Stan wojenny plus internet

- Płacimy karę za poparcie Milinkiewicza podczas wyborów prezydenckich. Władza uważa, że jesteśmy dla niej niebezpieczni, bo symbolizujemy białoruskie uczucia narodowe - mówi Andrej Dyńko, redaktor naczelny "Naszej Niwy, jednej z ostatnich niezależnych gazet na Białorusi, która właśnie walczy o przetrwanie.

05.06.2006

Czyta się kilka minut

Demonstracja w obronie "Naszej Niwy" /
Demonstracja w obronie "Naszej Niwy" /

Pismo funkcjonuje dziś w zawieszeniu. Dziennikarze wiedzą, że w każdej chwili administracja prezydenta może wyrzucić ich z redakcji w centrum miasta. Ale deklarują, że żadne trudności nie zmuszą ich do zaprzestania wydawania pisma. Przez lata funkcjonowania w warunkach dyktatury opracowali system drukowania i kolportażu gazety na wypadek, gdyby reżim wypowiedział wolnym mediom już ostateczną walkę. Przez pewien czas pozwalano bowiem "Niwie" na istnienie, bo, paradoksalnie, mogła być wygodna. Kiedy Zachód oskarżał dyktaturę Łukaszenki o walkę z wolnym słowem, zawsze można było wskazać na to osamotnione pismo i powiedzieć: "przecież wolność słowa realizuje się u nas w najlepsze".

Jak długo trzeba będzie

"Naszą Niwę" już od dłuższego czasu spotykały represje. Najpierw zakazano kolportażu gazety na terenie Białorusi, można więc ją jedynie zaprenumerować, kupić w przejściu podziemnym lub czytać w internecie. Kilka tygodni temu "Nasza Niwa" dowiedziała się, że białoruski reżim nie życzy sobie, by redakcja gazety mieściła się w Mińsku. Tego ciosu należało się spodziewać. Gdy zaraz po wyborach powstało w stolicy maleńkie namiotowe miasteczko, Andrej Dyńko chciał zawieźć protestującym jedzenie. Został aresztowany. Odsiadkę opisał w artykule, który przedrukowało kilka europejskich gazet. A takich rzeczy Łukaszenka nie wybacza. Pismo chce zniszczyć typową dla reżimu bronią: nie przez walną rozprawę, ale w świetle prawa, przez "przyduszanie", administracyjne utrudnienia, uniemożliwienie druku czy wykwaterowanie.

- Niezależne media na Białorusi są praktycznie zniszczone. Teraz, mówiąc wprost, dobija się resztki - ocenia Dymitr Bandarenka, znany działacz podziemnej opozycji i białoruskiej Karty'97, pytany o kłopoty "Naszej Niwy".

W obronie pisma zorganizowano niedawno w Mińsku demonstrację - przyszło kilkaset osób, które ustawiwszy się w szeregu czytały gazetę "Nasza Niwa". Na plecach niektórych uczestników akcji przypięte były litery układające się w hasło: Broń "Naszą Niwę". Taki sam flash mob miał miejsce w ubiegłym tygodniu w Brześciu.

Redaktorzy gazety są zdeterminowani. Na pytanie, jak długo można funkcjonować, gdy kolportaż gazety jest w kraju zabroniony, odpowiadają: - Jak długo tylko trzeba będzie.

Podobnego zdania jest Paweł Mażejka, dziennikarz i najbliższy współpracownik lidera białoruskiej opozycji Aleksandra Milinkiewicza: - Nie mam wątpliwości, że "Niwa" będzie się na Białorusi ukazywać. Nawet jeśli władze ją zdelegalizują, zakażą jej czytania, "Niwa" będzie wychodzić.

Urzędowy optymizm? Być może. Z drugiej strony redaktorów tygodnika zobowiązuje długa tradycja. Pismo powstało w 1906 roku. Dla białoruskich patriotów pojawienie się gazety było urzeczywistnieniem choć części marzeń. Bo "Niwa" była pierwszym czasopismem drukowanym w ich ojczystym języku, gdy carat na to zezwolił.

