Suma wszystkich strachów

Najbardziej zalęknione o przyszłość zawsze wydają się być środowiska odwołujące się przy każdej możliwej okazji do chrześcijańskiego dziedzictwa i Ewangelii.

28.03.2016

Czyta się kilka minut

Szymon Hołownia /  / Fot. Marek Szczepański dla „TP”
Szymon Hołownia / / Fot. Marek Szczepański dla „TP”

Pamiętam, z jakim przekąsem słuchałem deklaracji amerykańskich polityków, którzy po kolejnych zamachach dotykających ten kraj (od 11 września począwszy) powtarzali, że żadna agresja nie zmieni „amerykańskiego stylu życia”, oraz że Stany są gotowe bronić go z determinacją i tak długo, jak tylko będzie trzeba.

Nie wiem, pewnie mówili i o innych rzeczach: niepodległości, wartościach, ojczyźnie, ja zapamiętałem jednak tylko ów dziwnie brzmiący w takim kontekście „styl życia”. Dziś, po kolejnym koszmarnym zamachu w Brukseli (a być może przed następnymi dramatami, bo wielu z nich pewnie nie unikniemy), zrozumiałem i chciałbym się do nich przyłączyć.

Z czym walczą fanatycy z IS? Gdyby tak uczciwie, do spodu, poskrobać motywacje ludzi z najwyższych pięter tej chorej struktury, pewnie wyszłoby, że walczą o pieniądze. Wiele już przewaliło się przez światowe media tekstów pokazujących, że IS to bardzo sprawna maszynka do zarabiania kasy (głównie z przejętych źródeł ropy, ale też z prowadzonego na świecie crowdfundingu oraz wprowadzanych na okupowanych obszarach podatków). Średni i niski szczebel terrorystów zabija jednak z obłąkańczą nienawiścią „niewiernych”, w przekonaniu że wycina krwawą aleję pod marsz słusznej sprawy. Jest nią, rzecz jasna, wdeptanie w ziemię Wielkiego Szatana, którym niegdyś była Ameryka, a dziś jest cały Zachód. Zgniły, zepsuty, niewierny Zachód jest jak gangrena, którą chirurg musi bez miłosierdzia i zbędnych wahań wyciąć, by ocalić istnienie reszty organizmu.

Stawiam tezę, że najsensowniejsze, co my – owa gangrena – możemy w zetknięciu z opętanym chirurgiem zrobić, to stanąć na głowie i zebrać wszystkie siły, by konsekwentnie i stale odrastać. Tym staranniej pielęgnować nasz „europejski styl życia”, jeśli do takiego szału doprowadza on naszych wrogów.

Jasne, Europa dziś raczej zwija się, niż rozwija. Wiedziona pychą i butą włazi w dziesiątki ślepych zaułków: zabija bezbronnych ludzi w szpitalach, setki tysięcy wypycha na ulice, chodniki, pod mosty. Europejskim politykom trzeba będzie zaraz budować coraz większe parlamenty, bo w tych istniejących ich ego mieści się już z trudem. Nasz kontynent od dawna nie umie dać światu żadnego nowego prądu, żadnego impulsu, i nie ma się co obrażać na argentyńskiego papieża Franciszka, który nazwał go podczas wizyty w Parlamencie Europejskim „bezpłodną babcią, nietętniącą już życiem”. Europa to jednak też (jak bardzo by nie była koślawa) demokracja: wpisany w DNA nas wszystkich zwyczaj ścierania się poglądów, nieustannego konfrontowania postaw. To też szacunek do kultury, to niezwykła wręcz pojemność wzorców relacji społeczeństwa z Kościołem (patrz Francja i Polska, Włochy i Czechy lub Estonia). To nasze tradycje świąteczne, wakacyjne obyczaje i cud obudzenia wspólnej, europejskiej tożsamości w ludziach o tak krańcowo różnych temperamentach i wrażliwościach jak Hiszpanie i Szwedzi.

