Świat to nie poczekalnia

PAWEŁ ROJEK, filozof: Dziś mamy do czynienia ze zdziczałymi formami związku religii, narodu i polityki. Wynika to także z tego, że bardzo długo w głównym nurcie odrzucaliśmy wszelkie ich związki.

20.11.2017

Czyta się kilka minut

Marsz Niepodległości, Warszawa, 11 listopada 2017 r. / JAAP ARRIENS / ZUMA PRESS / NURPHOTO
Marsz Niepodległości, Warszawa, 11 listopada 2017 r. / JAAP ARRIENS / ZUMA PRESS / NURPHOTO

MACIEJ MÜLLER: Myśli Pan czasem o Chrystusie jako królu?

PAWEŁ ROJEK: Naturalnie. Mam nawet obrazek Chrystusa Króla. To nie jest nic dziwnego. Chrześcijaństwo powinno przenikać całą rzeczywistość, zarówno życie prywatne, jak i publiczne. Skoro Bóg ma być wszystkim we wszystkich, to bądźmy konsekwentni.

Tylko że chcąc nadać Mu tytuł króla, powierzamy Mu ziemską funkcję polityczną.

Jasne, bardzo łatwo wykpić tę ideę. Nie chodzi przecież o to, że Jezus ma z nieba zajmować się naszymi sprawami. Idea intronizacji dotyczy fundamentalnych problemów teologicznych i filozoficznych. Nie należy jej lekceważyć, nawet jeśli ten postulat podnoszony był długo tylko w kręgach katolicyzmu ludowego. Przez lata większość katolickich intelektualistów i znaczna część hierarchii traktowała go pogardliwie.

To zresztą doprowadziło do pojawienia się zwyrodniałych form, w rodzaju ruchu ks. Piotra Natanka. Nie skupiajmy się jednak na wynaturzeniach, bo może umknąć nam istota. Uważam, że w intronizacji kryje się głęboka teologia, stanowiąca odpowiedź na sekularyzację chrześcijaństwa.

Dokonany w minionym roku przez biskupów uroczysty akt dotyczył przyjęcia Chrystusa jako Króla i Pana, a nie uczynienia Go królem naszego kraju.

Część komentatorów próbowała faktycznie osłabić jego wymowę, ale przecież tak naprawdę było to spełnienie postulatów ruchów intronizacyjnych. To, czy w samym akcie pojawiło się słowo „intronizacja”, jest bez znaczenia.

Jaki jest sens sadzania Chrystusa na jakimkolwiek ziemskim tronie? Nie przydamy Mu przez to chwały. On jest Królem Wszechświata.

Oczywiście, ten, kto jest władcą całości, jest też władcą części. Akt ten nie miał być jednak rozszerzeniem władzy Chrystusa, tylko jej zbiorowym uznaniem. Ten zbiorowy i doczesny wymiar jest kluczowy. Teologia intronizacji podważa bowiem nowożytny dualizm, w którym religia jest wyłącznie sprawą prywatną i dotyczącą zaświatów. Taka religia nie ma wpływu na życie publiczne, na społeczeństwo, gospodarkę, politykę, sprawy międzynarodowe. Staje się czymś wyłącznie wewnętrznym, coraz mniej istotnym, a w końcu zanika. Ten proces został świetnie opisany przez współczesną filozofię i teologię, choćby z kręgu anglosaskiej Radykalnej Ortodoksji. Idea królowania Chrystusa, przypomniana przez Piusa XI w encyklice „Quas primas”, miała być właśnie odpowiedzią na sekularyzację. Nie jest to jednak jakiś relikt myślenia przedsoborowego. Dokumenty soborowe radykalnie zrywały z wszelkim dualizmem i świetnie się nadają do jeszcze głębszego uzasadnienia postulatu intronizacji. Pamięta pan te słowa: „Nie lękajcie się”?

Tak. „Otwórzcie drzwi Chrystusowi, otwórzcie granice państw, systemów ekonomicznych, politycznych”.