Pismo ukazywało się wtedy w Wilnie, będącym wówczas centrum białoruskiej myśli niezależnej. Zlikwidowali je bolszewicy zaraz po dojściu do władzy. Gazeta odrodziła się po upadku ZSRR, ale teraz zwalcza ją reżim Łukaszenki. Minęło więc sto lat i właściwie niewiele się zmieniło.

- Jeśli władze w Mińsku zechcą nas dobić, drukować będziemy się, jak na początku, w Wilnie - mówi Dyńko. W stolicy Litwy schroniło się już wielu intelektualistów i niezależnych instytucji, które na Białorusi nie mogły funkcjonować.

Nie jesteśmy radykałami

"Nasza Niwa", zgodnie z tradycją, nigdy nie była gazetą radykalnie opozycyjną. Założyciele pisma, bracia Łuckiewiczowie, nie chcieli, by spełniało ono rolę ogniska szerzącego rewolucję. By podawało na łamach receptę, jak przeprowadzić przewrót, sprzeciwić się caratowi. Podobną politykę próbowała prowadzić obecna redakcja. Choć podczas ostatnich wyborów prezydenckich otwarcie poparła opozycyjnego kandydata, Aleksandra Milinkiewicza, to nie nawoływała do ulicznych protestów.

- Czasem mówi się o nas, że jesteśmy opozycyjną gazetą, wymierzoną przeciwko Łukaszence, a to nieprawda. Naszą linię określiłbym jako realizowanie białoruskiego interesu narodowego. Jeśli Łukaszenka popiera ten interes, to i my go popieramy. Jeśli go zaprzedaje, to go krytykujemy. Podczas wojny gazowej pomiędzy Mińskiem a Moskwą w 2004 r. poparliśmy prezydenta - mówił zastępca redaktora "Naszej Niwy" Andriej Skurko, gdy na początku roku odwiedzaliśmy redakcję.

Siła "Naszej Niwy" polegała na czym innym. To gazeta niewielka, ale w środowisku intelektualistów głośna, ważna i opiniotwórcza. Wychowało się na niej pokolenie młodych ludzi, dziś walczących o wolność. Ze środowiska pisma wywodzą się także redaktorzy innych ważnych na Białorusi tytułów, np. analitycznego magazynu "Arche".

Redaktorów "Naszej Niwy" mniej interesują newsy, a bardziej analizy i kształtowanie świadomości społecznej. Pismo - jako jedno z niewielu, nawet wśród opozycyjnych - wciąż wychodzi po białorusku. Ważne jest to dla dużej części elit intelektualnych, które nadzieje na obalenie reżimu wiążą z odrodzeniem białoruskiego ruchu narodowego. Tu szukają zabronionej przez władzę literatury, artykułów intelektualistów, których nazwiska są na indeksie.

- "Nasza Niwa" jest jak łyk świeżego powietrza. Pierwszy numer kupiłem na dworcu w Grodnie, potem przez cztery lata zbierałem "Niwę", nie wyrzuciłem ani jednego wydania - mówi Paweł Mażejka. - Wychowywała mnie radziecka szkoła. Białoruski w niej tępiono. Żeby poznać ten język, kupowałem "Niwę".

"Nasza Niwa", podobnie jak zespół rockowy NRM, jest symbolem niezależnej kultury. Mażejka: - Wiem, że znajdę tam dobre pióra, dobrą białoruską literaturę i doskonałe przekłady dzieł zachodnich na białoruski. To pismo wypełniło wielką misję, wychowało elity, które dziś sprzeciwiają się reżimowi.

Marcowe wybory prezydenckie pokazały, że interes kraju i interes Łukaszenki są nie do pogodzenia. Więc i na redakcję "Niwy" spadły kłopoty. Czy zatem wcześniejsza strategia "Naszej Niwy" poniosła porażkę? Dymitr Bandarenka nie zamierza tego oceniać: - Nie chcę dziś krytykować swoich przyjaciół. Niech przetrwają w tych warunkach, które mamy. Musimy być dziś ze sobą solidarni.

