Sumienie przy biurku

W wieku 86 lat zmarł Włodzimierz Odojewski. Jego najsłynniejsze dzieła dotyczyły Kresów i historii polsko-ukraińskiej. Autobiograficzne tropy znajdziemy jednak w innych książkach.

25.07.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Włodzimierz Wasyluk / EAST NEWS
/ Fot. Włodzimierz Wasyluk / EAST NEWS

Na początku lat 90. Włodzimierz Odojewski zaczął przyjeżdżać do Polski i wydawać tu kolejne prozy. Byliśmy spragnieni nieocenzurowanych opowieści, otwarci na nowości, przekonani o sile literatury. Przybysz z centrum oporu – z Radia Wolna Europa, w którym pracował – niósł ważne przesłanie o odzyskiwaniu prawdy, czasu, Historii (pisanej wielką literą, zanim zwątpiliśmy w siłę wielkich liter), wolności.

Część jego artystycznie i moralnie (to było wówczas jak zrost: doniosłość sztuki wynikała z jej moralności lub odwrotnie, nieważne w jakiej kolejności) nośnych dzieł – jak najsłynniejsza powieść „Zasypie wszystko, zawieje...”, wydana w 1973 r. przez Instytut Literacki – została po raz pierwszy opublikowana w krajowym, oficjalnym obiegu. „Arcydzieło nieznane” – tak nazwała je wtedy Maria Janion.

Ukazały się jednak też dzieła zawierające ślady biografii autora, który po wyjeździe z kraju na 20 lat został dziennikarzem RWE. Redakcje i reedycje tekstów stanowią rodzaj biograficznego zapisu życia podzielonego między literaturę i dziennikarstwo; kraj i emigrację, wyjazdy i powroty. Po zmianie kolejności zawodowych wcieleń, pisarz redagował starannie teksty zdeponowane w szufladach, dopisywał, komponował nowe tomy, podwójnie datował fragmenty, umiejscawiając je na nowo w porządku swojej twórczości.

Gdybym był cierpliwy

Odojewski miał szansę wrócić i spróbować wejścia do tej samej rzeki – cóż, jej nurt zmienił się tymczasem diametralnie.
O przerwie pisarskiej i jej konsekwencjach tak powiedział w rozmowie z Robertem Ostaszewskim: „W jakimś wywiadzie przed laty, ale już danym w Polsce, powiedziałem, że patrzę na tamten okres jak na cmentarzysko; że zmarnowałem ponad 20 lat. Wielu moich przyjaciół i znajomych rzuciło się wtedy na mnie z pretensjami: »Jak możesz tak mówić! Przecież o coś walczyłeś! Twoja praca miała głęboki sens«. (...) To rzeczywiście była wielka, cenna praca. A jednak... Bo chociaż ci, którzy po tamtej mojej telewizyjnej wypowiedzi (wracam do tego, co powiedziałem wcześniej), napadając na mnie, mieli rację, to jednak i ja ją miałem. Odszedłem do wytężonej pracy redakcyjnej i publicystycznej kosztem prozy. Czasem mam nawet z tego powodu koszmarne sny, że – jak to się dawniej mówiło – zdradziłem swoje powołanie. Gdybym (jeszcze w Polsce) na przełomie lat 60. i 70. potrafił być dyskretny, jak byłem kilka lat wcześniej, gdy pisałem »Zasypie wszystko, zawieje...«, kiedy to pewne tylko, wybrane fragmenty publikowałem, inne zaś – z góry wiedząc, że opublikowane być nie mogą – chowałem głęboko do szuflady i nawet przyjaciołom ich nie pokazywałem (żeby nie obciążać czyjejś świadomości, a że bez osłonek napisałem o Katyniu, to nawet żona nie wiedziała), i gdybym był cierpliwy, nie pchał się z tą powieścią do wydawnictwa, gdybym wreszcie potrafił z nią poczekać, trzymając na dnie szuflady... to pewnie żyłbym względnie spokojnie i w następnych dziesięcioleciach. Napisałbym może dwie, może trzy następne powieści z tego cyklu”.

