Środek na świat

"Barbara Radziwiłłówna... jest powieścią o zdobywaniu własnej tożsamości, której zresztą zdobyć się nie da, skoro się tego tak do końca nie chce lub nie ma się odwagi. Lepiej pozostać w bezpiecznym świecie gawędy, w którym wszystko jest możliwe, wszystko jest zmyśleniem.

03.09.2007

Czyta się kilka minut

Michał Witkowski słyszy, co pisze. Dzięki temu jego czytelnicy widzą to, o czym Witkowski napisał. To rzadka umiejętność, ale przecież nie to jest zagadką "Barbary Radziwiłłówny z Jaworzna-Szczakowej".

Pytanie zasadnicze dotyczy narratora. Skąd się wziął w głowie pisarza pan Hubert? Podobno z poszukiwań terenowych prowadzonych przez autora. Ale przecież pisarz zmyśla, a nie dokumentuje, a taki pisarz jak Witkowski zmyśla na pewno, bo zmyślanie i pisanie to jest jego "środek na świat". Tak samo zresztą jak pana Huberta: "Bo w życiu trzeba się w coś bawić. Ale większość ludzi nie ma. Tego czegoś. Widzi z okna Centrum Sprzedaży Zlewozmywaków i garaże. To jest ich świat. Na surowo. Na dziko. W zapachu przypalonej jajecznicy. O piątej rano. We wspólnej kuchni, we wspólnej łazience. Autobus. Wielki świat zlewozmywaków, wyrafinowanych wyrazów przedmieść. Co brzmią jak jakieś ich frykasy, bo na inne ich nie stać. Idziesz, i czysty wersal. Flizy. Markizy. Panele. Klinkiery. Terakoty. Kokoty. Ortodoncje, chiromancje i rozkosze". Krótki kawałek opowieści pana Huberta i od razu widać, że go nosi, że styl sam się rozkręca i rozwija, że traci rzeczowość i zaczyna upajać się słowami.

A przecież pan Hubert nie z tych, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jest najgorszego sortu cwaniakiem, który przez cały peerel korzystając z nieszczelności systemu zarabiał na rozmaitych machlojkach. Jego "ścieżka kariery" jest rejestrem peerelowskich możliwości wzbogacenia się, do których inteligencja w tamtych czasach czuła głęboką pogardę. Wszystkie są prawdziwe, niektóre nawet wyszperane w badaniach terenowych. Brakuje tylko dorobienia się na pustych butelkach po żurku czy czymś takim, które w sklepie razem z zawartością były tańsze niż w punkcie skupu. Wystarczyło wylewać żurek, szorować szkło i fortuna rosła. Pan Hubert reprezentuje więc grupę zwaną prywaciarstwem, które ociera się o badylarstwo i cinkciarstwo, a czasem zwyczajne złodziejstwo. I chyba jego życie po zmianie ustrojowej potoczyłoby się gładko, gdyby nie pewne pęknięcie w niezłomnym geszefciarskim charakterze. Otóż wszystko wskazuje na to, że pan Hubert jest ciotą-skrytką, kimś, kto nigdy nie ujawnił swoich prawdziwych skłonności seksualnych, zresztą nie ma też mowy o żadnym kamuflażu. To niedostosowanie czy słabość czynią z niego postać poetycką, ale stojącą na straconej pozycji. Przyszedł do tej powieści prosto z "Lubiewa". Jest jedną z ciot peerelu, tyle że niepraktykujących. Jest swego rodzaju zakałą ciotostwa, bo wyrzekł się samego siebie, a jego los nie budzi współczucia czy zrozumienia. Pan Hubert jest przecież odrażający, choćby w swoim skąpstwie, które zresztą jest według Witkowskiego jedną z głównych cech peerelowskiej cioty.

Oczkiem w głowie pana Huberta jest Saszka. Kim jest Saszka? Ochroniarzem i zbirem windykującym długi, "zgodzonym" przez Huberta już w nowej Polsce do pracy w jego firmie. Ale Saszka, nieokrzesany w swej męskości Ukrainiec, jest przede wszystkim spełnieniem ideału miłosnego pana Huberta, zwanego zresztą Barbarą Radziwiłłówną z powodu słabości do sznura pereł przejętego w lombardzie od podupadłej finansowo staruszki, a także pochodzenia, rzekomo w połowie arystokratycznego. Saszka jest odwiecznym parobkiem, idealnie zmodyfikowanym przez przejawy nowej epoki. Saszka jest realizacją marzeń Patrycji i Lukrecji z "Lubiewa", które chodziły pod ruskie koszary. Tyle że pan Hubert Saszki nie dotyka, napawa się nim jedynie, podobnie jak życiem, które całe jest dla niego pasmem wyrzeczeń, rodzajem eksponatu z napisem "nie dotykać".

