Strefa zgniotu

W konstrukcji aut niektóre miejsca osłabia się celowo po to, żeby chroniły kierowcę, same ulegając zmiażdżeniu. W pierwszych dniach stycznia właśnie tak czują się drobni polscy przedsiębiorcy.

17.01.2022

Czyta się kilka minut

Piekarnia Agata w Jastrzębiu-Zdroju. Opłaty za energię w tym biznesie wynoszą ponad połowę wszystkich kosztów. 8 stycznia 2022 r. / DOMINIK GAJDA / AGENCJA WYBORCZA.PL
Piekarnia Agata w Jastrzębiu-Zdroju. Opłaty za energię w tym biznesie wynoszą ponad połowę wszystkich kosztów. 8 stycznia 2022 r. / DOMINIK GAJDA / AGENCJA WYBORCZA.PL

Nie wszyscy chcą rozmawiać.

– A co mam panu powiedzieć? Głowy teraz nie mam na te wywiady, proszę tu już nie dzwonić. Do widzenia – wybucha do słuchawki jeden.

– Pewnie przesadzam, ale jak zacznę się po mediach skarżyć, to pewnie się od razu zainteresuje nami skarbówka, więc sam pan rozumie – uprzejmie odmawia właścicielka innej firmy.

Kolejni uciekają w ironię.

– Może zróbmy tak, że pan prześle te pytania najpierw do gazowni i zakładu energetycznego, potem zapyta w urzędzie skarbowym, a jak przyjdą odpowiedzi, to zadzwoni pan do mnie znowu.

Wielu z nich od niedawna mówi o sobie z przekąsem „bieda-przedsiębiorcy”. Oczywiście, w kontekście drastycznych podwyżek cen gazu i prądu oraz zmian podatkowych zawartych w Polskim Ładzie, choć nie tylko. Na początku stycznia właśnie tak nazwała ich Anna Maria Żukowska, co ciekawe, posłanka Lewicy. „Gospodarce zwyczajnie opłaca się promocja zatrudnienia w dużych firmach, a nie głaskanie po głowie bieda-firm” – wypaliła w mediach społecznościowych parlamentarzystka, w zasadzie wyśmiewając minorowe nastroje wśród właścicieli małych sklepów, drobnej gastronomii czy punktów usługowych. W kwestii tego, co się naszemu PKB bardziej opłaca, można mieć oczywiście zdanie zbliżone do posłanki Żukowskiej i polityków PiS, którzy też uwielbiają fantazjować o wielkich narodowych firmach-czempionach. Jednak dla ukąszonych przez taką wizję polskiej gospodarki właściciele „bieda-firm” mają prostą radę: niech w takim razie spróbują się ostrzyc na Orlenie, a bułki na śniadanie niechaj dostarcza im KGHM.

Gaz podniósł ciśnienie

Nowy rok zaczął się w małych firmach jak u Hitchcocka. Nie trzeba uważnie śledzić mediów, by wiedzieć, że przez kraj przetacza się fala drakońskich podwyżek taryf energetycznych dla przedsiębiorstw – przy czym nie ma znaczenia, czy chodzi o wielki zakład przemysłowy, który gaz żłopie jak smok, czy o lokalną firmę, która zaopatruje w chleb okolicznych mieszkańców. Zapowiedziana przez rząd obniżka cen gazu o 25 proc. dla klientów biznesowych, obowiązująca od 14 stycznia do 28 lutego, niewiele zmienia.

Piekarnia Kuźmiuk z Lublina od stycznia miała płacić za gaz 877 proc. więcej. Na razie – jak mówi współwłaścicielka Katarzyna Goławska – szefostwo firmy musi ochłonąć i na spokojnie oszacować, czy przy takich stawkach da się w ogóle zarabiać na wypieku chleba. „Prosimy nie pytać nas w najbliższym czasie, dlaczego pieczywo zdrożało” – apeluje do klientów w mediach społecznościowych. Po obniżce za gaz będą płacić nie 79, ale 59,25 gr za jednostkę. W zeszłym roku było to 8 gr.

