Świat w obrazach

To księga zaskoczeń, przełamująca europocentryczną perspektywę dziejów sztuki, budująca pomosty między cywilizacjami i epokami. Swoboda skojarzeń nie umniejsza jednak rzetelności wywodu.

02.12.2009

Czyta się kilka minut

Nie lada to ambicja - opowiedzieć w jednym tomie dzieje sztuki świata. Autor, który podejmuje takie wyzwanie, musi zmierzyć się choćby z ograniczeniem technicznym: zmuszony jest oprzeć swój wywód na ograniczonej liczbie płaskich ilustracji. Angielski malarz i pisarz Julian Bell deklaruje na wstępie: "Postrzegam dzieje sztuki nie jako okno otwarte na niezależnie istniejącą estetyczną sferę życia, ale jako ramę, wewnątrz której historia świata, we wszystkich jej aspektach, w nieprzerwany sposób do nas powraca".

To ważna deklaracja: Bell nie usiłuje na nowo definiować istoty sztuki ani jej zakresu, interesuje go wielość i różnorodność artystycznych zjawisk. Inną decyzją autora było ograniczenie się do omówienia obrazów, rzeźb i pomników, a pominięcie architektury, przedmiotów użytkowych, ubiorów czy ozdób.

Nie należy oczekiwać, że niedoświadczony czytelnik będzie umiał po lekturze odróżnić XIV-wieczny obraz włoski od flamandzkiego. Nie zapozna się także z kanonem ikonicznych arcydzieł ani wielkich nazwisk. 372 reprodukcje to migawki wyłowione z morza obrazów. Narracja płynie wartko: parę stron za popiersiem Nefretete jesteśmy o tysiąclecie później, w klasycznej Grecji, a Giotta od Rembrandta dzieli zaledwie sto stron. Poza tym reprodukcja zawsze mami wzrok; na fotografii niewielka aztecka figurka zajmuje tyle samo miejsca co "Nike z Samotraki". Musimy być choć częściowo świadomi uproszczeń koniecznych dla opowiedzenia tej historii.

Jednym z najcenniejszych walorów tej książki jest szerokość spojrzenia. Obrazy, na których oparł swój wywód, Bell wyszukał w miejscach tak odległych jak Kanion Podkowa w stanie Utah i algierskie góry Tassili. Tym samym udało mu się przełamać europocentryczną perspektywę dziejów sztuki. Pokazuje obok siebie prehistoryczne japońskie naczynie i figurkę z Cykladów, dywanową stronicę Ewangeliarza z Lindisfarne i dekoracyjną stronę Koranu. I nie chodzi tu wcale o dociekanie wspólnych źródeł, wątpliwe spekulacje na temat wzajemnych wpływów odległych kultur, ale raczej o ukazanie różnych aspektów piękna. Zderzenie ze sobą Krucyfiksu Gerona, powstałego w Niemczech ok. 975 roku, i pochodzącej mniej więcej z tego samego okresu pary w miłosnym uścisku ze świątyni Lakszmana w Khadźuraho może być szokujące, ale i olśniewające. Mamy tu do czynienia nie tylko ze skrajnie odmienną stylistyką, sposobem kształtowania bryły, widzeniem ciała. Te dwie rzeźby odbijają odmienne światy, które je ukształtowały.

Zaskoczeń jest w tej książce niemało - XII-wieczna japońska karykatura, na której baraszkuje królik i stadko żab, przypomina kreskówkę. A chiński pejzaż zadziwiający bogactwem rozwichrzonych drzew i dramatycznych skał został namalowany w 1072 roku, ponad trzy stulecia przed pierwszymi samodzielnymi pejzażami w sztuce zachodniej. Z kolei minimalistyczną chińską martwą naturę z sześcioma owocami persymony z łatwością można by wziąć za rysunek współczesnego artysty, choć ten wyrastający z ducha zen obraz powstał w 1250 roku.

Julian Bell sam jest malarzem i to nie pozostaje bez wpływu na charakter jego książki. Pozwala sobie na pozornie odległe skojarzenia, pomosty między epokami. Słusznie zauważa, że "zbyt łatwo można popaść w typową dla zachodniej cywilizacji, zorientowaną na postęp retorykę »artystycznego rozwoju« czy »przestarzałych stylów«". W jego opisie Chrystus z gotyckiego tympanonu w Vézelay "unosi naprężone ramiona i rozkłada potężne ręce; z jednej jego dłoni strzelają świetliste promienie jak u boga Śiwy". Bell porównuje hinduskich tańczących bogów i oddzielającego dobro od zła Chrystusa. Zauważa też, że posąg Wisznu "zajmuje we wnętrzu pozycję podobną do krucyfiksu, dominującą i absolutną", a figura Buddy, podobnie jak krucyfiks, "stanowi główny posiłek dla serca i umysłu".

Przypominając o adaptacji greckich kanonów piękna w rzeźbach z fasad francuskich katedr, autor zwraca uwagę na znacznie mniej oczywiste powinowactwo: "Przeniesiony poprzez Azję Środkową sposób obrazowania właściwy chińskiemu buddyzmowi zapożyczył co nieco z greckiej złożoności sztuki tego regionu, tak więc za sinusoidalnym wdziękiem siedzącego bodhisattwy ze skalnej świątyni na chińskim odcinku Jedwabnego Szlaku kryje się tradycja sięgająca wstecz aż do Praksytelesa". Bell nie obawia się też zacytować pisarza, Orhana Pamuka, albo porównać Tycjana do dobrego kochanka, "który wie, kiedy należy być stanowczym, a kiedy delikatnym".

Swoboda skojarzeń nie umniejsza jednak rzetelności wywodu. Warto prześledzić zasygnalizowane przez Bella zasadnicze pytania, wokół których krąży historia sztuki: problem realizmu i iluzji, problem sztuki abstrakcyjnej, która "jest w podstawowym sensie kategorią wymyśloną w Europie na początku XX wieku; w innym jednak rozumieniu stanowi fundamentalną zdolność człowieka, manifestującą się od najwcześniejszych czasów". Wyłowić można też pytania bardziej subtelne: o kwestię przekazywania w sztuce emocji, pojęcie indywidualności artysty czy też o cienką w pewnych epokach granicę między sztuką i rzemiosłem.

Trudno uniknąć porównania książki Bella z klasycznym dziełem Ernsta Gombricha "O sztuce", wznowionym właśnie przez poznańskie wydawnictwo Rebis. Inaczej niż Bell, Gombrich uwzględnił garść najbardziej reprezentatywnych zabytków architektury. Te dwie pozycje nie wykluczają się nawzajem: Gombrich, wybitny historyk sztuki, był także mistrzem prostego opowiadania. Jego wartka narracja nie zniechęci nawet początkującego czytelnika. Jego książka również jest szkołą patrzenia, bez uprzedzeń i bez obawy o niezrozumienie.

Jednak "O sztuce", w większym stopniu niż "Lustro świata", skupia się na dziedzictwie sztuki Zachodu. Dlatego początkującym radziłabym przeczytać Gombricha od deski do deski, a potem zagłębiać się w Bella.

Julian Bell, "Lustro świata. Nowa historia sztuki", przeł. Ewa Gorządek, Warszawa 2009, Wydawnictwo Arkady

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 49/2009