No właśnie, a co było dalej? Tak naprawdę Jan Paweł II rozpoczął swój pontyfikat od homilii na temat panowania Chrystusa. Mówił o „władzy Pana naszego, absolutnej, a przecież słodkiej i łagodnej”. To właśnie tej władzy mieliśmy się nie lękać i na nią mieliśmy otworzyć drzwi, i to nie tylko naszych serc. Przecież o to właśnie chodzi w intronizacji. To nie jest jakiś boczny nurt w nauczaniu Kościoła.

Ale list bp. Andrzeja Czai i jego wypowiedzi dotyczące intronizacji sprawiały wrażenie, że on przed czymś jednak ostrzega. Przypominał, że Królestwa Bożego nie ograniczają „ani granice państw, ani systemy gospodarcze, ani różnice kulturowe czy języki”, że „myślenie, iż wystarczy obwołać Chrystusa Królem Polski, a wszystko się zmieni na lepsze, trzeba uznać za iluzoryczne”. Czyli broni uniwersalizmu chrześcijaństwa przed poglądem, że oto tu mamy naszego, polskiego Pana Jezusa.

Nikt poważny nie sądzi, że akt biskupów sprawił, iż mamy teraz własnego, polskiego Jezusa, który wszystko za nas załatwi. Teolog Marcin Majewski napisał niedawno książkę, w której rozprawiał się z wieloma takimi wyobrażeniami. Niestety, krytyka intronizacji często skupia się na nieistotnych przypadkach. Jasne, w każdym ruchu znajdą się rozmaite dziwaczne nurty, ale nie wolno się na nich zatrzymywać. To powoduje zrozumiałą frustrację większości, która czuje, że lekceważy się to, co ma ważnego do powiedzenia. W ten sposób rozpada się wspólnota.

A jak to się ma do hasła „My chcemy Boga” i tego, co się działo na ulicach Warszawy 11 listopada? Wykorzystano tę teologię jako źródło prostych haseł – dzielących, budujących mury.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że wątki religijne są instrumentalizowane w sferze publicznej, to oczywiste. Mniej oczywiste jest jednak niebezpieczeństwo tego, że słusznie obawiając się złego wykorzystania religii, zamkniemy ją w sferze prywatnej. Swoją drogą, hasło „My chcemy Boga” to początek pieśni kościelnej, która wyraża właśnie integralną wizję życia chrześcijańskiego – chcemy Boga w książce, szkole, języku, zwyczaju... Niewątpliwie mamy dziś często do czynienia ze zdziczałymi formami związku religii, narodu i polityki. Moim zdaniem wynika to także z tego, że bardzo długo w głównym nurcie w ogóle odrzucaliśmy wszelkie ich związki. Dziś wyparte treści wracają w karykaturalnej i nierzadko groźnej postaci.

Można to naprawić?

Musimy próbować. Przede wszystkim trzeba odbudować miejsca wspólne, także w sferze dyskusji. Żyjemy w intelektualnych bańkach, między którymi nie zachodzi żadna wymiana. Nie ma książek, w których ktoś cytowałby na równych prawach np. ks. Józefa Tischnera i ks. Czesława Bartnika, jednego z twórców polskiej teologii narodu. Rozpadła nam się wspólnota komunikacyjna na poziomie refleksji filozoficznej i teologicznej. Trudno się zatem dziwić, że rozpada się też w sferze kultury czy polityki.

Napisał Pan książkę „Liturgia dziejów” o mesjanizmie Jana Pawła II. Jaki jest związek idei intronizacji Chrystusa z polskim mesjanizmem?