To dla mnie od lat znamienne, że – przynajmniej w Polsce – najbardziej zalęknione o przyszłość zawsze wydają się być środowiska odwołujące się przy każdej możliwej okazji do chrześcijańskiego dziedzictwa i Ewangelii (obserwowane od lat 90. rozchodzenie się naszej tzw. konserwatywnej prawicy z ideami Jezusa z Nazaretu to temat na odrębną analizę). Dziwne to o tyle, że w Ewangelii nic o pożytkach płynących z lęku nie ma. Przeciwnie: Chrystus przynosi swoim uczniom taką perspektywę, która pozwala im nie lękać się już nigdy niczego (włącznie z prześladowaniem, a nawet śmiercią). Optyka tych środowisk od dawna ustawiona była, również w sporach wewnętrznych, na tzw. obronę wartości, w której zagubiła się im gdzieś różnica pomiędzy byciem stróżem wartości a ich apostołem. Czy apostoł nie może być stróżem? Ba – on nim być powinien, by nie rozmienić na bilon tego, co mu powierzono. Musi jednak koniecznie (jeśli chce iść za wezwaniem Pana) wyjść z tym, co mu dano do innych, jak zarazić ich nadzieją, chęcią życia i miłością bliźniego. I to – uwaga – operując narzędziami odmiennymi niż budzenie strachu przed innym, obcym, który zawsze musi najpierw dowieść, że zasługuje na to, byśmy go uznali za bliźniego, zanim rzeczywiście zdecydujemy się to uczynić.

Ewangelia to nie jest kurs samoobrony, akademia egzystencjalnego dżu-dżitsu albo wojska obrony chrześcijańskiego pogranicza. Ona każe koncentrować spojrzenie nie na złu innego, lecz na swoim własnym wyzwoleniu się ze spirali nienawiści i agresji. A to można zrobić tylko i wyłącznie przez uznanie, że jest coś więcej niż śmierć, i że przebaczenie może więcej niż wyrównanie rachunków.

Pamiętam wykład pewnego starego mnicha, który tłumaczył, że zadaniem chrześcijanina jest być pochłaniaczem zła: kostką domina, która ani drgnie, gdy leci na nią ciąg przewracanych palcem złego innych kostek. To jasno postawiony cel dla tych, którzy są w stanie uwierzyć, że to, co mówi Chrystus, to prawda. Co mają zrobić ci, którzy Go nie spotkali, albo w ich pojęciu jest to zbyt wielki heroizm? Bronić europejskich wartości i naszego stylu życia. Spokojnie poczytać, o co chodziło Słudze Bożemu Robertowi Schumannowi, który de facto zakładał Unię Europejską. Nie dać się lękowi przed terroryzmem, nie odwoływać majówkowego wyjazdu, niezależnie od wszystkich okrucieństw porąbańców z IS spokojnie iść i bawić się na miejskich obchodach sylwestra. I jeśli tylko się da – na każdą złą wiadomość ze świata reagować nie tyradą w komentarzach na Facebooku, ale próbą zrobienia czegoś dobrego w swoim bezpośrednim otoczeniu. Natychmiast. „Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” – to zdanie świętego Pawła, przyjęte później za dewizę przez księdza Jerzego Popiełuszkę, powinno się u nas wreszcie wyzwolić od historycznego kontekstu walki z komunizmem i zaadaptować do rzeczywistości A.D. 2016. Bo jeśli pozwolimy złu nas zamknąć, przerazić, zmienić – będzie to dowód, że choć 1050 lat temu udało się Panu Bogu ochrzcić Polskę, z Polakami nie poszło Mu jednak tak łatwo. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Polski dziennikarz, publicysta, pisarz, dwukrotny laureat nagrody Grand Press. Po raz pierwszy w 2006 roku w kategorii wywiad i w 2007 w kategorii dziennikarstwo specjalistyczne. Na koncie ma również nagrodę „Ślad”, MediaTory, Wiktora Publiczności. Pracował m… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2016