Trzeba jednak dodać, że obok domniemanego cyklu kresowego, Odojewski napisał wielogłosową historię emigracji, której bohaterem jest ktoś podobny do niego samego, ktoś wykonujący zawód pisarza-dziennikarza, niepewny swego wyboru, niepogodzony z życiem, rozczarowany efektami swych decyzji, uwięziony w egzystencji niczym bliźniak postaci z wczesnych jego utworów, pisanych pod prąd doktryny socrealistycznej. Gdy dziś spoglądam na półkę z dorobkiem pisarza, tomy o tym kimś, o emigrancie, człowieku rozdartym, zajmują więcej miejsca od poświęconych wojnie i Podolu.

Pisanie o sobie

W cytowanym już wywiadzie Odojewski wymienia krytyczkę, której rozpoznania są mu szczególnie bliskie: Anielę Jasińską. W opublikowanym w 1974 r. w „Tygodniku Polskim” poświęconym mu szkicu Jasińska wprost nazywa poszczególnych bohaterów cyklu porte parole pisarza. Otwiera to ścieżkę czytania bliskiego biografii, choć krytyczka i przyjaciółka nie miała na myśli życiorysowych zbieżności. Idzie jej raczej o trop etycznej doniosłości, u której podstaw leży osobiste zaangażowanie. Rozterki, wahania, pokusy i zwycięstwa jego Woynowiczów, Czerestwienskich, Gawryluków czy wreszcie dziennikarzy na emigracji można za to potraktować w kategoriach biograficznych emanacji, tropów „ja” gęsto rozmieszczanych w tekstach, bez konieczności rozwiązywania zagadek pobytu pisarza w konkretnych miejscach i w konkretnych czasie.

Opowiadania i powieści napisane po „czarnej dziurze”, czyli dwudziestoletniej przerwie na wykonywanie zawodu dziennikarza, są szczególnie podatne na czytanie biograficzne.

Sceneria emigranckiego rozrachunku bohatera „Udanego weekendu” (1983) jest kameralna. Rzecz dzieje się w Szwajcarii, nad Jeziorem Lemańskim. Lokalizacja podana jest dyskretnie, w dalekim planie bohater widzi góry, raz pada nazwa jeziora. Szwajcaria kojarzyć się tu może jako kraina dostatku i miejsce emigranckich peregrynacji. Troje bohaterów – mężczyzna, jego żona i syn – spędzają weekend w czteropokojowym, należącym do szeregowej zabudowy domu za miastem. Wybór miejsca życia określany jest jako minimum tego, co dla prestiżu musieli wynająć. Nie są tak bogaci jak sąsiedzi, pokazujący się w nieosłoniętym oknie na tle mieszczańskich akcesoriów. Nie są na tyle wyobcowani, by porzucić złudzenia o możliwości wtopienia się w społeczny pejzaż i wybrać coś skromniejszego.

Choć góry są tłem, a miejsce akcji stanowi zamknięta przestrzeń mieszkania, sceneria ma znaczenie. Pada śnieg, piętnastoletni syn wybiera się na ślizgawkę, a widok gór współgra z nastrojem postaci. Panuje spokój, lecz brakuje poczucia spełnienia: „O śniegu myślał najdłużej, nawet z jakimś przenikającym go do głębi dreszczem, refleksem wspomnień z dzieciństwa, kiedy to leżący na polach śnieg ujrzany rano z okna czynił go na cały dzień szczęśliwym; teraz śnieg był mu najczęściej obojętny, co najwyżej zapowiadał różne niewygody komunikacyjne, i uświadomienie sobie tego ostudzenia uczuć przejęło go na chwilę żalem, ale tylko na chwilę”.