Piekarnie zdają się być w szczególnie trudnym położeniu. Opłaty za energię w tym biznesie sięgają nawet 60 proc. wszystkich kosztów. Marże na pieczywie, jak na większości produktów spożywczych, są niewielkie. Na dodatek wiele zakładów kupiło sobie dostęp do półek w hipermarketach zawierając ryzykowne, długoterminowe umowy na dostawy z gwarancją stałej ceny. Teraz sieci handlowe nie chcą słyszeć o zmianie warunków lub zmuszają piekarzy do pokrycia 75 proc. podwyżki cen energii, co w najlepszym razie oznacza sprzedaż pieczywa po kosztach produkcji. Jak niesie branżowa wieść, kilka dużych piekarni pracujących na wyłączność dla wielkich sklepów w ciągu najbliższych tygodni zmieni właściciela. Przejmą je duże sieci handlowe. Jeśli zaś rząd dotrzyma obietnic i wprowadzi ceny maksymalne na niektóre produkty spożywcze – na liście niemal na pewno znajdzie się wtedy pieczywo – lista bankrutów wydłuży się jeszcze bardziej.

Wielu drobnych przedsiębiorców woli więc nie czekać, aż wypracują poważne długi. Administracja zamku w wielkopolskim Rydzynie jeszcze przed świętami do odwołania zawiesiła rezerwacje i wyłączyła ogrzewanie w całym budynku: w połowie listopada dostawca gazu wystawił obiektowi fakturę z nową taryfą na ponad 30 tys. zł; rok wcześniej przy identycznym zużyciu kosztowało to firmę 12 tys. zł.

Agnieszka Stawiwój, właścicielka pięciu domków letniskowych na Mazurach, dostała jeszcze większą podwyżkę.

– Wychodzi na to – cedzi znad faktury – że w skali roku koszty samego ogrzewania wzrosną z 30 do 108 tys. zł. A przecież w górę idzie też prąd! Od zeszłorocznych wakacji stawka za kilowatogodzinę skoczyła pięciokrotnie. W sezonie muszę również zatrudnić czterech-pięciu pracowników do bieżącej obsługi domków i im też trzeba będzie w tym roku zapłacić więcej niż dotychczas. W tej chwili najrozsądniejszym rozwiązaniem wydaje mi się sprzedaż ośrodka, bo po zsumowaniu kosztów wychodzi mi, że w najlepszym razie zarobimy tylko na bieżącą obsługę kredytu, który wzięliśmy na wykończenie domków. Mamy z mężem oszczędności, ale nie będziemy ich marnować na ratowanie biznesu, który miał być naszym sposobem na emeryturę, a już przestaje się dopinać. Oboje mamy dobre posady w Warszawie. Widocznie nie jest nam dane być przedsiębiorcami – kwituje.

Niestety, nie wszyscy mikroprzedsiębiorcy są w równie komfortowej sytuacji. Z badań przeprowadzonych jesienią ub. roku przez Główny Urząd Statystyczny można wręcz wyciągnąć wnioski, że drobni przedsiębiorcy oraz zatrudniani przez nich pracownicy mogą należeć do osób najsłabiej wynagradzanych w całej polskiej gospodarce. W mateczniku mikroprzedsiębiorczości, jakim pozostaje sektor usług i drobny handel, jesienią ubiegłego roku dało się zaobserwować największe odchylenie przeciętnych miesięcznych wynagrodzeń od średniej krajowej brutto. W przypadku pracowników usług i sprzedawców sięgało ono aż 38 proc. Dla robotników przemysłowych i rzemieślników – niespełna 20 proc.

Marcin Pniasz od ośmiu lat prowadzi punkt usługowy opodal Politechniki Wrocławskiej. Jego kramik przycupnął w pawilonie supermarketu pomiędzy cukiernią a kioskiem. – Kilkadziesiąt metrów stąd jest przystanek, więc studenci mają do mnie po drodze i z uczelni, i na uczelnię – wylicza. – Mam ksero, można szybko skopiować notatki, drukuję też ploterem, bo ci z politechniki często potrzebują czegoś większego niż format A4. Poza tym oprawiam prace dyplomowe, dorabiam klucze, sprzedaję baterie i tonery do drukarek, można też u mnie zamówić zaproszenia na wesele lub komunię. Miałem nawet e-papierosy i fluidy, ale producent obciął marżę i podziękowałem mu za współpracę. Zostały mi po nim jeszcze szklane fifki do palenia marihu…, to znaczy do kolekcjonowania – chichocze.

Zyski? Liczby Marcin woli zachować dla siebie, jednak zapewnia, że szału nie ma.