Niedawno odkryłem, że Juliusz Słowacki napisał kiedyś, iż gdyby Jezus zjawił się w dawnej Polsce, mógłby zawiązać konfederację z apostołami i zostać wybrany na króla w wolnej elekcji... Intronizację i mesjanizm wiąże wizja Polski jako miejsca, gdzie może zrealizować się ład społeczny oparty na chrześcijaństwie. Taka idea towarzyszy nam od bardzo dawna, przynajmniej od czasów Stanisława ze Skarbimierza i Pawła Włodkowica. W czasie sporu z Krzyżakami nasi intelektualiści wskazywali, że chrześcijański ustrój musi opierać się na wolności jednostek i narodów. Wizja ta została znakomicie opracowana teologicznie, filozoficznie i literacko w polskim romantyzmie. Jej finalną postać sformułował Jan Paweł II, a próbowała realizować Solidarność. To prof. Michał Masłowski w czasie stanu wojennego pierwszy dostrzegł, że Solidarność była wielkim ruchem mesjanistycznym.


Czytaj także: Piotr Sikora: Bóg na tronie


W III RP obwieszczono koniec paradygmatu romantycznego i te ideały znalazły się na marginesie. Wciąż jednak kryją się w naszej podświadomości i czasem wychodzą na ulicę zmienione nie do poznania. O żywotności mesjanizmu najlepiej zresztą świadczy to, że ciągle jest przedmiotem ataków. Przeszło sto pięćdziesiąt lat po Słowackim Zbigniew Masternak w książce „Jezus na prezydenta!” zmaga się z wizją przyjścia Chrystusa do Polski.

Ale ta nazwa, „mesjanizm”, jest obrazoburcza... Przecież Mesjasz już przyszedł dwa tysiące lat temu. Czemu mesjanizmem nazywamy program budowania sprawiedliwego państwa?

Obrazoburcza? Słowo „mesjanizm” etymologicznie znaczy tyle, co „chrystianizm”. II Sobór Watykański przypomniał tradycyjną naukę, że każdy ochrzczony jest włączony w życie Chrystusa, to znaczy w Jego potrójną funkcję Króla, Kapłana i Proroka. „Chrześcijanin” znaczy więc tyle, co „namaszczony”, czyli „mesjasz”. Każdy chrześcijanin kontynuuje dzieło Chrystusa w swoim życiu. Jak wyjaśniał Karol Wojtyła, wyrazem królewskiego panowania jest właśnie kształtowanie świata, w tym także budowa sprawiedliwego społeczeństwa. Ta wspaniała wizja teologiczna jest właśnie podstawą polskiego mesjanizmu. Józef Hoene-Wroński definiował mesjanizm jako chrześcijaństwo spełnione, czyli nie tylko ożywiające wnętrze człowieka, lecz także formujące rzeczywistość dziejową. Inne elementy, takie jak misja narodów czy wartość cierpienia narodu, miały drugorzędny charakter.

A głośne hasło „Polska – Chrystus narodów” też jest poboczne? To dopiero bałwochwalstwo...

Ta śmiała metafora niesie wiele znaczeń i niektóre z nich rzeczywiście mogą być niestosowne. Ale podstawowe dla niej przekonanie, że ludzkie cierpienie łączy się z cierpieniem Chrystusa, jest jednym z fundamentów chrześcijaństwa. Rzecz jasna pojawia się pytanie, czy można w tym kontekście mówić też o cierpieniu zbiorowym. I czym jest cierpienie: czy tylko karą za grzechy, czy też czymś więcej, dopełnianiem mąk Chrystusa, jak mówił św. Paweł?

Rozmawiamy w księgarnio-kawiarni De Revolutionibus, a ja mam przed sobą półkę z reportażami. Srebrenica, Rwanda, Sarajewo... Jak w obliczu przykładów potwornego zła mówić o sensie cierpienia? Cierpienie jako takie nie jest dobre. Kościół raczej odszedł od nauczania, że to kara za grzechy... A Hiob przecież cierpiał niezasłużenie.

