Stadion cudów

Ojciec Bashobora jest niezadowolony. Tłumy na stadionie jeszcze go nie czują. Pretensje są wyreżyserowane, czy to prawdziwa złość? Niektórym jednak trochę wstyd, że Biblia została w domu.

08.07.2013

Czyta się kilka minut

57 tysięcy ludzi na spotkaniu z ugandyjskim charyzmatykiem. Warszawa, 6 lipca 2013 r. / Fot. Janusz Rosikoń / ROSIKON PRESS / JEZUSNASTADIONIE
57 tysięcy ludzi na spotkaniu z ugandyjskim charyzmatykiem. Warszawa, 6 lipca 2013 r. / Fot. Janusz Rosikoń / ROSIKON PRESS / JEZUSNASTADIONIE

Wytyczne są jasne.

Miejsca zająć do 9.00. Spóźnialscy będą wpuszczani tylko przez godzinę. Potem szlaban. Wyjście przed czasem też skutkuje zakazem stadionowym: powrotu na Narodowy już nie ma.

W domu zostawić: krzesełka, taborety, aparaty fotograficzne i kamery, szklane butelki i metalowe termosy, parasole, kaski, drabiny, wuwuzele i... wskaźniki laserowe. Ze sobą zabrać: bilet (20 lub 40 zł) i notatnik (może się przydać podczas nauk).

Na spotkanie „Jezus na Stadionie 2013” zapisy są zamknięte od kilku dni. Liczba uczestników: pięćdziesiąt siedem tysięcy sześćset czterdzieści dziewięć. Wszyscy czekają na o. Johna Bashoborę.

To niedobrze, bo – jak tłumaczy prasie rzeczniczka prasowa imprezy – bohaterem dnia będzie ktoś inny. Organizatorzy spotkania z kurii warszawsko-praskiej powtarzają: organizatorem spotkania jest Jezus. A wiernych proszą, żeby wyspowiadać się wcześniej, aby „księża byli do dyspozycji tylko w szczególnych przypadkach”.

WITAJCIE W KOŚCIELE

Nikt jednak nie wspominał, żeby zabrać Biblię.

– Ilu z was ma przy sobie Biblię? Czy jesteście katolikami? To gdzie macie Biblię? Jak możecie trzymać Słowo Boże w domu? Gdzie jest Biblia, gdzie Słowo Boże, ten miecz, którym zabijamy złego? Gdzie są wasze miecze?

Ojciec Bashobora nie wygląda na zadowolonego, a to dopiero jego pierwsza z trzech półtoragodzinnych konferencji. Skonfundowane tłumy na Stadionie Narodowym jeszcze go nie czują. Pretensje są wyreżyserowane, czy to prawdziwa złość? Niektórym jednak trochę wstyd, że Biblia została w domu.

Głośniki rozbrzmiewają głosem charyzmatyka z Ugandy: – Wiara dzieje się teraz! Słowo Boże mówi nam: wiara to teraz!

Olbrzymią scenę w kształcie serca, z którego wychodzą dwa promienie, widać z każdego miejsca na trybunach. Gdyby nie 15-metrowy, stojący za nią krzyż, można by pomyśleć, że trwa koncert rockowy. Na płycie stadionu wyznaczono miejsca dla niepełnosprawnych i rodzin z małymi dziećmi. Są miejsca, w których dzieci można karmić i przewijać. Na koronie – punkty gastronomiczne, wokół stadionu – stoliki z książkami katolickimi. W sprzedaży m.in. rekolekcje, które o. Bashobora wygłosił w Polsce w ubiegłym roku – „Jesteśmy ambasadorami Boga na ziemi”. Można też kupić pamiątkowe koszulki z mottem spotkania: „Kto wierzy w Niego, na pewno nie zostanie zawiedziony”.

Nad tłumem, oprócz obsługi i wolontariuszy, czuwa kilkuset księży, około czterdziestu egzorcystów oraz kilku świeckich psychologów i terapeutów.

Od rana powtarza się ten sam rytuał: o. Bashobora mówi po angielsku trzy sekundy tekstu – potem przez trzy sekundy słychać stojącego obok niego tłumacza – i znów trzy sekundy Bashobory. Wszystko zgrane idealnie, bez potknięć. Tak – medytacyjnie, transowo, niczym na wielkim maratonie słowa – będzie do samego wieczora.