– Zarabiam tu najwyżej 60 proc. tego, co dostawałem na rękę na ostatnim etacie w agencji reklamowej. Ale za to nie mam teraz tylu nerwów, co tam. To znaczy, nie miałem.

Według księgowej Pniasza, Polski Ład będzie go kosztować może 30 zł miesięcznie, czyli kwotę, którą można pominąć w comiesięcznych wydatkach.

– Za to na podwyżkę czynszu czekam jak na wyrok – przyznaje. – Firma, która administruje pawilonem, już w grudniu zapowiedziała, że najem pójdzie ostro w górę przede wszystkim z uwagi na skok ceny gazu, którym ogrzewają cały budynek. Podobno od stycznia będą płacić cztery razy więcej, ale rachunków oczywiście nam nie pokazali. Market ma umowę jeszcze na dwa lata, ale nie zgadza się na renegocjację warunków najmu, więc na pewno będą cisnąć nas. Dziewczyny w cukierni słyszały, że ich szef dostał już podwyżkę czynszu o 227 proc. Jeśli mnie podniosą o tyle samo, to już po mnie. Materiały eksploatacyjne też drożeją jak głupie. Coś przegapiłem? O, rata leasingu za ploter. Już prawie trzy stówy miesięcznie. Rok temu płaciłem niecałe 250.

Ile firmy w firmie

Mikroprzedsiębiorstwa to firmy zatrudniające do dziewięciu osób. Są ich w Polsce, według danych GUS, niemal trzy miliony, z czego 2,6 mln stanowią jednoosobowe działalności gospodarcze. W tej ostatniej liczbie zawartych jest oczywiście mnóstwo paradziałalności będących de facto pracą na rzecz jednego, tego samego odbiorcy, któremu co miesiąc wystawia się faktury. Liczby takich etatów ucharakteryzowanych jedynie do celów podatkowych w cechy działalności gospodarczej nie da się dokładniej określić.

Niektórzy badacze polskiego rynku pracy bardziej w oparciu o intuicję niż dane szacują ją na około 400-600 tys. Nawet rząd PiS, który jeszcze przed pandemią zapowiadał „test przedsiębiorcy” w celu ukrócenia tego zjawiska, ostatecznie skapitulował i w Polskim Ładzie woli po prostu dokręcić fiskalną śrubę wszystkim przedsiębiorcom, zmniejszając różnice w opodatkowaniu między pracą na etat a jednoosobową działalnością gospodarczą. W rezultacie po kieszeni dostają także prawdziwi mikroprzedsiębiorcy: fryzjerzy, mechanicy samochodowi, złote rączki, masażyści, trenerzy personalni i psychoterapeuci, właściciele małej gastronomii czy niewielkich osiedlowych sklepów.

Ten gospodarczy plankton może wydawać się nieistotny, ale w rzeczywistości stanowi kręgosłup gospodarki. Mikrofirmy wytwarzają obecnie około 30 proc. polskiego produktu krajowego, więcej od grupy największych przedsiębiorstw, które odpowiadają za 26 proc. PKB. Tego wkładu w gospodarkę nie wolno mylić z innowacyjnością czy produktywnością, bo w odniesieniu do mikrobiznesu mowa głównie o wkładzie w PKB w postaci płac. Jednak zapewniając bieżące utrzymanie ponad czterem milionom osób, małe firmy stanowią przede wszystkim stabilne źródło dochodów dla tych większych. Im więcej lokalnych knajpek, salonów fryzjerskich i piekarni, tym lepiej także dla zarządzanych przez skarb państwa molochów. Z punktu widzenia fiskusa nie do przecenienia są także wpływy podatkowe, jakie zapewnia mikroprzedsiębiorczość. Duży biznes na co dzień obraca miliardami, ale do perfekcji opanował też legalną, choć kontrowersyjną z punktu widzenia interesu obywatelskiej wspólnoty optymalizację podatkową. W rezultacie gwiazdy biznesu opisywane z zachwytem przez branżowe media rzadko płacą daniny w wysokości wyższej niż 4-5 proc. swoich przychodów, a zdarzają się i takie, które oddają fiskusowi promile. Drobnica – nawet na podatku liniowym – z reguły ma bardzo ograniczone możliwości optymalizacji podatkowej.