Gdy wybuchła wojna, Karol Wojtyła przeżył bardzo głęboki kryzys duchowy. Intensywnie rozmyślał nad sensem zbiorowego cierpienia. W tym czasie napisał jawnie mesjanistyczny dramat, w którym wprost nazywał Polskę Hiobem narodów. Wyraźnie wskazywał, że zbiorowe cierpienie jest nie tylko karą, ale też jakimś zadatkiem. Hiob był przy tym dla niego figurą cierpiącego niewinnie Chrystusa, a stąd już bardzo blisko do idei Polski jako Chrystusa narodów. Wiele lat później, już jako papież, Wojtyła wrócił do tych rozważań w liście o cierpieniu „Salvifici doloris”. Pojawia się tam szokujące twierdzenie, że cierpiący ludzie mogą współpracować z Chrystusem w dziele zbawienia świata. W końcu, w sławnej homilii na placu Zwycięstwa Jan Paweł II włączył dziejowe cierpienia Polski do ofiary Chrystusa. Na naszych oczach papież rozwinął i pogłębił mesjanistyczną ideę Chrystusa narodów. Nikt jednak tego nie chciał zauważyć. Zapamiętaliśmy tylko efektowną końcówkę: „Niech zstąpi Duch Twój!”.

W książce zauważa Pan, że katastrofa smoleńska spowodowała odrodzenie zainteresowania myślą mesjanistyczną. Dlaczego tak się stało?

Ten proces zaczął się już wcześniej w sferze intelektualnej. W 2008 r. powstało wyjątkowe w skali światowej pismo kulturalne „44/Czterdzieści i cztery”, nawołujące do ożywienia naszego mesjanizmu. Dziesiąty kwietnia ożywił jednak na wielką skalę religijne sposoby rozumienia historii. Niezwykłe konteksty katastrofy smoleńskiej stawiały oczywiste pytania o jej sens. Nie widzę w tym nic niestosownego. Np. Wojciech Wencel odczytywał to wydarzenie jako znak do nawrócenia i posługiwał się figurą Jonasza narodów. Przede wszystkim to ożywienie pokazało jednak, jak głęboko tkwią w nas kategorie mesjanistyczne.

Na czym w praktyce mógłby polegać mesjanizm?

Było wiele propozycji. Jedni, jak np. Mickiewicz, liczyli na rewolucję, która miała przynieść wolność narodom. Inni, jak August Cieszkowski, formułowali raczej program ewolucyjny. On sam budował Królestwo Boże zakładając w Wielkopolsce szkoły rolnicze i banki kredytowe.

To dość pozytywistyczne.

Oczywiście. To Cieszkowski sformułował hasło pracy organicznej, przechwycone potem przez pozytywistów. W Galicji inny mesjanista Stanisław Szczepanowski tworzył przemysł naftowy. Moje dzieci chodzą w Krakowie do przedszkola sióstr służebniczek, zakonu założonego przez Edmunda Bojanowskiego, który uważał, że budowę Królestwa Bożego najlepiej zacząć od zakładania wiejskich ochronek. Ten nurt mesjanizmu wzywa do powolnego, ewolucyjnego przekształcania różnych dziedzin życia. Ożywia go jednak ta sama porywająca wizja przemiany świata.

Jak miałby wyglądać ustrój Królestwa Bożego? Kościół nie podsuwa konkretów. Katolicka nauka społeczna raczej diagnozuje, ocenia i koryguje.

To roztropna postawa. Lepiej wskazywać warunki brzegowe niż proponować konkretne rozwiązania. Istnieje wiele ciekawych nowych form życia gospodarczego czy politycznego, które wydają się bardziej odpowiadać chrześcijańskiej wizji człowieka niż znane z zeszłego stulecia instytucje wolnego rynku czy procedury masowej demokracji. Choćby ekonomia komunii, rozwijana we Włoszech i w innych krajach. Najważniejsze jest jednak poczucie, że historia się nie skończyła.

Czy w rezultacie nie wylądujemy po prostu w skandynawskiej socjaldemokracji z korektami bioetycznymi?

Nie wiem, czy to jest ideał życia ludzkiego... Ale na pewno chrześcijaństwo przyjmuje wszystko, co dobre w każdej epoce i w każdej kulturze. Przypominam, że Jan Paweł II nie wahał się włączyć do swojej wizji dziejów Polski nawet peerelowskiej modernizacji. Mówił, że uważa się za jednego z budowniczych Nowej Huty. Tyle że ta Huta miała być oparta na fundamencie Krzyża.

