Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W tym przypadku na pewno, bo czytane w całości „Kroniki beskidzkie i światowe” odsłaniają wewnętrzną spoistość, stają się ciągłą opowieścią, której rozdziały oświetlają się nawzajem, tworząc, by tak rzec, wartość dodaną. Równocześnie każdy z nich ma mocne wejście („Wszyscy piszą, pomyślałem, to i ja napiszę. Co mi szkodzi”; „Całą noc śniła mi się kultura”; „Podobał mi się ten kraj od pierwszego wejrzenia. Na lotnisku śmierdziało”; ech, cytowałoby się dalej...) i puentę. Beskidzki dom i owcze pastwisko są tutaj punktem centralnym, z którego wyrusza się w rozmaite strony, częściej na Wschód (kazachskie stepy i Astana, Pamir, Ałtaj, Mongolia), czasem też na Zachód (ten cytat z lotniskiem nie dotyczy żadnego z krajów postsowieckich, tylko Ameryki), najchętniej w pozbawioną planu wędrówkę po Polsce. I obserwuje się bieżące wydarzenia z pozycji outsidera, ironicznie celebrowanej („Kraj w ogniu, a ja zamiast gasić albo do ognia dokładać, z boku siedzę”).
Do tego nieco lektur, np. „Kronos” Gombrowicza albo „Ziemia! Ziemia!...” Máraiego. Nieco spotkań z bliźnimi – na przykład z potężną postacią w szerokich spodniach w niebieską kratkę, która zajeżdża przed dom w Wołowcu zielonym autem i okazuje się być Jackiem Kleyffem. Korespondencja z Redaktorem, który nie tylko tematy podsuwa, ale i tytuł cyklu wymyśli. Raz nawet Szatan w osobie własnej się pojawi, bo rozmaite formy kuszenia nie są przecież autorowi obce, a życie – nawet takie na uboczu – przynosi sporo dylematów. Ostateczną instancją w ich rozwiązywaniu okazuje się owieczka (w dodatku czarna) imieniem Mania; dialogi z nią to mój ulubiony fragment „Kronik...”. Świadoma ograniczeń swojego gatunku, ze stoickim spokojem stara się uśmierzyć niepokoje człowieczego rozmówcy, by wreszcie, składając mu życzenia świąteczne, sięgnąć po argument najmocniejszy:
„ – A ja ci życzę, żebyś tak się tym wszystkim nie przejmował.
– To znaczy czym? – zapytałem.
Przekręciła łepek i jakby wzruszyła swoimi owczymi ramionami.
– No tym, że jesteś człowiekiem. – Postąpiła krok w stronę żłobu i zanim zajęła się sianem, dodała: – To przecież minie”. ©℗
Andrzej Stasiuk KRONIKI BESKIDZKIE I ŚWIATOWE, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, ss. 334.