W bliskości siła

Nie sposób wreszcie przecenić tego, że małe firmy stanowią dla milionów Polaków miękkie infrastrukturalne podbrzusze ich codzienności. 7 na 10 mikro­przedsiębiorstw działa w sektorze usługowym i handlowym, najczęściej na lokalną skalę, tworząc ważną sieć powiązań z lokalną społecznością. Zaprzyjaźniony osiedlowy sklep spożywczy, w którym można zostawić bezpiecznie klucze dla dziecka, a zapomniawszy portfela zrobić drobne zakupy „na zeszyt”, czy też warsztat samochodowy, do którego w nagłym wypadku można odholować auto nawet w środku nocy – stanowią dla mieszkańców wartość wykraczającą daleko poza cenniki tych przybytków.

Lokalność działa zresztą w drugą stronę, bo jak pokazują ostatnie badania, drobne biznesy, głęboko wrośnięte w lokalną społeczność znoszą kryzysowe tąpnięcia lepiej od firm, dla których klient to tylko klient. Dość przypomnieć solidarność, jaką na początku pandemii mieszkańcy wielu miejscowości wykazywali wobec zamkniętych przez lockdown biznesowych sąsiadów. Gdzie tego zabraknie, tam prędzej czy później zaczynają się procesy opisane na początku tego stulecia przez Charlesa Fishmana w jego głośnym „Efekcie Wal-Martu”. W miasteczkach podbitych przez tę największą amerykańską sieć handlową nie ma miejsca nie tylko dla jej konkurentów. Stopniowo zamiera również inny biznes, bo gdy lokalny fryzjer i nauczycielka baletu przestają robić zakupy w miejscowych sklepach, żony i córki sklepikarzy zaczynają oszczędzać na fryzjerze i prywatnych lekcjach baletu.

Zosia – tak prosi, żeby ją opisać, choć niedawno skończyła czterdziestkę – jest właścicielką niewielkiego lokalu gastronomicznego w centrum Krakowa. Wnętrze niemal w całości zajmują cztery stoliki, do których latem dołącza niewielki ogródek.

– Jak większość knajpek w naszej okolicy żyję głównie z turystów i lockdown prawie mnie zabił. Musiałam pożyczyć od rodziny pieniądze, żeby utrzymać to miejsce na kulinarnej mapie miasta. Rok temu, kiedy przedłużały się obostrzenia i część branży otwarcie buntowała się przeciwko rządowym restrykcjom, nie dołączyłam do bojkotu, mimo że nie miałam z czego żyć. Wydawało mi się to nieodpowiedzialne. Nieobywatelskie. Dlatego dziś – ciągnie Zosia – czuję się jak frajerka. Bo ludzie się wciąż nie szczepią. Rząd dba tylko o swój twardy elektorat i nie wprowadza ograniczeń dla niezaszczepionych, przez to koszty walki z pandemią rosną, a rachunki za ten epidemiczny bal na „Titanicu” płacą tacy jak ja.

Pierwszą pozycją na tej fakturze jest inflacja, którą zdaniem Zosi rząd traktował jak powietrze, aż wyrwała mu się spod kontroli. Skutek? W zeszłym roku na zestawie śniadaniowym złożonym z rogalika, dżemu, szklanki świeżego soku z pomarańczy i białej kawy Zosia zarabiała, po odliczeniu kosztów, około 12 zł. – Teraz na tym samym wychodzi mi na czysto maksymalnie 8 zł, bo nie mogę w nieskończoność przenosić swoich kosztów na klienta. Jeśli croissant, który w piekarni kosztuje 5 zł, wycenię na 9 zł, wielu gości machnie ręką i jednak go kupi. Tylko że biorąc pod uwagę wszystkie koszty, czynsz, ZUS, podatki, energię, za tego rogala powinnam wziąć 16 zł, a to już cena absurdalna. Mam poczucie, że rządzący mylą takich jak ja z wielkimi państwowymi firmami i myślą, że skoro one sobie poradzą, to my też damy radę. Ale ja nie jestem Orlenem, który codziennie ma setki tysięcy transakcji i wystarczy, że przy każdej zarobi 50 groszy więcej. Bywają dni, kiedy pod wieczór mam w kasie fiskalnej mniej niż 20 zamówień.

Na pytanie, czy w tej sytuacji warto prowadzić małe bistro, Zosia wzrusza ramionami.

– Możliwe, że nie. Ale czy wyobrażasz sobie Dzielnicę Łacińską w Paryżu albo rzymskie Trastevere bez kameralnych bistro i kawiarni? ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 4/2022