– To my jesteśmy Kościołem, witajcie w Kościele, we wspólnocie, która jest prowadzona przez Ducha Świętego! – mówi o. Bashobora. I co chwila sprawdza, jak się go tu słucha: – Ilu z was wierzy, że będziecie uzdrowieni w nadchodzących godzinach? Wznieście swoje ręce!

Wznoszą się prawie wszystkie ręce.

– Tak więc, kochani, nie macie chyba wiary. Wiara – to teraz.

Najspokojniej jest tuż przed spotkaniem: „Nie przyjechałem tu w żadnej specyficznej intencji. Ale czuję, że zdarzy się tutaj coś niesamowitego” – mówią stojący w kolejce do odbioru wejściówek (nie wszystkie dotarły do adresatów, dziś wystarczy się zgłosić z numerem zamówienia). „Przyszłam tu trochę przypadkiem, akurat zwolniła się wejściówka. Jestem tego wszystkiego ciekawa”. Przed stadionem słychać wprawdzie narzekania na kolejki do toalet, przez chwilę panuje zamieszanie przed punktem odbioru wejściówek. Ale to nic, uspokajają się nawzajem ludzie, przecież za chwilę spotkamy Jezusa.

CUDOWNE DZIECKO

Z materiałów o o. Johnie Bashoborze można się dowiedzieć, że poznał Jezusa bardzo wcześnie – na ścianie w jego szkole wisiał obrazek Dzieciątka Jezus. „Nie bardzo wiedział jeszcze, kto to jest, ale z Biblii przeczytano mu, że to Dziecię wzrastało w mądrości, w latach i w łasce Bożej. A więc on też tak chciał wzrastać”.

Gdy miał 2 lata, stracił ojca, ale nie wiedział o tym, gdyż jego wychowaniem zajął się wujek wraz z żoną, którzy nie powiedzieli mu, że nie są jego rodzicami. Dopiero w dniu święceń kapłańskich dowiedział się, że jego ojciec nie żyje, a matka (wypędzono ją po śmierci męża) mieszka teraz gdzie indziej. Okazało się, że ciotka, która go potem wychowywała, otruła jego ojca. Próbowała też otruć małego Johna, podając mu kiedyś zatrutą owsiankę. Ale gdy zrobił przed jedzeniem znak krzyża, naczynie rozpadło się na drobne kawałki.

„Gdy miał 7 lat, katechista powiedział jemu i innym dzieciom, że są Ciałem Jezusa – czytamy dalej. – A więc mały John zapytał Jezusa: »Skoro jesteśmy Twoim Ciałem, to czy możesz użyć mnie jako swoje narzędzie, że gdy dotknę ludzi, to oni będą uzdrowieni?«. Jezus wysłuchał tej prośby”.

Jednak na stadionie o. Bashobora ani razu nie przedstawia się jako uzdrowiciel. Tylko raz, pośrednio, odniósł się do krytyki swojej działalności, którą przed spotkaniem formułowali także niektórzy duchowni: – Nie jestem uzdrowicielem. To Jezus uzdrawia – mówił. I przypominał, że jeśli ktoś ma wiarę, powinien być ostrożny: – Diabeł jest niczym lew, który krąży wokół nas, szukając, kogo pożreć.

„My w Polsce przyzwyczailiśmy się do cichej modlitwy, raczej indywidualnej. Mamy opory, by modlić się w grupie. Rzucamy temu przyzwyczajeniu rękawicę. Dlatego wybraliśmy obiekt, który pomieści najwięcej osób. Atmosfera na stadionie spowoduje, że po dwóch godzinach cały stadion wstanie i będzie wielbił Pana, wznosząc ręce” – tłumaczyli dzień wcześniej gazecie „Metro” księża archidiecezji warszawsko-praskiej.

UZDROWIENIE

Po Mszy św., której przewodniczył biskup Marek Solarczyk, zaczyna się najbardzej wyczekiwana chwila: modlitwa o uzdrowienie. Pewna kobieta z tyłu zaczyna się nagle miotać i krzyczeć. Trwa to chwilę. Powtarza się jeszcze raz. Potem kobieta milknie.