„Ale tylko na chwilę” – tę frazę narrator Odojewskiego powtarza często. Wszystko dzieje się w takich chwilach, choć trudno je przyłapać, zrozumieć. Tu kryzys weekendowy spowodowany został przez przemyślenia dotyczące osiągniętego na emigracji statusu. W tym kameralnym dramacie psychologicznym bohater myśli o swoich kluczowych decyzjach. Pretekstem jest jednak pisany właśnie artykuł, omówienie książki pewnego specjalisty od spraw wschodnich, cieszącego się autorytetem w Szwajcarii i w całym zachodnim świecie. Tezy tej książki bohater uznaje za nietrafione, nie wie jednak, czy może, czy powinien zdobyć się na wysiłek wskazania słabych miejsc wywodu. Niemiecki sowietolog cieszy się uznaniem w ramach systemu, z którego dobrodziejstw korzysta i on, przybysz zza żelaznej kurtyny. Sprzeciw oznaczałby złamanie zasady mimikry, podobnej do tej, którą stosować trzeba było w socjalistycznej Polsce.

Dwa światy, dwie ceny

Niewygoda zawodowego zadania – jednego z wielu tekstów pisanych dla szwajcarskiej gazety – porównywana jest z niewygodą, która wygnała rodzinę z kraju. Bohater pracował wówczas jako dziennikarz, wybierając tematy bezpieczne. Takim obszarem warunkowej wolności wydawała mu się nauka, lepsza nawet niż sport, kultura i sztuka „gęsto obsadzone przez sprytniejszych od niego”.

Cieszył się w miarę dobrym (w warunkach podporządkowania) samopoczuciem, czerpiąc satysfakcję z balansowania na cienkiej linii, z puszczania oka do wyczulonego czytelnika, doceniającego każdą aluzję. Pozorny spokój zburzyło wówczas coś, co po latach nazywa „osobistym trzaśnięciem po karku”. Wezwano go do szkoły przed oblicze rady pedagogicznej z powodu tego, co syn napisał w wypracowaniu z historii. Tematem było powstanie wojska polskiego podczas II wojny. Syn, piątoklasista, znał prawdziwą historię z domu, z życia rodziny – wiedział, że powstały dwie polskie armie. Ta wiedza, choć wewnątrz rodziny przekazywana nawet bez słów, przez przykłady krewnych, ich zachowane insygnia, odznaczenia i fotografie, była sprzeczna z oficjalną.

Imperatywem moralnym jest tu przekazywanie dziecku prawdy, a korekta tej prawdy przez komunistyczny system wymaga podzielenia się instrukcją postępowania w warunkach politycznego ucisku. W tym miejscu ustępstwa okazują się niemożliwe. Zainfekowanie syna oportunizmem przekracza granice dopuszczalnego kompromisu.

Na decyzję o wyemigrowaniu wpłynęło nieocenzurowane wypracowanie syna. To niewinne, kształtowane w podwójnych standardach dziecko wskazuje rodzicowi właściwą drogę. On sam potrafi znaleźć niszę, pisać pomiędzy tym, co dozwolone, a tym, co chciałby wyrazić. Grę obłudy odsłania scena w szkole, etiuda na temat przesłuchań i spotkań z cenzurą.
Ważny jest oczywiście także temat, który skłania do spojrzenia prawdzie w oczy: wojna i historia. Trudno nie dostrzec związku z motywem katyńskim w „Zasypie wszystko, zawieje...”, wskazywanym przez samego pisarza jako ten najważniejszy, ukrywany w szufladzie, pełniący rolę moralnego probierza. Temat i tekst, a poza nimi – zakazana Historia, zagrożona niepamięcią, rozpadem, codziennym odsuwaniem. W planie biograficznym ważny jest także wykonywany zawód, kompromis wobec pisarstwa, odłożonego z powodu innych zadań. Dziennikarz, który opuszcza kraj, żeby wreszcie pisać prawdę, znów zostaje skłoniony do oportunizmu. Okazuje się bowiem, że w kraju bez cenzury także funkcjonują ograniczające zasady. Teraz nie można napisać czegoś, co uderza w uznane autorytety. Nie można, lub tylko się nie opłaca. W popołudniowych rozmyślaniach dziennikarza pojawia się możliwość odejścia z pracy, zrzucenia więzów. Taka decyzja oznaczałaby zdestabilizowanie bytu rodziny. Kapitalistyczny wymóg utrzymywania się na powierzchni jest tak samo bezwzględny jak socjalistyczny, choć jego złamanie, obejście nie prowadzi do uwięzienia. Teraz chodzi o pieniądze, nie o życie.