Pan Hubert jest ucieleśnieniem trzeciej drogi ciotostwa peerelu. Kiedy interesy diabli biorą, w stanie obłędu wyrusza do Lichenia na pielgrzymkę, po przeżytym wcześniej objawieniu. Zanim zabrnie do dziwnego mieszkania swojej ciotki, zdemaskuje jeszcze mechanizmy rządzące zajęciami dla akwizytorów i interes dewocyjny. Ale te sprawy dzieją się już jakby poza nim, w coraz głębszym odklejeniu od świata i jego racjonalnych mechanizmów. Pan Hubert stacza się, upada i pogrąża, nie mając znikąd oparcia, bo przecież nigdy nie ujawnił swojej prawdziwej twarzy, więc nawet Saszka nie pomoże, kiedy skończą się pieniądze. Nie może zostać ciotką-emerytką, która cienko przędąc dożywa spokojnie swoich dni w malejących oazach peerelu. Nie jest też ofiarą peerelowskiego etosu ciotowskiego. Po prostu wypada na margines życia razem ze swoimi snami o potędze, dzieli los bezbarwnych heteroseksualnych cwaniaków. Taka jest cena wyparcia.

Ale zaraz, czy na pewno o tym jest "Barbara Radziwiłłówna..."? Czy to opowieść o panu Hubercie, swoiste pendant do "Lubiewa" i wywar z poligonu tematów "Fototapety"? Na początku książki dowiadujemy się, że pan Hubert poluje w swoich rewindykacjach na komputer. Saszka podpowiada, że "takie wydawnictwo »FA-art« pada". Ale ostatecznie komputer pan Hubert dostaje po studencie. Zaczyna pisać swoją opowieść. I utwór, który powstaje, nie jest opowieścią, ale historią jej tworzenia. Pan Hubert zresztą ma podejrzanie dużo inteligenckich skojarzeń. Swój język inkrustuje cytatami literackimi, które demaskują w nim kogoś zupełnie innego. Owszem, można powiedzieć, że pojawienie się tytułu książki Marii Janion "Żyjąc tracimy życie" jest tylko dowodem na dekompozycję umysłu pana Huberta, który funkcjonuje jak śmietnik przechowujący przez jakiś czas wszystko, co do niego wpadnie. To dziwne poplątanie dosadności i egzystencjalnej trwogi. Ile napięcia jest w tym oto pana Huberta zdaniu: "Taki wielki kebab to jednak przypomina człowiekowi o śmierci, szczególnie jesienią...". Próbuje się tutaj sprowadzić nieznane do znanego, nieoswojone do oswojonego, śmierć do kebaba, śmierć wywołaną mięsnością, a nie stanem metafizycznego lęku. A więc pan Hubert, posługujący się ksywką Barbara Radziwiłłówna, jest prawdopodobnie jedynie nickiem kogoś jeszcze innego. Książka Witkowskiego staje się w ten sposób powieścią o zdobywaniu własnej tożsamości, której zresztą zdobyć się nie da, skoro się tego tak do końca nie chce lub nie ma się odwagi. Bo lepiej pozostać w bezpiecznym świecie gawędy, w którym wszystko jest możliwe, wszystko jest zmyśleniem.

Witkowski jest mistrzem opisu, opisu obłąkanego w drobiazgowości, który szybko staje się ważniejszy od opisywanego przedmiotu. Przerasta go. W ten sposób "Barbara Radziwiłłówna..." staje się też swoistym rejestrem zjawisk z pogranicza śmieszności i makabry. Na tym pograniczu zbudowana jest zresztą efektownie cała książka, jakby chciała utrwalić brokatową posypkę niekończącej się polskiej nędzy i złego smaku, który trwa niezależnie od ustroju polityczno-ekonomicznego. A najlepszym schronieniem przed nim staje się wyobraźnia i zmyślenie.

Michał Witkowski, "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej", Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2007