Mówimy ciągle o myśleniu przez pryzmat nauczania katolickiego. Wydaje się mało możliwe, żeby w taki projekt weszli ludzie innych wyznań czy osoby niewierzące.

Jan Paweł II bardzo często przywoływał słowa z „Gaudium et spes”, że Chrystus „objawia w pełni człowieka człowiekowi”. Oznacza to, że chrześcijaństwo jest rozwinięciem ludzkiej natury, a więc jest doskonale uniwersalne i inkluzywne. Bez obaw. Bardziej chrześcijański świat jest jednocześnie bardziej ludzki. Jedną z podstawowych prawd o człowieku, jakie niesie chrześcijaństwo, jest jego godność i wolność. To wewnętrzne zabezpieczenie, które powinno chronić przed każdą formą zniewolenia. Być może zresztą trwała wolność możliwa jest tylko w świecie chrześcijańskim.

Z mesjanizmem łączy się nierozerwalnie myśl, że najpierw nastąpi katastrofa...

Niekoniecznie. Wydaje mi się nawet, że istnieje pewne napięcie między myśleniem apokaliptycznym a mesjanistycznym. Apokaliptyzm oczekuje rychłego końca, co często uzasadnia odwrócenie się od świata, mesjanizm natomiast podkreśla, że Królestwo Boże rozwija się w dziejach i należy brać udział w tym procesie. Świat doczesny nie jest więc tylko eschatologiczną poczekalnią. Co oczywiście nie oznacza, że dzieje nie zostają dopełnione poza czasem.

Czy budowa Królestwa Bożego na ziemi nie zamyka nas na eschatologię? Św. Piotr definiuje ziemskie życie jako „czas pobytu na obczyźnie” (1 P 1, 17), św. Paweł podkreśla, że „nasza ojczyzna jest w niebie” (Flp 3, 20). Chrystus budował Królestwo Boże w sercach ludzi, a nie wyzwalał Izraela.

Nasza wyobraźnia wciąż zdominowana jest przez nowożytną wizję zbawienia jako indywidualnej rozgrywki, w której stawką jest przyszłe życie w niebie. Chrześcijaństwo nie jest jednak tak jednostronne. W XX w. Henri de Lubac przypomniał, że integralna wizja katolicka obejmuje też wymiar społeczny i doczesny zbawienia. Jego prace stały się podstawą dla wizji Soboru. Nie wolno wypychać Królestwa Bożego poza ludzką historię. Ono jest czymś, co dopełni się poza czasem, ale zaczyna się już teraz. Jeśli zapomnimy o tym wymiarze doczesnym, miejsce opuszczone przez chrześcijaństwo zajmą świeckie ideologie. Joseph Ratzinger zwrócił kiedyś uwagę, że okrzyk „Marana tha”, czyli „Przyjdź, Panie!”, można też rozumieć jako „Maran atha” – „Pan przyszedł!”. Na coś czekamy, ale coś już się rozpoczęło. I powinniśmy brać w tym udział. ©

Dr PAWEŁ ROJEK jest filozofem, byłym redaktorem naczelnym „Pressji”, autorem książek „Liturgia dziejów. Jan Paweł II i polski mesjanizm” oraz „Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w późnej nowoczesności”.

Czytaj także: My chcemy Boga - edytorial ks. Adama Bonieckiego

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Paweł Rojek jest filozofem, wykładowcą w Instytucie Filozofii Uniwersytetu Jagiellońskiego, byłym redaktorem naczelnym „Pressji”. Autor kilku książek, m.in. „Liturgia dziejów. Jan Paweł II i polski mesjanizm” oraz „Awangardowy konserwatyzm. Idea polska w… więcej
Dziennikarz działu „Wiara”, zajmujący się również tematami historycznymi oraz dotyczącymi zdrowia. Należy do zespołu redaktorów prowadzących wydania drukowane „Tygodnika” i zespołu wydawców strony internetowej TygodnikPowszechny.pl. Z „Tygodnikiem” związany… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2017