Ze sceny o. Bashobora mówi wyraźnym, spokojnym głosem:

– Jezusa widzimy w hostii. To on będzie teraz w twoim kierunku udzielał swojej potężnej mocy. Powiedz mu: ja wierzę – przyjdź – przemieniaj moje życie... (cisza) Udziel swojego namaszczenia. Uzdrawiająca moc Pana porusza się w nas, tak jak w przypadku kobiety z Ewangelii, która cierpiała na chorobę przez tyle lat... (cisza) Dotykaj naszych oczu, a zobaczymy objawienie Ciebie. Dotknij naszych ciał, a będziemy odczuwać Twoją obecność. Dotykaj naszego ducha, a zostaniemy utuleni miłością Ojca. Ty nas przemienisz... (cisza) Pan pokazuje nam obraz dziecka, które było w niebezpieczeństwie śmierci. Teraz dziecko odzyskuje zdrowie. Ktoś trzyma dziecko, które nie mogło chodzić, a teraz Moc Boża porusza się w jego nogach i wzmacnia te jego nogi. Naszym głównym celem jest oddawać Panu cześć, ale Pan pokazuje nam także, w jaki sposób nas uzdrawia, jak nas dotyka... (cisza) Przyjdź, Panie, Jezus jest z Tobą... (cisza) Pewne osoby są uzdrawiane z takiego ukrytego wewnętrznego gniewu, odczuwają ulgę w klatce piersiowej. To Pan uzdrawia cię z tego długotrwałego, zakrytego gniewu... (cisza) Pewne osoby... odczuwają... Pan uzdrawia... (cisza).

„DUCHU ŚWIĘTY, TU JESTEM!”

– Na stadionie nie wydarzyło się nic zaskakującego. Byłam przygotowana na taki przebieg spotkania – mówi potem „Tygodnikowi” Maria Kominek OPs, dominikańska świecka, która od lat obserwuje rosnącą popularność nabożeństw o uzdrowienie odprawianych w Polsce przez księży z Afryki i Ameryki Łacińskiej. – Ojciec Bashobora, choć mówił do mikrofonu przez pół dnia, w istocie powiedział niewiele.

Siostra Kominek przypomina, że w 2000 r. Kongregacja Nauki Wiary wydała Instrukcję nt. modlitwy o uzdrowienie, która miała zapobiec nadużyciom. Watykan zaapelował w niej o „troskliwe unikanie pomieszania tych modlitw nieliturgicznych z celebracjami liturgicznymi w ścisłym tego słowa znaczeniu”. Zalecił także, aby takie modlitwy nie odbywały się w atmosferze „histerii, sztuczności, teatralności lub sensacji”. Po trzecie, zobowiązał tych, którzy przewodniczą celebracji, do zbierania świadectw ewentualnych uzdrowień.

– W Warszawie nie spełniono żadnego z tych warunków. Między konferencjami o. Bashobory, a przed modlitwą o uzdrowienie sprawowano Eucharystię. Oprawa teatralna była aż nadto widoczna. Nie słyszałam też, aby dokumentowano uzdrowienia – mówi siostra. I dodaje: – Niestety Kościół, o czym mówił papież Benedykt XVI, wyprodukował ostatnio tyle dokumentów, że już nikt ich nie czyta.

Zdaniem s. Kominek, nadmierne dopatrywanie się wszędzie działania Ducha Świętego grozi zatraceniem poczucia grzechu.

– Nie wolno uważać, że Duch Święty jest na posługach u człowieka i przyjdzie na każde zawołanie, albowiem On tchnie, kiedy chce i gdzie chce – ostrzega. – Nie ma nic budującego w oglądaniu padania ludzi na ziemię, jakoby pod wpływem Ducha Świętego, czy słuchaniu niekontrolowanych wybuchów śmiechu.

Siostra przyznaje, że sobotnie spotkanie było spektakularne. – Na stadionie było kilkudziesięciu egzorcystów. Cały czas mieli co robić. Mój proboszcz opowiadał dziś na Mszy św., że nawet wołali do pomocy innych księży. Czyli działo się coś, o czym nie było mowy.