Tym razem jednak nie ma żadnej specjalnej sytuacji, która pokierowałaby wyborami etycznymi. Nikt nie wzywa bohatera; wezwanie pochodzi z wnętrza. Kryzys przychodzi znów niespodziewanie, ale w innej scenerii. Dzień jest na tyle ładny, że prośba o zwolnienie z dyżuru dziennikarskiego nasuwa podejrzenie o chęć pojeżdżenia na nartach. Od gór emanuje spokój. Obok przebywa żona, z którą bohater uprawia miły, popołudniowy seks. Małżeńska bliskość stanowi argument w rozprawie z sobą: każdy ruch może ją zakłócić. Wszystko tonie w poczuciu stabilności, za które trzeba płacić wysoką cenę.

Na szczytach

Bo świat materialny korumpuje duszę. Świat „egzotyczny” dla przybysza nie jest tak piękny, gdy ten stanie się już tubylcem. Są w opowiadaniu dwie frazy, pokazujące, jak bardzo pisarz był w momencie pisania emigrantem. Oto nazywa zmywarkę „maszyną do zmywania”, a hipermarket „domem towarowym za miastem”. W polszczyźnie nie zna tych słów, tłumaczy je wprost z niemieckiego. Gdy wyjeżdżał, nie było ani zmywarek, ani hipermarketów. Gdy wrócił, oczywiście były, ale przeniósł na nie słownik pojęciowy niemieckiej codzienności.

Całość zmierza do symetrycznego względem własnej biografii wyboru: „A potem pomyślał z obojętną determinacją, że przerobi swój artykuł od początku do końca. Właściwie nawet napisze od nowa. I wykaże, ile razy autor książki się myli w swoich ocenach sytuacji na Wschodzie. I dlaczego się myli, albo może nawet, że mylić się chce. Z naiwności, złej woli czy niewiedzy. Albo ponieważ życzą sobie tego jakieś wpływowe grupy lub tacy czy inni politycy. Ale w jego myślach nie było już zdenerwowania, podekscytowania, był spokój. Wszystkie swe poprzednie lęki wypchnął ze świadomości przypomnieniem porzekadła o jedzeniu żaby. Jeść ją raz w socjalizmie w Polsce, drugi raz na wolnym Zachodzie – nie, to byłoby za dużo! Nie kłaść po sobie uszu, pomyślał, nie dać się zastraszyć, nie stać się układnym. Później tylko siedział nieruchomo i, odchyliwszy się w fotelu do tyłu, oddychał wolno. Cierpliwie czekał na dźwięk dzwonka u drzwi wejściowych do mieszkania, na głos syna, który powróci lada chwila z lodowiska, na głos żony wołającej ich na kolację. Pomyślał, że jednak nic się nie stało, że te dwa dni to będzie w sumie zupełnie pogodny, udany weekend”.

Dramat wewnętrzny, prowadzący do etycznie słusznej decyzji, nie wymaga tu wejścia na szczyt, a wyzwanie, które rzuca bohater światu, ma za świadka tylko jego własne biurko.

Siły emanujące z gór pełnią tu rolę metafor i tła. Życie zaś toczy się we wnętrzach, w których bohater podejmuje walkę o pryncypia, czasem z systemem, ale – ostatecznie – z samym sobą. Wchodzi na szczyt we własnym sumieniu. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2016