Bandarenka wskazuje jednak na dawniejsze pomyłki środowiska dziennikarskiego: - Głównym błędem mediów było przyjęcie pozycji neutralnej. Że niby my nie jesteśmy opozycją, ale nie należymy też do władzy. A dziś przyszedł taki czas, gdy trzeba się jasno określić: tak, opozycja to właśnie my! Mamy przecież do czynienia z dyktaturą.

Przed laty, gdy zabraniano rozpowszechniania innych gazet, gdy walczono z niezależnymi mediami, białoruscy dziennikarze faktycznie nie umieli być solidarni. Kiedy likwidowano jedno medium, inne myślały, że im się upiecze. Koronnym przykładem jest samotna walka "Pahonii", której skutkiem było zamknięcie gazety i więzienie dla dwójki jej redaktorów: Mykoły Markiewicza i Pawła Mażejki. Potem potoczyły się kolejne rozprawy z mediami. Przykładowo, podczas ostatnich wyborów prezydenckich aparat Łukaszenki interweniował nawet w rosyjskim Smoleńsku. Tam drukowano opozycyjne pismo "Narodna Wola", by przewozić je potem setki kilometrów do kraju i kolportować. Za pomocą "prawa telefonicznego" administracja prezydenta zwróciła się do drukarni "z prośbą" o niewypuszczanie kolejnych numerów "Woli".

Narzędzie do informowania

Nadzieją niezależnych mediów pozostaje internet. Podczas wyborów prezydenckich liczba czytających "Naszą Niwę" w sieci, pierwszy raz w historii, przekroczyła liczbę czytelników papierowego wydania gazety. Tyle że czytelnik białoruski jest przyzwyczajony, iż w internecie czyta się gazety i pozyskuje informacje bezpłatnie. "Nasza Niwa" prosi internetowych czytelników o wpłaty, ale efekt nie jest oszałamiający. Już zmniejszenie formatu gazety kilka miesięcy temu było przygotowaniem jej na ciężkie czasy. Teraz gazetę formatu A4 można ściągnąć z internetu, wydrukować i powielać na kserokopiarce.

Bandarenka z Karty'97 podkreśla jednak ograniczenia, na jakie w społeczeństwie białoruskim napotyka internet - głównie mały dostęp do sieci. - Dlatego nie można powiedzieć, że internet jest wolnym medium w pełnym tego słowa znaczeniu. To bardziej narzędzie do rozpowszechniania informacji - uważa Bandarenka.

Podczas marcowych wyborów prezydenckich na Białorusi wiele stron opozycyjnych organizacji, takich właśnie jak Karta '97 czy młodzieżowy Żubr, były blokowane. A każdy, kto chce w warunkach Łukaszenkowskiej dyktatury przełamać blokadę informacji, jest zmuszony do zamieszczania wiadomości właśnie na stronach www. - Można naszą sytuację odnieść do polskiego stanu wojennego. Różnica pomiędzy wami a nami jest właściwie tylko w tym, że my mamy internet - twierdzi Bandarenka.

Tyle że władze białoruskie zapowiadają właśnie zmiany w prawie prasowym, które pozwolą im kontrolować także elektroniczne witryny. Strony www mają być traktowane jak tytuły prasowe: na ich uruchomienie potrzebna będzie zgoda i w każdej chwili grozić będzie im likwidacja.

- Na razie funkcjonujemy w ramach tego prawa, które jest. Staramy się zdobywać i publikować informacje, których nie ma w innych mediach. Co będzie potem? Zobaczymy - mówi Bandarenka, który nie chce zdradzać planów Karty'97.

Podobnie wypowiadają się redaktorzy "Naszej Niwy: - Mamy swoje sposoby na przetrwanie. Internet jest jednym z nich.

O wszystkim możemy wam opowiedzieć, ale z wiadomych względów nie o wszystkim możecie napisać...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Publicysta, dziennikarz, historyk, ekspert w tematyce wschodniej, redaktor naczelny „Nowej Europy Wschodniej”. Wieloletni dziennikarz „Tygodnika”. Autor i współautor książek: „Przed Bogiem” (2005), „Białoruś - kartofle i dżinsy” (2007), „Ograbiony naród ‒… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2006