– Co takiego?

– Może przyszli tam ludzie opętani albo podatni na opętanie?

Pytam siostrę Kominek o to, co w masowych imprezach tego rodzaju jest najbardziej niebezpieczne.

– Trudno powiedzieć. Czy to, że wszystko jest oparte wyłącznie na uczuciach i że się zawiesza rozum na kołku? A może to, że pada sugestia kontaktu z duchami, choć nie wiadomo, jakiego rodzaju one są? Kiedyś byłam na spotkaniu z pewnym charyzmatykiem z Brazylii. Kilka kobiet krzyczało tam: „Duchu Święty, tu jestem!”. Przeczytałam dziś, że takie spotkania przynoszą ludziom ducha radości. Ale ten tak zwany „święty śmiech” jest urąganiem naturze ludzkiej. Dla mnie te rzeczy są niebezpieczne.

Siostra Kominek – która przed rozmową przedstawia się jako katolicka tradycjonalistka – dodaje także, że w spotkaniach z o. Bashoborą widzi również przejaw „protestantyzacji” katolicyzmu. Jej zdaniem „rys katolicki”, począwszy od Soboru, powoli zanika.

Na koniec przyznaje jednak, że w Warszawie o. Bashobora dał wielu ludziom nadzieję. – Jeśli zabraknie nadziei, wchodzi się w rozpacz. A to, nawet z katolickiego punktu widzenia, jest grzechem. Ja także, jako człowiek chorujący, mam nadzieję na wyzdrowienie, na to, że nie będzie gorzej. Ludzkość chyba by nie przeżyła, gdyby nie było nadziei.

– Tylko czy to nie były nadzieje na wyrost?

– A to już zupełnie inna sprawa. Człowiek czepia się nadziei jak tonący brzytwy.

MNIEJ WIĘCEJ WYSZŁO

Dochodzi dziesiąta wieczór. Zdecydowana większość ludzi wytrwała na stadionie do samego końca. Arcybiskup Henryk Hoser, organizator spotkania i gospodarz diecezji, życzy im na koniec szerokiej drogi: – Prośba o powrót do domu jest w najstarszej modlitwie wiernych.

Razem z biskupem Solarczykiem i o. Bashoborą dostają pamiątkowe koszulki. Wychodząc, wielu wiernych śpiewa religijne piosenki.

– Było warto – mówi po spotkaniu młoda warszawianka. – Choćby po to, aby poczuć atmosferę wiary. Że nie jesteśmy z nią sami.

– Ksiądz Bashobora mówi prosto, od serca. To nie jest żadna skomplikowana teologia, tylko prawda, która naprawdę porusza emocje – mówi czterdziestoletni Zbigniew, który, aby być na spotkaniu, jechał w nocy 400 kilometrów, a pod stadionem był już od piątej rano. – Nie pierwszy raz słyszałem na żywo o. Bashoborę. A tego, co robi, wcale nie nazywałbym uzdrawianiem. To raczej uświadamianie. On przekonał mnie np. do tego, że większość chorób bierze się ze złych relacji w rodzinie. Czyli – ze złych emocji. Dziś emocje miałem wspaniałe.

Wkrótce na scenie pozostają już tylko prowadzący. Do niemal pustych trybun intonują – na melodię najpopularniejszych przyśpiewek kibicowskich:

„Niepokonany / Pan Jezusek kochany / Niepoko-naaa-nyyy / Pan Jezusek kochany...”

„Zawsze i wszędzie / Pan Jezus królował będzie / Zawsze i wszęęę-dzie...”

„Nie ma lepszego / Od Jana Pawła Drugiego...”

„A teraz mamy Franciszka ukochanee-eego / Ukochanee-ee-go...”

„No dobrze, tak mniej więcej to nam wyszło”.

Za miesiąc o. John Bashobora przyjedzie do Polski ponownie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Marcin Żyła jest dziennikarzem, od stycznia 2016 do października 2023 r. był zastępcą redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”. Od początku europejskiego kryzysu migracyjnego w 2014 r. zajmuje się głównie tematyką związaną z uchodźcami i migrantami. W „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2013