zawczasu uciec do irackiego Kurdystanu – bał się, że po wkroczeniu wojsk Asada na tereny kurdyjskie może zostać powołany do niekończącej się służby w armii rządowej.

„Nasza okolica była bezpieczna”

Prezydent Erdoğan nieustannie podkreślał, że turecka operacja w północnej Syrii nie jest wymierzona przeciw Kurdom, lecz jedynie przeciwko „terrorystom” z YPG. Niedawno otrzymał wsparcie z nieoczekiwanej strony – od jednego z Kurdów. Nechirvan Barzani, jeden z przywódców irackiego Kurdystanu, oświadczył, że Turcja „nie ma problemu z Kurdami w Syrii”.

Izzeddin Husajn Amin, zdeklarowany zwolennik klanu Barzanich [jednej z kurdyjskich „dynastii politycznych”, tradycyjnie dominującej w północnym Iraku – red.], z namysłem dobiera słowa. – Nie wiem, czego chce Erdoğan – mówi mi Amin, syryjski Kurd. – Ale twierdził, że chce osiedlać tam uchodźców, którzy teraz żyją w Turcji. Ale to przecież nasz kraj!

Następnie Amin wylicza to, co posiadał: 60 hektarów żyznej ziemi uprawnej, własne źródło wody, salon samochodowy, supermarket, sześć dżipów, trzy samochody osobowe. To wszystko stracił, przynajmniej w dającej się przewidzieć przyszłości: jego miasteczko zostało zajęte przez syryjskich bojowników, sojuszników Turcji. – Ludzie z YPG walczyli przeciwko Daesz i chronili nas – mówi. – Aż do tureckiej inwazji nasza okolica była bardzo bezpieczna. Teraz jest dokładnie na odwrót.

Amin podkreśla, że chce tylko żyć bezpiecznie, a to, czy bezpieczeństwo zapewnią Amerykanie, Rosjanie czy Asad, jest mu obojętne. Ale jak długo w kraju są wojska tureckie i ich syryjscy pomocnicy, tak długo on w żadnym wypadku nie wróci do swojego miasteczka. – To Erdoğan jest winien naszemu nieszczęściu – wyrywa się jednak w końcu brodatemu Kurdowi. – To on przyprowadził tę bandę do naszego kraju.

Podobnie widzi to Hawaz. – Popatrz na nich tylko – mówi, mając na myśli islamistycznych głównie bojowników, których armia turecka przywiozła na swoich czołgach z północno-zachodniej Syrii. – Rabują i plądrują, gdzie tylko mogą.

Kojący widok

Szczególnie gorzka jest dla Hawaz okupacja Ras al-Ain przez Turków i ich syryjskich pomocników. Podobnie jak Amin, w sojusznikach Ankary widzi jedynie wariant Państwa Islamskiego. W walce z dżihadystami kobieta straciła wcześniej ojca i zaledwie 18-letniego brata. – A teraz to – mówi matka pięciorga dzieci ze skamieniałą twarzą. – Przecież oni nas wszystkich zabiją, jeśli wrócimy. Turcja chce, żebyśmy my, Kurdowie, zniknęli z powierzchni ziemi.

Kobieta mocniej przytula małego Ahmeda, który w międzyczasie zasnął głęboko na jej kolanach. Kojący widok w tej części świata, w której – po tych wszystkich licznych zabitych i wygnanych – wojna znów zwyciężyła nad pokojem. ©

Przełożył WP

 

Autorka jest reporterką szwajcarskiego dziennika „NZZ”, specjalizuje się w tematyce Bliskiego Wschodu. Przez wiele lat pracowała w Bagdadzie i Stambule, obecnie mieszka w Jerozolimie, skąd pisze o regionie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2019